– Każdy ma swoją historię – mówię gdzieś w stronę morza, ale wiatr pochwytuje moje słowa i unosi.

Dlatego barman często pyta, bo nie dosłyszał. Ja też niewiele słyszę, nasza rozmowa przypomina scenę z Powiększenia Antonioniego, gdzie grają w tenisa wymyślonymi rakietami i piłką. Nie muszę słyszeć wszystkiego, mam bogatą wyobraźnię. Mogę sobie wymyślić brakujące elementy, tak jest ciekawiej. Zawsze pociąga to, co poza kadrem. Idziesz wypoczywać i nie możesz wyłączyć myśli. O, na przykład ta twarz z siateczką zmarszczek w kącikach oczu – o czym to jest? O tym, że latem mamy tu zbyt mocny wiatr i za dużo światła. Trzeba stale mrużyć oczy. A chłopak jest młody, więc jego historia też jest pewnie dość prosta i skromna.

– Opowiedz mi o sobie – prosi. Przyniósł jeszcze jeden koktajl z gofrowaną parasolką i dwiema kręconymi słomkami. Cała konstrukcja przypomina akwapark, który mijam, gdy jeżdżę do studia. Boże, jak trudno skoncentrować się po tych wszystkich alkoholach. Skupiam wzrok na jego ustach z kącikami wygiętymi do dołu. Tak jakby chciały się uśmiechnąć, ale w ostatnim momencie załamały się i zatrzymały w pół drogi.

– Nie mam historii. Przeważnie pracuję z cudzymi.

Chłopak patrzy ze zdziwieniem, bierze krzesło i przysiada się do mnie z innej strony, żeby nie oślepiało go słońce.

– Jesteś redaktorką?

– Coś w tym rodzaju. Poprawiam cudze historie, ulepszam je. Na pewno nie słyszałeś, to się nazywa script doctoring – usiłuję wyjaśnić chłopakowi, który nie ma pojęcia o kinie. I że jeden z najczęstszych problemów w scenariuszach debiutantów to brak konfliktu. Albo nijakie postacie. Albo niepotrzebne powtórzenia. Albo za dużo wody. Nie wiem, jak przetłumaczyć na jego język wyrażenie „za dużo wody”, żeby zrozumiał, i wreszcie milknę.

Barman ma ładne ciało, jak rzeźbione, i trochę dziecięcą twarz, nieco przerośnięte łydki i mięśnie czworogłowe – na pewno biegacz.

– Sprinter czy długodystansowiec? – pytam.

– Sprinter. Jak się domyśliłaś? – śmieje się, pokazując białe zęby na tle swojej pozasezonowej opalenizny. – Czemu na przykład nie tenis czy kolarstwo?

– Cała rzecz w szczegółach – staram się utrzymać suspens jak najdłużej. – I kiedy pływasz, czasami łapie cię skurcz w prawej łydce, prawda?

– Skąd wiesz o mojej łydce? Kiedyś prawie się utopiłem przez ten przeklęty skurcz. Spotkaliśmy się już kiedyś?

Jeśli teraz tak po prostu mu powiem, że wcale nie wiem, tylko przypuszczam, bo kiedyś na basenie ratowałam mężczyznę z podobnie przerośniętymi łydkami, którego złapał skurcz, zwyczajnie nie uwierzy. A dlaczego prawa? Bo koktajl trzyma w prawej, więc prawa jest dominująca. Dlatego mówię po prostu:

– Możliwe. Nie przypominam sobie.

Naprawdę mam bardzo intensywne życie i jestem tu nie pierwszy raz. Mój mózg stale analizuje i przetwarza informacje. Nie mam potrzeby zapamiętywać całego człowieka, rozkładam go na kawałki. Po kimś zostaje blizna nad brwią, po kimś sposób połykania słów, jeszcze po kimś – głos jak ciemne piwo. Czasem nic więcej nie pamiętam, tylko głos. W mojej głowie na pewno jest jakiś pałac pamięci z tym gęstym męskim głosem, który nieprawdopodobnie mnie podnieca, ale nie wiem, jak dokładnie przetłumaczyć ten „pałac pamięci”, więc znowu milknę. A może to po prostu efekt koktajlu. Nie chcę odwracać spojrzenia od wody. Wyobrażam sobie, że za którymś razem fala nieźle się rozpędzi i dopłynie do stolików stojących na skraju. Siedzimy przy jednym z nich.

To szczególna przyjemność przyjeżdżać tutaj na początku sezonu, kiedy jeszcze wszystko jest dla swoich – kiedy ostro pachnie rybami i jakąś dziwną mieszaniną smoły i wosku, którą miejscowi zabezpieczają drewniane rybackie domki przed wilgocią i czasem. Uciekam od tych oszałamiających zapachów na plażę, jeszcze pustą, bo jest za zimno, żeby się kąpać, a miejscowi mają przecież swoje tarasy z widokiem na morze. Ten barman na pewno jest samotny albo spragniony towarzystwa. Ciekawy wszystkiego.

– Masz kogoś bliskiego? – pyta niespodziewanie. I jakby się boi, że posunął się za daleko i zaraz go spławię albo po prostu wstanę i sobie pójdę.

Rzeczywiście można wstać i pójść albo odpowiedzieć „nie twoja sprawa”, „jaka to różnica” czy coś w rodzaju „ciekawej Barbarze nos na bazarze oberwali”, ale nie chcę męczyć się tłumaczeniem – mówię, że nie wiem. A potem szybko dodaję: to zależy, kogo się uważa za bliskiego.

– Rozumiem – potakuje i pociąga ze swojego kufla. Jego oczy uważnie przesuwają się po falach, jakby gdzieś tam ktoś tonął, a on był ratownikiem.

Na pewno odeszła od niego dziewczyna i dlatego tu przesiaduje, i dlatego stara się wypełnić pustkę rozmowami. Człowiek zadowolony z życia nie będzie tak gadać na plaży z nieznajomą, z wyraźnie starszą klientką, i to po pracy, nie będzie tak siedzieć i uciekać w ten piasek oglądany tysiące razy i w te fale, regularne jak metronom.

Gdybym musiała przeżyć tu całe życie, to bym oszalała. Nic tak mnie nie dobija jak przewidywalność i regularność.

– Opowiedz o nim – miękko nalega chłopiec. Z tym uporem, któremu tak łatwo ulegam podczas seksu.

Jego duże dłonie leżą na oparciu krzesła. Przypominają mi inne ręce, piękne, o szczupłych, ale mocnych palcach.

Stop-p-p, koktajli już wystarczy.

Kiedy tylko rozmowa zaczyna przypominać taniec albo preludium do seksu, znaczy to, że koktajli już wystarczy.

I żeby nie spoglądać w tym niebezpiecznym, choć tak kuszącym kierunku, zaczynam opowiadać mu o tym mężczyźnie – fotografie, z którym miałam sesję zdjęciową do jednego numeru, i podczas zdjęć zalałam sukienkę winem, no i pobiegłam do toalety zmyć plamę. A on postanowił pomóc. Co za banał, wyobrażasz sobie? I jego ręce o szczupłych palcach – te ręce na mojej sukience. I nagle postanowiłam, że lepiej zdjąć mokrą sukienkę i wysuszyć ją pod elektryczną suszarką do rąk. I to, jak dziwnie padało światło, i jak na moje ciało w ładnej bieliźnie, zwielokrotnione w szeregu ciemnych luster, kładł się cień. I to, jak on zrobił setki, nie, z pewnością tysiące zdjęć, a ja widziałam tylko pobladłe kostki palców na aparacie i słyszałam trzask migawki. Absolutnie nielogiczny zwrot wypadków. Nagle jakaś kobieta przypadkowo weszła do toalety, a on musiał wyjść. Wyobrażasz sobie, jak to wszystko dziwnie musiało wyglądać?

– A on, a on? – chłopak kieruje rozmowę w pożądanym kierunku.

– A on potem pokazywał mi wszystkie te kadry, na jednym z nich miałam takie zamglone spojrzenie, szeroko otwarte oczy, jakbym pierwszy raz samą siebie zobaczyła i wszystkiego się o sobie dowiedziała.

„Niewyraźne”, powiedział i skasował to niesamowite zdjęcie. Jęknęłam, jakby mnie uderzył. Nikt nigdy mnie tak nie fotografował, rozumiesz? Ani wcześniej, ani potem…

– A później co, pojechaliście do niego, czy do ciebie? – pyta niespokojnie. Po tym pytaniu wiem, jaki jest młody. Całkiem zielony.

– A potem… rozmawialiśmy i nie mogliśmy się narozmawiać. Tak jakby nic więcej na świecie nie istniało: ani ludzie w restauracji, ani kelnerzy, ani czas zamknięcia, ani noc, ani moja reputacja, ani jego poprzednie życie, rozumiesz? A wszystko to trwało cztery lata i trzy i pół miesiąca. Z przerwami tylko na sen.

– A potem? – oblizuje wyschnięte usta.

– A potem pewnego dnia powiedział: „Żyjemy twoim życiem. To jest twój scenariusz. A ja chcę żyć swoim”. I poszedł.

Tyle razy przewijałam w swojej głowie to wspomnienie, że szczegóły zatarły mi się w pamięci. Zostały tylko odpowiedzi. Czy siedzieliśmy wtedy w kuchni, czy w pokoju na tapczanie, czy w parku na ławce, czy jechaliśmy samochodem – nieważne. Po prostu zrozumiałam, że on zaraz wstanie i odejdzie na zawsze. To było zdanie idealne na koniec.

– I nie próbowałaś go zatrzymać?

– A ty mogłeś ją zatrzymać, tę, która od ciebie odeszła? Zmusić ją do życia tutaj, w twoim życiu? Na tym pustym brzegu, gdzie przez dziewięć miesięcy w roku nie ma co robić, tylko uciekać w fale i chronić się przed chłodnym wiatrem?

– Skąd o tym wiesz? Jeszcze nic ci o niej nie powiedziałem!

 Patrzył na mnie z niedowierzaniem i zaciekawieniem, z tymi swoimi dziecięcymi kącikami ust, które jakby chciały się uśmiechnąć, ale się rozmyślały, z tą swoją ogorzałą opalenizną, której wystarczyłoby dla wszystkich moich mężczyzn, wystarczająco jeszcze młody, żeby nie wierzyć w słowa, ale już dostatecznie dorosły, żeby nie zatrzymywać się w połowie drogi.

Wstaliśmy i poszliśmy.

– Wiesz, jakie było jej ostatnie zdanie? „Za dużo wody”. Powiedziała mi na pożegnanie, że tutaj jest za dużo wody, wyobrażasz sobie? I machnęła ręką w kierunku tych wszystkich kilometrów morza, jakie otaczało wyspę ze wszystkich stron.

Jakoś nerwowo się zaśmiał.

„Za dużo wody”, ładne zdanie na zakończenie scenariusza, efektowne – pomyślałam.

Całkiem ładne zdanie na początek.



Hałyna Kruk (ur. 1974 we Lwowie) – poetka, nowelistka, tłumaczka, scenarzystka, historyczka literatury. Autorka pięciu tomików poezji: Мандри у пошуках дому („Podróże w poszukiwaniu domu”, 1997); Сліди на піску („Ślady na piasku”, 1997); Обличчя поза світлиною („Twarz poza zdjęciem”, 2005); Спів/існування („Współ/istnienie”, 2013) i Доросла„ („Dorosła”, 2017). Jej teksty były tłumaczone na wiele języków. Tłumaczy z polskiego, białoruskiego i rosyjskiego (m.in. Kazimierza Wierzyńskiego, Stanisława Lema, Wojciecha Góreckiego). Laureatka międzynarodowych konkursów literackich, stypendystka programu Gaude Polonia (2003, 2010) i Homines Urbani Willi Decjusza w Krakowie (2005) oraz Bałtyckiego Centrum Pisarzy i Tłumaczy na wyspie Gotland (2007, 2018). W Polsce ukazały się Wakacje nad Letą (Lublin 2018) i Wiersze wybrane (Gdańsk 2019) w przekładzie Bohdana Zadury. Opowiadanie Za dużo wody pochodzi z książki Хто завгодно, тільки не я („Ktokolwiek, tylko nie ja”, 2021), która ukaże się w polskim tłumaczeniu nakładem Biura Literackiego.

Bohdan Zadura (ur. 1945 w Puławach) – poeta, prozaik, tłumacz i krytyk literacki. Po studiach filozoficznych na Uniwersytecie Warszawskim (1969) pracował w muzeum w Kazimierzu Dolnym, był kierownikiem literackim Lubelskiego Teatru Wizji i Ruchu, członkiem zespołów redakcyjnych kwartalnika „Akcent” i miesięcznika „Twórczość” (w latach 2004–2020 redaktor naczelny tej drugiej).W ostatnich latach wydał tomy poetyckie Już otwarte (2016), Po szkodzie (2018), Puste trybuny (2021). W jego tłumaczeniu ukazały się m.in. książki poetyckie Hałyny Kruk, Wasyla Łozynskiego, Wasyla Słapczuka, Julii Cimafiejewej, Siarhieja Pryłuckiego, Pétera Kántora, Uładzimira Arłowa, Andrija Lubki, powieści Tango śmierci i Lutecja Jurija Wynnyczuka, Sonia Kateryny Babkiny, Kalendarz wieczności Wasyla Machny, tomy opowiadań Ołeha Sencowa  Żywoty i Marketer. W 2018 otrzymał nagrodę Silesiusa za całokształt twórczości poetyckiej, w 2019 – nagrodę artystyczną miasta Lublin. Przekład tomu wierszy Serhija Żadana Antena przyniósł nu Nagrodę „Literatury na Świecie” za najlepszy poetycki przekład roku, a książka Kataryny Babkiny Nikt tak nie tańczył jak mój dziadek (2021) otrzymała Nagrodę Angelus. Pod koniec 2021 ukazały się w jego tłumaczeniu Półsenne kartki z Diamentowego Cesarstwa i Królestwa Ziemi Północnej Epopeja Wołodymyra Jaworskiego.

Ola Sadownik (ur. 1994) – rysowniczka, entuzjastka bazgrołu i wizualnego bajzlu. Mieszka w Łodzi, ale wszędzie szuka swoich kątów. Tworzy naokoło ludzkich ciał, stanów, głów.