przez wiele lat ten sam sen: ślady na śniegu,
gęsta mgła. w jedynym domu jarzyła się
mleczna żarówka. mąż, wcześniej mama, mówi, że to
przez horrory i wyobraźnię. po ostatniej śmierci wiem,
że nie.
najłatwiej przypomnieć sobie czyjś głos, ale nie
ostatnią rozmowę. jej przypominał chodzenie po
zamarzniętym śniegu. jeszcze nie dotrwałam zimy,
ale czekam, kiedy wszystko zamarznie, zacznie trzeszczeć.
odkąd jej nie ma, dłużej przyglądam się
czarnemu psu, który z coraz większym trudem
wchodzi na fotel. najpierw przednia prawa łapa,
potem lewa. próba skoku. rankiem sprzątam odchody,
zmywam mocz. głaszczę go po grzbiecie, a on odwraca łeb
do słońca.
dla g.b.
nad ranem obserwuję, jak do mieszkania
wchodzi światło. wyłania się najpierw
zarys podłogi, rozrzuconych ubrań, wypitego do połowy
soku arbuzowego, który przygotował na upały.
stoję nad szczelnie owiniętym kołdrą ciałem mojego męża.
co któryś świt sprawdzam, czy oddycha, lekko go trącam.