Tulipan, ochotnik

Oto istota rzeczy:

niespodzianka. Litery,
pusta strona, liczby,
czysta karta, glify,
gładka glina.

Czerwony tulipan
wyrwał się z jesiennych
zapasów wiewiórki.

Jeden, jedyny, trzyma się
na samotnej łodydze, wznosi
ponad gwiazdnicami i gołą ziemią.

Tutaj, o 11:04,
powietrze jest świeże.
Niebo jak tło
spod pędzla
bezimiennego Mistrza.

Ani śladu epidemii.

Wiewiórka
grzechocze w rynnie.

Przede mną
leży skradziona Gita w miękkiej okładce.

Więcej nie trzeba.

Czytanie Księgi Daniela w październiku

Wszyscy słyszeli o jaskini lwa – o tym,
jak do niej trafił, jak po czterech
dniach powiedział gniewnemu
królowi Dariuszowi, że uszedł
z życiem, że Pan go ocalił –
i o tym, jak go wypuszczono. Ale kto
dziś pamięta o dworzanach, którzy
spiskowali przeciwko niemu, o losach
ich żon i dzieci? Kiedy Daniel
odszedł wolny, zebrano ich razem –
prawie słychać walenie w drzwi,
głos rozgorączkowanych kobiet,
tupot dzieci uciekających w popłochu –
i wrzucono do tego samego dołu.
Wygłodniałe lwy, zapomniawszy o
wiernym ciele Daniela, odarły
mięso z kości, starły ciała w proch,
jak to zwykle czynią. A Daniel?
Wrócił do swego domu, otworzył 
okna wychodzące na Jerozolimę,
padł na twarz i modlił się.

Modlę się do Johnny’ego Casha

Słuchaj, kiedyś nie bardzo lubiłem country,
urodziłem się trochę za późno,
by wielbić cię u szczytu sławy. Ale to nieważne.
Moja najmłodsza córka jest twoją daleką kuzynką,
a ludzie mówią, że ma twoje brwi.

Nadrobiłem zaległości tak, jak umiałem,
długo po tym, jak przestałeś rozwalać
parkometry i wyrywać kwiatki w parkach.
Podziwiałem cię, słuchając tych opowieści,
jak zwykle podawanych z ust do ust 
przez ludzi, których dawno już zapomniałem.
Nie czytałem o twoich wyczynach w żadnej książce –
Jakie okładki by je pomieściły?
Który grzbiet dałby im radę?

Wybacz mi, że nie pojmuję
twojej miłości do Wielebnego Grahama,
nawet jeśli twierdzisz, że to dobry człowiek.
Bo widzisz, księża mnie niepokoją, choć 
pewnie to moja wina. Wiem, że twoich grzechów
legiony, tak jak i moich, jeśli już liczyć, i Wielebnego
pewnie też. Myślę, że by to zrozumiał, pokazał
mi nowe życie, gdybym tylko pozbył się tych
lakierowanych warstw, którymi się okryłem. 
Ale duma jest uparta. Dobrze o tym wiesz, prawda?
Po tym, co widziałeś, kiedy stałeś na scenach albo
leżałeś na plecach? Po tej całej karuzeli czerwonych
i niebieskich pigułek, po spięciach i upadkach, które
wywołały. Wyjaśnij mi, proszę, jak udało ci się pożegnać
z całym tym burdelem. Uklęknę na poranionych kolanach,
będę błagał – ale nie Boga, który nie potrafi mówić 
tak, żebym zrozumiał, ani jego syna, stworzonego
tylko po to, by przegrać, a potem zwyciężyć. Wolałbym
posłuchać twojego Cocaine Blues albo Wanted Man,
albo Ring of Fire, któregokolwiek z tych
gospelowych objawień. 
Nie pozwól mi wisieć tu samotnie, nie pozwól mi
zwlekać zbyt długo; podążałeś drogami, które
nie zawiodły cię do celu, których gorzki koniec,
ich stacja końcowa, był zawsze zbyt wyboisty,
zbyt prawdziwy; tych kamieni nie odtoczysz bez pomocy
innych ludzi, złamanych jak ty, którzy czują, jak pęka
ich skorupa i mrużą oczy w wąskim blasku świtu.

Słupsk niewidziany

Bilety kupione, przygotowany
paszport, ułożony plan podróży
i niewielki pokój dla nauczycieli,
który czekał na mój przyjazd.
Słyszałem, że w Słupsku najprzyjemniej
jest w maju, tym miłym miesiącu.
Czytałem o Baszcie Czarownic
i Młynie Zamkowym, o Muzeum Pomorza
i kościołach, i zamkach
na ulicy Dominikańskiej.
Marzyłem o wycieczce
do Krainy w Kratę, o chodzeniu
po Pierścieniu Gryfitów,
o pierogach z gęsiną i herbacie
w Gospodzie Swołowo,
o długich słonych popołudniach
nad morzem w Ustce
albo wśród ruchomych wydm
w Słowińskim Parku Narodowym.
Rozkładałem mapę, by odnaleźć
sale, w których miałem
wykładać: Każdego ranka
budziłbym się wcześnie, dreptał 
Spacerową i Racławicką,
a popołudniami szedł
krętą Słupią do serca 
miasta. Do serca mojego 
radosnego wygnania.
Szukałbym getta, ale nigdy go
nie znalazł. Patrzyłbym w twarze
przechodzących staruszków
i zastanawiał się, co robili,
a czego nie, gdy Słupsk był Stolpem.
Zaplanowałbym wycieczkę
na południe, do Radomia, i szukał
śladów po przodkach, których
nie sposób już odnaleźć.

Potem katastrofa, potem pandemia.
Zamknięte granice, odwołane
wyjazdy. Przed Prima Aprilis
świat zamknął się i zamaskował.
Uważnie patrzyliśmy sobie 
w oczy, śpiewaliśmy 
z zakrytymi ustami i nosami. 
Modliliśmy się w naszych
najskrytszych pokojach, 
wyrzekliśmy się objęć,
uścisków dłoni, zaczęliśmy
żyć jak w zakonie.
Otwieraliśmy Bhagawadgitę 
i Twierdzę wewnętrzną,
ale nigdy nie skończyliśmy.
W Księgach Samuela – pierwszej
i drugiej – czytaliśmy o 
przyszłym królu Dawidzie, 
który zdobył w bitwie napletki 
dwustu Filistynów.
Próbowaliśmy uciekać w głąb,
skoro nie mogliśmy
inaczej, bo cały świat 
zamarł. Czasem nam się 
udawało, a czasem
nie. Przez chwilę Pomorze
odwiedzało mnie w snach,
a potem przestało. Moi studenci,
porozdzielani, zamknięci
w ekranach, piękni młodzi 
Polacy, Białorusini, 
Ukraińcy i Turcy. Czytaliśmy 
Poego i Whitmana,
Thoreau i O’Connor. W jednym
z opowiadań Octavii Butler
niemal wszyscy ludzie stracili
zdolność mowy,
świat skurczył się
do chrząknięć i pomruków.
Plaga szerzyła się
błyskawicznie, kalecząc
język, aż przemoc
stała się wspólnym dialektem, 
a chaos – składnią. Świat
prawdziwych czasowników.
Słowa rodziły zawiść,
milczenie rodziło gwałt.
Moi studenci oglądali
wiadomości ze Stanów:
tłumy na ulicach, płomienie
w nocy, gaz pieprzowy,
karabiny.
Prosili, żebym wyjaśnił.
Mój język zastygł.
W całym życiu nie starczyłoby
czasu, żeby opisać amerykański
gniew, wolność i jej
zwyrodniałą bliźniaczkę.
Złość zdaje się sprawiedliwością
dla tej, która ją w sobie nosi,
czyż nie? Uchyliłem się.
Spytałem o Polskę.
O Białoruś. U nas tak samo,
odpowiedzieli, tylko
bez broni. Gniew jest
zaraźliwy, zaczyna się
od szeptu. Przenosi
z oddechem, szuka
żywiciela. Torujemy mu
drogę, szykujemy talerz,
tak jak dawniej, czekamy
na jego przybycie.

Obserwując rodzinę królewską

„Amerykanin z obsesją na punkcie królowej przez trzy lata leżał nieopodal Pałacu Buckingham w Londynie, zanim odkryto jego zwłoki. Szczątki Roberta Jamesa Moore’a (69 l.) znaleziono na małej wyspie niecałe 100 jardów od Pałacu”. — „Sydney Morning Herald”, 4 X 2011

Widok z West Island jest
nieruchomy i zmącony, roi się
od pałacowych intryg
snutych sto jardów dalej.

Osaczony przez muszki, Jej pałac
stoi dumnie, dobrze widoczny
z miejsca, gdzie siedzę tak długo,
że aż wyczuwam Jej puls.

Będę tu spoczywał, aż nie będę,
z butelką wódki bezpiecznie
przypiętą do pasa,
i lenił się bez przeszkód,

z niewiadomej przyczyny.
Jest tu gnijący drewniany stół,
i wąż ogrodowy z żółtego plastiku.
Policja nas tu nie znajdzie.

Była sobie kobieta, która
wpatrywała się w okna zamku,
czerpiąc nadzieję z każdego 
drgnienia zasłon. Ale zawiodła.

Ja wolę spokojnie leżeć
i wymierzać bezwstydne spojrzenia.
Jej Wysokość odpowiada
na każdy oddech, który jej posyłam.

Językami lekkimi jak powietrze
rozmawiamy o rozdartym
czasie i rozmyślamy,
jak złożyć wszystko w całość.

Wierzby nad brzegiem
znają nas na wylot, i płaczą.
Niebo nad Tamizą spływa mrokiem
na wszystkich, wielkich i małych.

Tym grożę pożogą.
Dla tamtych powalam imperium.
Moje kości przyjmą koronę
Ze spleśniałych liści i korzeni,

Czekając na przybycie tego,
Który odkryje mnie i który
Zada prostemu ludowi
pytania bez odpowiedzi.



David Ingle – poeta, redaktor, nauczyciel, badacz akademicki. Mieszka w Athens, Georgia, w Stanach Zjednoczonych, gdzie uczy na Uniwersytecie w Georgii. Niedawno ukończył doktorat o tytule Amerykańskie fikcje Blaise'a Cendrarsa. W latach 2000–2015 redagował „The Georgia Review”, jeden z najważniejszych magazynów literackich w Stanach Zjednoczonych.

Maciej Libich (ur. 1996) – sekretarz redakcji „Literatury na Świecie”, doktorant na Uniwersytecie Warszawskim. Po godzinach krytyk literacki i redaktor magazynu „Wizje”. Wydał tom krótkich próz Przepływy (2022), pracuje nad biografią Leopolda Buczkowskiego.

Kasia Borek (ur. 1997) – architektka i graficzka. Ukończyła Wydział Architektury Politechniki Warszawskiej. W swojej pracy dyplomowej próbowała uratować niechciane zabytki powojennego modernizmu. Gloryfikuje codzienność. Ma skłonności do nostalgii.