(fragment nowej powieści)
Kat nie bardzo rozumie, co się stało. Gdzie podziała się Rina z pierwszych dni? Ta subtelna, miło uśmiechnięta czarodziejska istota w ciągu kilku zaledwie tygodni stała się żądną krwi furią. Ta nowa Rina, narzeczona z piekła rodem, wczepia się w Kat, nachodzi, przypomina się, ale tylko po to, by bez końca rozmawiać o tym, co jest nie tak z Kat. Wylicza błędy w jej osobowości. Potem zapomina, co mówiła. A następnie dziwi się, że Kat nie chce z nią rozmawiać.
Kat wybiera się odwiedzić matkę, ale Rina nalega, żeby zobaczyły się wcześniej, choćby na chwilę. Telefonuje. Wypisuje też dziwne rzeczy na VKontakte. Jakby skargi, codziennie nowe, pod obrazkami ze stron, które rzekomo pomagają kobiecie „odnaleźć samą siebie”. Kat zastanawia się, kto jeszcze może odgadnąć, że są to tak naprawdę oskarżenia pod jej adresem, że to ona stanowi powód tych miłosnych rozczarowań Riny. Spotykają się więc na peronie na Dworcu Witebskim. Jest dwunasty czerwca, czwartek, 2014 roku, jak informuje elektroniczna plansza w hallu. Dotąd zdawało się Kat, że ludzie odzywają się do siebie po to, żeby wyjaśnić nieporozumienia, a nie, żeby dalej komplikować.
Kat, świeżo upieczona nauczycielka tańca, w dwudziestym czwartym roku życia, nie czuje się na siłach, żeby prowadzić intelektualne dyskusje jak wygadane dziewczyny z tangowych praktisów w Asaselli, które pokończyły różne instytuty. Kat nigdy nie miała naukowych ambicji. Ale ostatnio zdaje się jej, że Rina papuguje i być może w tym leży część problemu (choć większa jego część wynika z niedojrzałości Kat, tak twierdzi Rina, no i niech będzie, zgoda). Powtarza to, co piszą w Izvestii (no, ale jak to, jeśli nie czyta gazet), co mówi się z ambony (nie chodzi do cerkwi), co tam piszą w komentarzach do artykułów w internecie (nie bierze udziału, nie zagląda!). Wzoruje się, ale na nikim lub niczym konkretnym. Chłonie inspirację z samego, widać, tutejszego powietrza. Przez jej ślicznie wykrojone usta tchnie duch codziennych trywialności, do których Kat inaczej nie miałaby dostępu; wylewa się rosyjska myśl, o której głębi dotąd nie miała pojęcia.
Było to możliwe, bo Kat od nastoletniości mieszka w bańce o nazwie Asasella stworzonej i utrzymywanej na różnych strychach, niczym uniwersytet latający, przez Jelenę i Oksanę. Z początkiem maja naszła Kat potrzeba, żeby odwiedzić Jelenę i powiedzieć, że coś zrozumiała, i że dziękuje, bo dotąd rozwijała się niczym storczyk pod kloszem, oraz jak miło jej było żyć tyle lat w przekonaniu, że ludzie po drugiej stronie klosza są w porządku. Może trochę inni, ale na pewno niesłusznie byłoby powtarzać za ulubionym filozofem Galiny, że „masy mają uczucia pokrewne uczuciom przestępcy” ani że „ktoś, kto usiłowałby w swych działaniach naśladować naturalny bieg rzeczy, zostałby powszechnie uznany za najpodlejszego z ludzi”. Odwiedza więc ją i próbuje na nowo ułożyć się z Jeleną. Tłumaczy, że ona, Kat, będzie mówić tylko za siebie i ani Jeleny nie zdradza, ani nie opuszcza. Bo nawet jeśli Kat zgodziła się pracować dla Otros Aires, co zdaje się jej przewiną, to przecież uczyć tam będzie nie więcej niż jedną klasę dla początkujących, choć ma ochotę na dwie. Czy nie lepiej dostrzec pozytywy, czy nie pojawią się w ten sposób młode siły, nie ożywi się społeczność?
Kat już od wczesnej wiosny ma same problemy, ale stara się im zaradzić. Staje się bardzo aktywna. Odnawia swoje życie towarzyskie. Pisze nawet list do Saszy, wyjaśnia, przeprasza. Bo co też Rina ma do niej? Czy nie jest starsza, czy nie jest mężatką? Nie ma własnego życia? Ale z drugiej strony, czy Rina nie zaryzykowała już dość, pokazując się między ludźmi z Kat? Czy nie igra z ogniem? Co prawda trudno byłoby jej zabrać dzieci, które i tak nie są z matką, tylko w Szwajcarii, ale mimo wszystko. Kat nie może więc być szczęśliwa wśród przyjaciółek, dopóki nie upewni się, że Rina nie wystawi się na sztych z poczucia zagubienia i rozpaczy, dajmy na to, i że z czasem będzie skłonna uwierzyć, że Kat nie jest złą osobą, miała dobre intencje, ale po prostu już dłużej tego nie da się wytrzymać.
Rina to zachwycająca kobieta, z wszelkimi właściwymi atrybutami, z urokiem, wdziękiem, czarem, rezolutnością i niezależnością w małżeństwie, szkoda tylko, że kiedy mocniej się nakręci, to jakby puszczają w niej wszelkie tamy. Drwi z Jeleny, nabija się z Oksany. Gdy ją zapytać, po co to robi, poprosić, żeby przestała, Rina deklaruje, że czuje się cenzurowana. A potem protestuje, walczy o prawo do krytyki, lecz nie na żadnych łamach, nie w eterze, tylko w prywatnej przestrzeni, a już najlepiej wprost do ucha Kat. Odkrycia z trzeciej ręki broni za oryginalność, jakby nie zajmowała się kupowaniem i odnawianiem mieszkań, lecz była co najmniej zatrudniona w redakcji Cosmopolitan Russia. Codziennie pragnie na nowo wynajdywać koło, proch, rad i polon, a także odkrywać Amerykę. Z pomocą własnej wrażliwości, nieskalanej poglądami innych, co dzień na nowo będzie dostrzegać niesprawiedliwości drążące świat. Należy jednak przyznać, że gdy się rozanieli, to wysypuje jak z rękawa komplementy i fantazje o ich przyszłych podróżach. A ileż ona ma w sobie czułości!
Dlatego Kat sama zaprasza Rinę na milongę do Asaselli. Chce zobaczyć Rinę w sukience w lamparcie prążki. Nie jest pewna, czy zamierza się godzić, ale może po ludzku chociaż porozumieć. To ostatnia sobota maja, ulicę Dumską przy skrzyżowaniu z Newskim Prospektem owiewa łagodny wietrzyk, słońce ukazuje swój przyjazny krąg niemal do północy, a muzyka to na przemian Donato i Pugliese.
Przed północą, pod lustrami, Rina przedstawia, wprawna jak ministerstwo spraw wewnętrznych, własną wersję wydarzeń. I to za każdym razem Kat zadziwia, jak szybko następuje gwałtowna eskalacja – jak w Czeczenii czy Kurdystanie.
Przez całe popołudnie, na lekcjach tańca ludowego w podstawówce, bo to one wszak stanowią główne źródło utrzymania, Kat powtarza sobie słowa Bruce’a Lee: „Będziesz stale cierpiał, jeśli będziesz reagował emocjonalnie na wszystko, co ludzie do ciebie mówią”. Ale jak reagować, gdy ktoś robi z siebie ofiarę? Kat nie wie, wstaje więc spod tych luster i kieruje się do wyjścia, dość gwałtownie, właściwie odpychając Rinę, która zastawia jej drogę. Wyrywa dłoń, gdy Rina chwyta ją za nadgarstek. A że jest wyższa od filigranowej Riny, więc wygląda to tak, jakby chciała ją uderzyć.
Co gorsza, pamięta swe uczucia z tamtej chwili. Nie uderzyła i chciała nie tyle uderzyć, co po prostu zmieść Rinę z powierzchni ziemi, wystrzelić w kosmos. Posłać w daleką podróż poza najbliższy układ planetarny. A ostatecznie otworzyć sobie drogę do wyjścia. Czy taka wybuchowość nie oznacza, że jest jak Anatol? Bo jak o tym mówić? Nie powie przecież: „to ona mnie sprowokowała”. Tak mówią wszyscy domowi prześladowcy. A wstyd jeszcze większy, bo biegnąc do Gościnnego Dworu, zastanawia się potem, czy Jelena coś z tego zobaczyła, albo Oksana. I tu otwiera się po prostu piwnica wstydu. Na tym widać jej najbardziej zależy, najbardziej martwi się tym, co koleżanki pomyślą.
I co ją tak wzburzyło? Myśli o tym przez całą niedzielę. Czy Rina nie ma prawa powiedzieć, że czuje się opuszczona, jeśli tak właśnie czuje? Czy emocje muszą być zgrane, jak sekwencje ochos, sacadas i planeos, wymierzone w czasie od wejścia do wyjścia, czy nie prościej jest żyć bez końca i początku, bez powodów i przyczyn, w obrocie niesionym energią obietnicy i niespełnienia? I pogodzić się raz na zawsze z tym, że jakiś feler, którego nosicielką jest Kat, jest pierwszą przyczyną wszystkiego, ustalić to raz na zawsze? Jeśli Rina tego akurat potrzebuje, to co by Kat szkodziło ustąpić? Po wszystkim jest Kat przykro i głupio.
Od tej pory nie wraca więc do Asaselli. Bo to jak wracać na miejsce zbrodni. Chociaż tyle, że Rina jej nie oskarża. Nie ma nawet pretensji o to, że Kat krzyknęła na Rinę słowami, które nie wie, skąd do niej przyszły. Może usłyszała je na targu w Kobralowie, może od ojca, jak mówił do matki „odczep się ode mnie do cholery”. Nie, Rina tylko mówi miękko: „znowu przede mną uciekłaś”. Mówi to z czułością. Co właściwie Kat dziwi. Daje się chwycić na wędkę tej delikatności w głosie. Nie odjedzie bez pożegnania. Ale na dworcu, jak się okazuje, alternatywna wersja historii ma się całkiem dobrze. Rina wskazuje z prokuratorskim chłodem na winę Kat. Nie za jakąś pojedynczą sytuację, tylko za całokształt. Za to, że coś się między nimi nie układa. Tylko jak tę winę naprawić, nie wiadomo. Rzucić się z mostu chyba.
Aby to przerwać, Kat próbuje niezgrabnie objąć Rinę. Nie dlatego, że stara się przywrócić delikatność. Liczy po prostu na dotyk jako sposób komunikacji, język, narzędzie, które coś zawsze naprawi, kiedy wszystko inne zawiedzie.
Tak przynajmniej było do tej pory. Rina nie reaguje.
Niezręczny moment mija.
– To jest chore – mówi Rina. – Jesteś chora na głowę, nie wiem na co. Specjalista by wiedział. Co to jest, co ty masz?
Jak zawsze do momentu spotkania się z Riną Kat wyobraża sobie, że będzie zdystansowana, uśmiechnięta i lekko ironiczna. Szybko nie zostaje nic z tego postanowienia. To ją zadziwia.
– Proszę… – mówi Kat. Chce coś więcej powiedzieć. – Proszę…
– Nie wiem, dlaczego mnie to spotyka – rozpacza Rina. – Czemu ja nie mam szczęścia, spotykają mnie tylko sami tacy…
Zawiedziona, ale nie zdruzgotana. Taki los.
– A ty – rzuca nagle. – Co ciebie to obchodzi? Ty wyjeżdżasz za granicę.
Owszem, Kat wspomniała, że być może wyjedzie do Finlandii.
– Skąd wiesz? Przecież to w ogóle nie jest pewne.
– Nie jest pewne? Galina i Oksana mówią co innego.
Kat zaskakuje samą siebie, gdy wypowiada dwa słowa: – Nie wyjeżdżam.
– A, nie wyjeżdżasz? No, właśnie o tym mówię. Zmieniasz zdanie!
– Zmieniam? – dziwi się Kat, zdesperowana. – No, to zmieniam. To jest moje życie!
– Ale o tym właśnie mówię, zmieniasz! – W głosie Riny słychać pośpiech i triumf. – Co jest z tobą nie tak?
Kat rozmienia się na drobne cząsteczki i nagle jest tylko czułością. Odkrywa, że ma w sobie jej całe pokłady. Jest utkana z czułości niczym ciało astralne. W tym ciele, z pasażu szyjnego, poniżej głowy, niczym z latarni morskiej, pulsuje niebieskie światło, które wyraża tylko współczucie dla Riny. Wygasa pod nim chęć posłuchania matki, która teraz, jak i wcześniej, zawsze chciała dla niej najlepiej. „Masz talent, Katia. Chroń, dziecko, swój talent”.
Matka zawsze chciała dobrze dla Kat. Lecz to nie w stronę matki kieruje się teraz latarnia, jej światło jasne i silne, o tyle silniejsze, że Rina zdaje się go nie potrzebować. Nie chce, odrzuca je wzgardliwie, a wtedy Kat cierpi.
– A, bo to wczoraj! Tak sobie wczoraj myślę, zabieram się, wyjeżdżam! Byle dalej od tej strasznej kobiety! Sama sobie podziękuj!
– Widzisz, jaka ty jesteś? – zauważa Rina. – Pięć minut temu przytulałaś się do mnie. A teraz na mnie krzyczysz!
Wtedy Kat zwyczajnie bierze Rinę za rękę i mówi: – Dosyć. Idziemy.
Przechodzą przez westybul stacji Zwienigorodzka (bo wciąż trwa wymiana schodów ruchomych) tunelem na stację Puszkińską. Wsiadają do niebieskiego wagonika. Zjechali się już turyści, jest duszno. Rina zaczyna się uśmiechać do Kat. Ale gdy docierają na Sadową, gdzie Rina niedawno kupiła mieszkanie od frontu, a Kat przez kilka lat wynajmowała komunałkę w podwórku, zaczyna desperacko szukać kluczy. Gdzieś zapodziała cały portfel, do tego ważne rachunki i korespondencje. Kat otwiera więc drzwi, a Rina, jak tylko się za nimi zamkną, wysypuje na podłogę zawartość torby. Są klucze, są rachunki, jest korespondencja, a do tego jakieś ulotki. Na nich wyraziste kolory i statystyki jakieś, cyfry i procenty.
– To nic, to Lidia Aleksandrowna.
– Kto?
– Krąg znajomych Anatola ciągle się rozszerza – Rina i uśmiecha się niczym rozbrajacz min. – Kotkin@Rus zatacza kręgi.
Niczym nowe słońce, alternatywny układ planetarny, Kotkin@Rus zagarnia, co tylko mu się napatoczy, do wspólnego obrotu siłą grawitacji. Połknie większe ryby, a zupełne płotki przemieli na mączkę rybną. Tak w Petersburgu, jako i na świecie. „Ale ty jesteś wolnym meteorem,” w tym miejscu Rina zwykła stawiać tamę tej zachłanności maszyn, harwesterów wirtualnej przestrzeni, i to czym, zaledwie jednym, nikłym uśmiechem. „Tak jak ja”.
Teraz wzdycha: – Uczy mnie rozpoznawać symptomy.
Kat bierze do ręki ulotkę, zagląda.
– Amoralność? Uważasz, że ja? – Aż ją zatyka i nie może dokończyć zdania.
– Czemu sądzisz, że ty? Może chodzi o Anatola.
– Lidia Aleksandrowna pomaga ci ułożyć życie małżeńskie?
Rina poważnieje.
– Wiem, że powinnaś wyjechać. Że tak byłoby dla ciebie lepiej – mówi. – Ale jeśli ty wyjedziesz, to ja umrę.