(podrozdzialik większej całości)
Gdy nadchodzi godzina duszpasterskiego mityngu, macocha formuje w zapalczywości garnizony z roślin doniczkowych. Kropelki potu jak skoczkowie narciarscy zjeżdżają z jej stromego nosa w kierunku paprotkopodobnych instalacji. Śledzimy już drugą serię, próbując wykonywać niedokładne pomiary – udało się uradzić, że prowadzenie objęli Austriacy, ale powoli nam się te nerwowe interludia uprzykrzają. Usiadłabyś, macocho, odpoczęła, albo przynajmniej klusków nagniotła, herbaty hibiskusowej zaparzyła dla kleszyska, co to ma zaraz domostwo nawiedzić. Trud twój próżny, krzątactwo bezcelowe, a przecież uczone księgi nawołują do spokoju ciała i umysłu…
MACOCHA DRZE SIĘ:
Jak mam się zabrać do dekoracyj, gdy partacze partaczą mi obelisk?!! Tylko podnieście strop wyżej, maślaki, skoro zostaliście powołani–wyjcież! Kawę pije klecha, kawę z kardamonem, oj hibiskusy nieczyste wam w głowie, wy pogańskie bachorzyska! A kysz! A nuże!
Znienacka i procesyjnie wchodzą ministranci.
CHÓR MINISTRANTÓW
Lewarek, lewarek, dzwoni wam coś?
Przygotujcie ostrokrzew świętokradzki dla księdza
A także dżakuzi z wodą święconą, w bąbelki zasobne,
wonnym olejkiem upachnione. No i obowiązkowo:
KAJECIK
Kajecik z wizerunkiem dowolnie wybranej średniowiecznej mistyczki
W kosztowny półskórek oprawiony
Świętym olejkiem umaszczony
Godziwie, a niezbyt tłusto, ażeby księżula nasz
rąk sobie nie upaprał smarowidłem
Po kąpieli oddamy się gruntownym egzegezom
tego waszego DZIEŁKA. Odnotujemy
wszystkie nieskromne sztychy.
Dorżniemy watażkę.
Kleszysko nadciąga
TIME TO PARTEY!
Nieprzygotowani na tego rodzaju mecyje, wykonujemy szereg rozpaczliwych gestów, co to mają domostwo na wolne od szatańskich guseł upodobnić. W pośpiechu improwizujemy też nowy kajecik, wyrzuciwszy wprzódy tamten upstrzony wypisami z ksiąg lubieżnych. Smarując na kartach zeszytu nabożne elaboraty inkrustowane motywem winnej latorośli, umieszczając na stronie tytułowej portrecik nieautoryzowany Ojca Świętego kosztownym flamastrem rychtowany –nucimy rzewne godzinki na cześć Najświętszej Panienki, by księżowską wizytę jakoś w łagodne tony wprowadzić u jej zarania.
Wchodzi KLESZYSKO.
Następuje wymiana pieniężna.
KLESZYSKO
Aksamitne rękawiczki pani profesorowej przypominają mi o pewnym zdarzeniu z mojej wczesnej posługi. Czy mógłbym na chwilę pożyczyć taborecik? Kawusia, kawuleńka, oczywiście, mon dieu! Ździebko kardamonu zawsze sypię, na rozkaz! Filiżaneczka, fajansik, wszystkonoble, winszuję patriarsze, że panią profesorową w takie utensylia zaopatrza, że rodzinę ciężką pracą mężowską utrzymuje. Azali gdzie patriarcha?
Na to dictum ojciec nasz biedny, co to w niezrozumiałym dialekcie kleszyska profesorem nagle został nominowany, wygrzebuje się spod ciężaru pierzyny, krawat pośpiesznie zawiązuje w podwójnego windsora, odświeża się wonnym dezodorantem i na powitanie kapłańskie, bijąc ekspiacyjne pokłony radośnie bieży. Kleszysko, widząc tatula, uśmiecha się szeroko i ton na bardziej familiarny zmienia: Mężulo fest grabula, witam szanownego badylarza, gdzieś się podziewał synu gałgański, czemuś na parafialnych zawodach gier zespołowych nie stawił się, psia duszo!? Oj pamiętam cię, niecny parszywcu, jakeś w konkurencyjnych diecezjach udzielał się na potrydenckich spędach, a u mnie ni widu, ni słychu? Ale lubim się, lubim, od kiedyś wpłaty na rzecz odbudowy studzienki regularnie uiszczać począł. Jest nadzieja w nawróceniu, jest nasz Pan Bóg, wbrew wszetecznym ćwierćnietzscheanistom, co to grządki z dystychów uprawiają, poszukując mętnych heideggerowskich przetarć!
Następują rytualne uściski, poklepywania po brzuchach, ojciec bimberek domowego wyrobu wyjmuje z tajnej, zamykanej na kluczyk w obawie przed macochą etażerki, księdza częstuje, ksiądz degustacyją czyni, charczy z rozkoszą, ojcowską miksturę chwali, pod boki się chwyta, po czym znienacka zwraca się ku młodzieży, kieruje swoje homiletyczne zapędy ku gówniarzerii naszej domowej, najprzód mnie dziarskim ściskiem obejmując tak, że gęsia skórka występuje na znak wspomnień niechcianych.
KLESZYSKO (młodzieżowo):
Czołem młody, jak tam twoje zmagania z natarczywym symulakrem? Polecam zasubskrybować mój daily vlog ujęty w formę lekkiej a pożywnej postylli. Na zeszycik nie traćmy czasu, wystawiam notę celujący minus i zachęcam do dalszych starań. Zapraszam tymczasem całą familiję do radosnego i niezobowiązującego pląsu na cześć Pana. Do Hymnu:
Otrzyjcie już łzy, płaczący, żale z serca wyrzućcie
I tak dalej, wiadomo, nie będziem się wygłupiać.
Przypomnę tylko na tzw. marginesie, że wasze
boleści zostały ujęte w zgrabny DRAMACIK
Na ODCZYT zapraszamy do naszej zakrystii
W najbliższy wtorek o 19:30. Wstęp wolny.
W tym momencie kleszysko kropi nas czule kropidłem pod postacią pistoletu na wodę, zagryza wege-makowczykiem uwarzoną przez macochę kardamonową lurę, ociera spocone wargi chusteczką, żegna się z ustawionymi rzędem członkami familiji i wychodzi wraz z ministrantami procesyjnym wężykiem w formie pochodu-ciuchci. Wychodzi w mróz i tyle go widzieli, nawet rąk nie wytarł po obrzędach.
Wracamy tedy na rubieże rozmyślań codziennych:
Czy zmysłowa Beatrycze odbierze telefon?
Gdzie mamy zachomikować zbędne okruchy makowca?
Jak pani przyrodniczce na zbliżającej się klasówce skrótowo a kunsztownie dystynkcję między stalaktytem i stalagnatem objaśnić?
Gdzie ma się sch…
(…)
Vocalissimusie–odmaszerować!
Amen.