Z tomu Spéctale métallique

(Spektakl metaliczny, Paris: Editions Sagesse, 1937)

Płodna pieśń

anioł
biały i gorejący
w żarnach snów

płodna pieśń
która muska przyszłość

Z tomu Les murs du silence

(Mury ciszy, Paris: Editions Caractères 1956)

Oni

było ich dwóch           było ich czterech       trzydziestu czterech
ich wklęsłe czoła przypominające wywrócone horyzonty
wieńczyły szkarłatne kwiaty i muzyka sztandarów kołysała ich w półśnie drapieżników-rozbitków
byli jak róże i jak trzciny kładące się na wietrze drżące z niemoty swojej wewnętrznej siły
długie aleje przyszłości zamykały się nad nimi ciężko spoczywali jak mięsożerne owady
zawieszone gdzieś wysoko, o wiele wyżej, niż sięga ich wrodzona łapczywość.

słowa nie uciekały już pochylone na ustach – uciekały swej bezimiennej zręczności
słowa, które mieli do powiedzenia, były nie do wypowiedzenia – nigdy nie zostaną wypowiedziane
słowa wyrośnięte, które miały opróżnić ich pięści i olśnić oczy
słowa              słowa w marszu                     słowa w kolumnach
które były jak oni       trzydzieści dwa           sto       tysiąc
owinięci we flagi pod Łukiem Triumfalnym.

Pochód

i tak wiatr niósł ciepły i wiosenny oddech mojego kraju.
topole, długie rzędy topoli odcinały się na niskim niebie – pociąg gwizdał jak w dzieciństwie
z zachodu szła armia Wallenrodów przysłonięta obrazami
dziwny zmierzch okrywał krepą wytarte brzegi rzeki
niósł na falach szumiących i głębokich – historię jednego dnia.

historię słów większych od własnej treści.

wiatr niósł łopot powiewających w oddali flag
nie były trójkolorowe, ani tęcza,
ani flagi, były barwy krwi
lub białe.

w zachodzie słońca powiewały nad ogromnym pochodem jak z Opery za trzy grosze
która kipiała za horyzont, wyłaniając się powoli, ciężka armia, która zmieniała bieg wód
chorzy w swych szpitalnych łóżkach jak na tratwach, inwalidzi na  trójkołowych pojazdach.
ranni, jednoręcy, jednonodzy i kaprale, baterie kuchenne w porządku bojowym
ołowiane żołnierzyki o błyszczących hełmach, uzbrojone w miecze i tarcze nie do przebicia.

czarny rycerz ostrzem halabardy poszatkował słowa ewangelii w niebie, a wyraz wolność zamienił na wolny rynek.

pejzaż rozwijał się nieubłaganie jak historia byliśmy zbyt zauroczeni tym obrazem
by zauważyć daty, cyfry – myliły nam się wieki i armie
to była wojna stuletnia albo wędrówka ludów albo wizja przyszłości wyniszczonej wiekami –
do rytmu bębnów zwołujących pionki
mężczyźni, jak antyczni bogowie, schodzili z czołgów wtapiali się w średniowieczną scenerię
by stać się niewidzialnymi cali okrywali się stalą i gęstymi chmurami dymu
z którego wyłaniały się równe rzędy żołnierzy o jasnych włosach i twardych zębach.

pożar, nieustannie rosnąc, czerwieńszy od przyszłości, zalał nam oczy.

Wyprawa

To o nim myślę, obraz mojej młodości usianej popiołami. Wracał z dalekich stron, jak żaglowiec z wielkiej podróży, i jego czapka uczniaka, wyłaniając się zza rogu, przypominała czapkę doświadczonego kapitana. Tak jak zwykle, od razu poddałem się jego władzy i prowadzony przez niego, wyruszyłem na poszukiwanie nowych krain.

W pustej uliczce śnieg pokrywał zlodowaciały piasek, który skrzypiał pod stopami. Zgubiłem swoje siedmiomilowe buty i boso kroczyłem po ziemi. Zapukaliśmy do okna mojego przyjaciela, jak w czasach podziemia. Szyba była usłana rozkwitami szronu i nie potrafiłem stwierdzić, czy jest on w domu. Pojawił się na progu i otworzył drzwi na oścież. Ramiona anioła, którego polerował, podtrzymywały krzyż z inskrypcją. Spieszył się, chciał jak najszybciej skończyć, bo pogrzeb miał odbyć się następnego dnia. Kaszel – zawodowa przypadłość rzeźbiarzy – od czasu do czasu wstrząsał jego piersią, owiniętą fartuchem jak całunem. Podniosłem anioła, którego ozdobił czerwoną różą, i wyruszyłem, by pukać do drzwi innych mieszkańców miasta. Bezpańskie psy towarzyszyły mi w wyprawie. Ale ulice były puste i nie znalazłem nikogo prócz bałwanów o węglistych oczach, leżących w swoich burżujskich łóżkach.

W oddali rozległo się kilka strzałów, które rozdarły noc okrywającą moją młodość.

Psy nocy

Modlitwa rąk wyciągniętych do nieba jak kwiat bez kielicha każdego wieczoru o zmroku ogarnia mnie przejmującym rytmem – ręce prostują się samotne jak złowrogie szubienice zatknięte w pejzaż Hieronima Boscha. To nie modlitwa – to ogromny ptak, który przykrywa mnie swoim czarnym skrzydłem, noc przepływa samotna przez niemożliwą do rozwikłania sieć, która mnie otacza, i słyszę, jak godziny powoli płyną przez klepsydry czasu. Nietoperze wiją sobie gniazda w moich włosach i nawiedzają noc moich marzeń, jak dzieci zagubione w tropikalnym lesie. Czasem tylko puszczają, by zgubić się w wygłodniałych chmurach, gdzie czarne krowy spokojnie wyczekują zmroku.

Dziwaczne głowy wyłaniają się z ciemności – każda mijająca godzina ścina potworną zabawę w jatkę o głowę.

Niewierne psy z miłością podążają za mną, krok w krok – zagłębiają ostre zęby w moje żywe ciało. Czekają, aż wzejdzie księżyc – by wyłupić mi oko. Złorzeczeniami towarzyszę moim przyjaciołom, psom nocy.

Rzeźnia

rzeźnik piłował kości i ostry dźwięk piły
świdrował żaluzje zamknięte przed wiatrem
w niebieskim świetle
krwawiące tusze rozlewały się i rosły w stronę nieba
gdzie patriarchowie w kominiarkach, z kopytami koziorożców i niebieskimi brodami z bawełny
wymierzali sprawiedliwość na Wadze ze złota i gwiazd.

rzeźnia ważyła dużo, więcej niż to, co sprawiedliwe
a zmieszany patriarcha skrywał się za brodą drzemiąc
gdy chirurg kroił ciało rozdarte przez kule
i uwalniał róże śpiące we krwi.

Granice

dlaczego przychodzisz do mnie z tymi smutnymi oczami szklarza?
tak jak ty, ulegając marom, szamotam się wymykam się realności
ścigany przez sen o słonych wymiarach
podaję swoim ustom obłąkane obrazy.

dlaczego nie przyznasz mi się do tych spacerów
palców lunatykujących po rozwichrzonych włosach
odmierzały równe odcinki pośród miedzianej nocy
zdziwione
jak nuta zagubiona w lesie.

uzbrojony w miecz i kwiaty Bizancjum
trwam przy tym marzeniu o wielkości
obraz zamknięty w Wieczności jak mucha śpiąca w bursztynie
poruszając przestrzeniami czasu.

na obszarach obszernych początków
gaśnie religia rytm bez historii
projekcja wyolbrzymiona w blasku zachodu.

Równania synoptyczne

prezydenci, baliwowie, kasztelani tajemniczych zamków
burmistrzowie jodowanych miast, konsulowie, nieszczęśliwi, zakochani kapitanowie,
banda ptaków migrujących na długie dystanse
to do was kieruję, ciepły i dymiący,
ten list do Koryntian.

przeprowadziłem równania synoptyczne na przezroczystych wodach
sondowałem złoża mroku, pozyskiwałem atrament ośmiornic.
rozkazywałem złowrogim wiatrom
chowałem gwiazdy w czeluściach jeżowców
kierowałem rejsami po podwodnych otchłaniach
zagubiony w średniowiecznym tłumie bohaterskich festynów
czując pulsowanie miast Pisma
wybucham miłością gwałtowniejszą od najazdów
przemieszczam wymiary zrównuję sekularne znaki
wyrównuję pozłacane ramiona Sprawiedliwości
długie
lecz niedokładne
lecz zaokrąglone…

ramiona bez jutra!

Podbój algebraiczny

spokojne
twoje odlatujące spojrzenia
pasą zalesione minuty wśród wełnistych chmur
i samotna noc, która porusza pościelą ciszy
garściami przenikliwych krzyków i jałowych snów
wyprowadza
osie polarne i zorze birealne
z wielkiego hangaru ciemności i nicości.

większego niż strych przepełniony zjawami
które wśród olinowania oskubują się z piór swych nocnych koszul
potężny, ostateczny niepokój
ścierasz wzniosłą przestrzeń rozpościerasz wyciągnięty czas
zniewalasz mnie udręczasz mnie

algebraiczny podbój
w wymyślonych cyfrach

Jodowane sny

jodowane sny, pochowane w lesie magnetycznych lian
otwierają się na zwęglone dni i zegary z piasku
w takt mijających minut destylują wytrącony osad przyszłości
ich rytm odmierza nostalgiczne plaże
zaludnione jeżowcami i rozgwiazdami
w ich przestrzennych skrzydłach rodzi się historia
i okrzyki w próżni
rozpościerają się, by pisać – czy zrobią to – czerwone stawanie się epoki
by przemienić przyszłość w afoniczną przeszłość.

Z tomu Lettres en souffrance

(Listy zaległe, Paris: Guy Chambelland 1972)

Don Kiszot

oto mięsożerny świat nasłuchuje
by wyłapać głosy, które uciekły ze swych ołtarzy.

w elektrycznym szkwale zaśnieżonych piór
prowadzę wojnę bez szpady i bez końca.

to prawdziwa wojna, widzę jak pociski wykopują okręgi
wybuchy granatów podgryzają niebo
a zimowe słońce nad okopami blednie na linii horyzontu.

jak ołowiany żołnierzyk gubię się między młynkami do pieprzu
w lesie myśli i stokrotek, które nurzają się w czasie
smutny pielgrzym naszych czasów pozbawionych przestrzeni
wyważam kalendarz zbyt mały na swój los

Wypadek w urzędzie celnym

Zawsze byłem uprzejmy wobec celników. Łagodny i wzorcowo polubowny. Nic więc dziwnego, że gdy funkcjonariusz urzędu celnego otworzył moje bagaże, by je przeszukać, tak się oburzyłem, że wzrokiem przykułem go do podłogi. Tak jak stał zostawiłem go na pastwę losu i odszedłem, nie troszcząc się już o nic.

Tydzień później zauważyłem, że nie ruszył się ani na krok i wciąż tkwi w tym samym miejscu. Jako że nie jestem osobą złośliwą, a z natury jestem raczej miły, odesłałem go do administracji urzędu celnego, by odzyskała swoją należność zgodnie z obowiązującą taryfą.

Nocny lot

Byłem całkowicie pochłonięty przygotowaniami do lotu nocnego. Zatankowałem do pełna, osobiście sprawdziłem silniki, deskę rozdzielczą, działanie radaru… Oznaczenia pasa startowego były dobrze widoczne mimo gęstej mgły. Wydawało mi się, że niczego nie przegapiłem, ale

gdy pokonywałem barierę dźwięku, okazało się, że zapomniałem swojej wewnętrznej muzyki. Na próżno szukam jej we wszystkich kieszeniach duszy i w kieszonce, która chroni moje serce. To celnik musiał zostawić ją u siebie na biurku, z czystej złośliwości, nie opatrując jej magicznymi cyframi, które otwierają drzwi na oścież. Żałosny człowiek!


Od tłumaczki

Publikowane tu wiersze Jana Brzękowskiego (1903-1983) to przekłady z języka francuskiego, z trzech różnych tomów poetyckich. Większość tekstów pochodzi z trzeciego, najpopularniejszego zbioru, Les murs du silence (Mury ciszy), wydanego w Paryżu w 1956 roku w oficynie Caractères. Łącznie ukazało się pięć tomów poezji francuskiej Brzękowskiego: w latach przedwojennych były to Spéctacle metallique (Spektakl metaliczny), opublikowany w 1937 roku nakładem oficyny Sagesse, oraz Nuits végétales (Roślinne noce), wydany rok później przez związanego z surrealistami Guy L. Mano. Po wojnie, oprócz Les Murs du Silence ukazały się Lettres en souffrance (Listy zaległe, 1972) oraz Déplacement du Paysage (Przesunięcie krajobrazu, 1973). Caractères jest ostatnim działającym do dziś wydawnictwem, z którym Brzękowski współpracował we Francji. Poeta nie miał naturalnych spadkobierców i jeszcze za życia podzielił swoją spuściznę między Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie i Bibliotekę Polską w Paryżu. Utwory będące podstawą dla przekładów, oprócz tych pochodzących z tomu Les murs du silence, mają więc niejasny status, jeśli chodzi o prawa autorskie. Co ciekawe, wciąż brakuje studium porównawczego tekstów poetyckich i prozatorskich pisanych po polsku i po francusku – potwierdza to konieczność przetłumaczenia pozostałych wierszy i zbiorowego wydania wszystkich pięciu tomów w Polsce. Brzękowski pisał dla dwóch narodów w dwóch językach, był wyjątkowo wyczulony na upodobania krytyki i publiczności nie tylko polskiej, ale i francuskiej. Choć dziś uchodzi za twórcę zapomnianego, nieobecnego, z zaangażowaniem podchodził do kwestii popularyzacji swojej twórczości we Francji. Nie tylko chciał, by czytelnicy polscy mieli dostęp do całokształtu jego twórczości, ale liczył też na to, że francuskojęzyczne poezje wydane w Polsce będzie mógł rozpowszechniać we Francji[1]. Niestety zamiar wydania dwujęzycznego tomu we współpracy z „Czytelnikiem”nie powiódł się i Wybór wierszy Brzękowskiego w języku polskim ukazał się nakładem krakowskiego wydawnictwa dopiero w 1966 roku.

*

Brzękowski był obok Tadeusza Peipera i Juliana Przybosia głównym teoretykiem i twórcą polskiej awangardy poetyckiej z kręgu „Zwrotnicy”. Poeta, świetny powieściopisarz, publicysta i dziennikarz, zapalony krytyk literacki, napisał także zbiór opowiadań, kilka rozpraw teoretycznoliterackich, dramat, słuchowisko i scenariusz filmowy. Urodził się w 1903 roku w Nowym Wiśniczu koło Bochni, ukończył farmację i polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim i w 1928 roku wyjechał do Paryża, by studiować w École du Journalisme. Za młodu Brzękowski wraz z Julianem Przybosiem, Józefem Edwardem Dutkiewiczem i Janem Alfredem Szczepańskim utworzyli krąg tzw. negatywistów, których postulaty przypominały założenia ruchu dada. Wykorzystując struktury uniwersyteckiego Koła Artystyczno-Literackiego, głosili awangardowe wartości opozycyjne wobec tradycjonalistycznej poetyki pisarzy skupionych wokół dominującego wówczas „Helionu”, z Jerzym Braunem i Józefem Aleksandrem Gałuszką na czele.

Brzękowski debiutował w 1921 roku na łamach Gazety Literackiej, a pierwszy tom poetycki, Tętno, ukazał się w 1925 roku. Po 1928 roku pisarz spędził większość życia we Francji, gdzie współpracował z PAT-em i Biblioteką Polską, był attaché prasowym w ambasadzie polskiej, a w czasie wojnie działał we francuskiej partyzantce. Jednym z impulsów do pisania po francusku było dla niego założenie wraz z Wandą Chodasiewicz-Grabowską (Nadią Léger) francusko-polskiego czasopisma „L’Art Contemporain – Sztuka Współczesna” (ukazywało się w latach 1929-1930), w którym obok reprodukcji obrazów ukazywały się tzw. Kilometraże współczesnego malarstwa (Kilométrages de la peinture contemporaine) – eseje Brzękowskiego o nowej sztuce.

Poezja Brzękowskiego z okresu francuskiego wciąż pozostaje nieznana szerszej grupie odbiorców, a co za tym idzie –  marginalizowana przez badaczy. Emigracja do Francji w 1928 roku i prace zarobkowe, których Brzękowski podjął się po wojnie sprawiły, że ta część jego twórczości nie zyskała rozgłosu ani za granicą, ani w Polsce. Chyba tylko tom Les murs du silence wywołał żywsze zainteresowanie publiczności francuskojęzycznej. Pochlebne opinie wystawili Brzękowskiemu Philippe Dumaine, Jacques Borel, Marcel Pic, Michel Décaudin, Fernand Verhesen, a nawet Gaston Bachelard. Autor Poetyki przestrzeni, w której Brzękowski dostrzegał wiele punktów stycznych z własną Poezją integralną, napisał do poety serdeczny list z podziękowaniem za książkę „piękną i wielką”, w której „poezja otrzymuje godny hołd”[2].

Swoją pozycję na francuskiej scenie literackiej Brzękowski po latach podsumuje słowami: „Les absents ont toujours tort”, nieobecni nigdy nie mają racji. We wspomnieniach pisze:

(…) miałem za sobą „L’Art Contemporain” i Kilométrage de la peinture contemporaine, byłem jednak znany i ceniony tylko w szczupłym gronie poetów i malarzy, nieprzekraczającym stu lub dwustu osób (…). Od poetów generacji apollinaire’owskiej dzielił mnie wiek, od nadrealistów doktryna i apodyktyczność, a od młodych? Sam nie wiem co. Byłem starszy i może o wiele dojrzalszy od nich, dlatego wydawało mi się, ze powinienem zachować pewien dystans[3].

Wyobcowanie Brzękowskiego na gruncie i polskim, i francuskim chyba najlepiej ujął Zbigniew Bieńkowski:

Jan Brzękowski ma bardzo własną kartę w historii polskiej awangardy. Bez kontynuacji i bez wpływów, pod tym względem osamotnienie Brzękowskiego jest absolutne. (…) Mieszkając za granicą, we Francji, od lat blisko trzydziestu skazał się na powolne zamieranie wpływów, które przecież wywierał [jeszcze przed wojną – J.P.]. Ta decyzja i jej konsekwencje są – trzeba to powiedzieć – przypadkowe[4].

*

Brzękowski wyjeżdżał na studia z myślą o rychłym powrocie do Polski, lecz wskutek różnych zbiegów okoliczności większość życia spędził we Francji. Równie przypadkowe było powstanie jego pierwszych utworów w języku francuskim:

Fernand Marc [redaktor serii „Les Feuillets” de Sagesse” – J. P.] zaproponował mi kiedyś, abym przetłumaczył kilka swoich wierszy na język francuski. Zabrałem się do pracy, powstało kilka wersji, ale żadna mnie nie zadowalała. W końcu mój przekład mojego własnego wiersza tak dalece odbiegał od oryginału, iż był to już nowy utwór. Uświadomiłem sobie, że wobec tego stać mnie na pisanie w języku francuskim (…).[5]

Nieudane autoprzekłady skłoniły poetę do stworzenia zupełnie nowych tekstów pisanych z myślą o  francuskim odbiorcy. Brzękowski aktywnie dążył do popularyzacji literatury polskiej we Francji, działał w Towarzystwie Wymiany Artystyczno-Literackiej między Francją a Polską, a w jego zapiskach znajdują się przekłady z Józefa Czechowicza, Przybosia, Tadeusza Różewicza, Jalu Kurka, Peipera i innych polskich poetów. Choć przetłumaczył kilkadziesiąt swoich wierszy na język francuski, nigdy ich nie wydał – miał sceptyczny stosunek do swoich umiejętności tłumaczeniowych i twierdził, że każdy utwór ma „swój” język, w którym brzmi najlepiej[6]. Był przekonany, że francuskie teksty straciłyby na jakości, gdyby sam je tłumaczył, ponieważ stałyby się zbyt podobne do wierszy polskich. Zależało mu na tym, by tłumacz lub tłumaczka jego tekstów francuskich umiejętnie przełożył/a na język polski przede wszystkim to, co odróżnia je od tych pisanych w języku macierzystym. Doskonale zdawał sobie więc sprawę z różnic, które dzięki  posługiwaniu się obcym językiem współtworzą jego „francuską poetykę”.

We francuskojęzycznych wierszach powracają bowiem elementy wizyjne, groteskowe obrazy rodem z Boscha i metafizyczne lęki podmiotów niezakorzenionych w rzeczywistości, które przemykają między piętrzącymi się snami i halucynacjami ku fantastycznym krainom wyobraźni. Z kolei w prozach poetyckich z tomu Les murs du silence rzeczowy, parodystyczny język splata się z grami słownymi, a krótkie puenty służą domknięciu pozornie zdesakralizowanych światów przedstawionych. Pilot szuka wewnętrznej muzyki, by przekroczyć barierę czasu, zdenerwowany podróżnik przykuwa wzrokiem celnika do podłogi, uczeń kroczy za schorowanym mistrzem i nocą puka do drzwi mieszkańców miasta w poszukiwaniu komunii dusz.

Absurd, przypadkowość, wątki apokaliptyczne oraz częste powracanie do tematów czasu i pamięci sprawiają, że rzeczywistość w wierszach francuskich wydaje się płynna lub zdeformowana, co szczególnie słychać po francusku dzięki niejasnym związkom składniowym i częstemu wykorzystywaniu imiesłowów, które określają kilka rzeczowników równocześnie. Sekwencje następujących po sobie obrazów, gęstniejących od natłoku wyrażeń opisowych i wielości odniesień do przestrzeni przywodzą na myśl objaśnienia Brzękowskiego dotyczące różnic między metaforą a obrazem poetyckim i są realizacją tzw. zasady kontrasensu – uzupełniają realistycznie przedstawiony świat elementami fantastycznymi. W Wyobraźni wyzwolonej (1938) poeta dystansuje się wobec kultu metafory i „taniej metaforyki”, która jego zdaniem przez dekadę ciążyła na poezji polskiej, odkąd Tadeusz Peiper wydał artykuł Metafora teraźniejszości. Proponuje stosowanie „metafory rozwiniętej”, która pozwala oprzeć wyobraźnię poetycką na widzeniu i zbliża poezję do malarstwa nadrealistów:

(…) metafora była elementem formy, »metafora rozwinięta« czy »zdanie metaforyczne« – stanowiły już elementy wyobraźni. Metafora była jednym obrazem, wyrażonym w dwóch słowach; metafora rozwinięta miała za to charakter całej grupy obrazów, złączonych ze sobą wspólnością widzenia ich w czasie, była łańcuchem myśli poetyckich, wyrażonym w słowach[7].

Takie rozumienie języka metaforycznego wraz z postulatami poezji etycznej, nowego obiektywizmu, poetyckiej elipsy i kondensacji stanowią podstawę poezji metarealnej[8], w której pierwszorzędną rolę odgrywa wyobraźnia. „Wyobraźnia poetycka musi być wyjściem poza fotograficzny, naiwny realizm, ale nie może być czysto idealistycznym produktem zawieszonego w próżni werbalizmu”[9], pisze Brzękowski, i choć jest to postulat, którego przestrzega w polskojęzycznych utworach, to teksty pisane po francusku często wymykają się w stronę wielosłowia,  instrumentacji zgłoskowej, homofonii i innych zabiegów dźwiękowych. Warstwa brzmieniowa dominuje po francusku nad warstwą znaczeniową wiersza i potrafi rozerwać logikę zdania, co wiąże się z oswajaniem struktur obcego języka poprzez asocjacje dźwiękowe[10].

Andrzej K. Waśkiewicz podkreśla, że Brzękowski jako pierwszy z członków krakowskiej awangardy dążył do tego, by współczesność przedstawiać przez pryzmat doświadczeń jednostki, a nie ogółu – bohater zbiorowy, kult miasta i maszyny, motywy społeczne wygasają w jego dojrzalszych tekstach, pisanych po 1928 roku, choć kultura masowa i biurokratyzacja codzienności pozostaną ważnymi tematami[11]. Do podobnych wniosków dochodzi Maria Delaperrière w krótkim studium poświęconym dwujęzyczności Brzękowskiego. Zauważa, że dynamiczne obrazy poetyckie i konkretną realność właściwą polskim utworom w tekstach francuskich zastępuje nawarstwienie statycznych wizji i romantyczna nastrojowość, które zdaniem badaczki  pozwalają na opisanie lęków i pragnień przynależnych osobowości nie „nadanej”, lecz „ukrytej” – czyli takiej, która nie jest obciążona balastem kulturowym języka macierzystego[12]. Brzękowski porusza tę kwestię w Literaturze antywalorów (1959):

Obecnie wszyscy (…) wiedzą, że  nie można opierać poezji wyłącznie na formie albo na bazie religijnej, społecznej czy narodowej, gdyż twórczość zacieśniona do jednej tylko i wzajemnej relacji czy systemu jest uboga i niepełna. Celem poety jest poznanie tej strony człowieka, która nigdy wyraźnie się nie ukazuje i o której bardzo mało wiemy, ale dlatego jest ona tym bardziej pasjonująca[13].

Dzięki pobytowi we Francji i zażyłym stosunkom z francuską awangardą dwujęzyczna twórczość Brzękowskiego jest syntezą polskiego konstruktywizmu z poetyką nadrealizmu[14]. Pozostając przy rygorze budowy poetyckiej i asocjacji wizualnych – „wyobraźni  kontrolowanej” – zerwał z doktrynerstwem Peipera i, tak jak Przyboś, oddalił się od technicystycznych motywów oraz poezji zaangażowanej w stronę liryki refleksyjnej, nasyconej motywami eschatologicznymi. Jednocześnie z upodobaniem korzystał z żargonu nauk ścisłych i quasi-prozatorskiej dykcji. Podczas gdy pierwsze, przedwojenne tomiki można by za Adamem Ważykiem umiejscowić gdzieś pomiędzy poetyką młodopolską a twórczością Tristana Tzary, „surrealisty z denkiem baudelaire’owskim”[15], trzy ostatnie tomy są bliższe realizacji autorskich koncepcji Brzękowskiego, które opisał w swoich pismach teoretycznych, zbiorowo wydanych w 1966 jako Wyobraźnia wyzwolona.


[1] J. Pieszczachowicz, „Wędrowiec krajów dalekich”, [w:] tegoż, Wygnaniec w labiryncie XX wieku, Kraków 1994, s. 129-130.
[2] U. Klatka, Wyobraźnia w czasie. O poezji Jana Brzękowskiego, Kraków 2012,s. 92.
[3] J. Brzękowski, W Krakowie i w Paryżu: wspomnienia i szkice, Kraków 1975, s. 291-292.
[4]Cyt. za J. Pieszczachowicz, dz. cyt., s. 130.
[5] W. P. Szymański, Rozmowa z Janem Brzękowskim, „Tygodnik Powszechny” 1964, nr 24. Cyt. za: J.. Pieszczachowicz, dz. cyt., s. 257.
[6] J. Brzękowski, Dwudziesta szósta rozmowa z Sobowtórem, „Oficyna Poetów” 1980, nr. 56, s. 9.
[7] J. Brzękowski, Wyobraźnia wyzwolona, Warszawa 1966, s. 84-85.
[8] Brzękowski zamiast nadrealizmu proponuje termin „metarealizm”, tłumacząc, że w jego rozumieniu poezja metarealna opiera się na „wyobraźni zorganizowanej i kontrolowanej”, w przeciwieństwie do automatycznego i powtarzalnego charakteru poezji nadrealistów. Jednocześnie zauważa, że jego wczesne tomy Na katodzie i W drugiej osobie realizowały postulaty nadrealistów. Zob. J. Brzękowski, Wyobraźnia wyzwolona, Warszawa 1966, s. 85, 101.
[9] J. Brzękowski, Wyobraźnia wyzwolona, Warszawa 1966, s. 84.
[10] M. Delaperrière, O poezji dwujęzycznej Jana Brzękowskiego, [w:] tejże, Dialog z dystansu. Studia i szkice, Kraków 1998, s. 212.
[11] A. K. Waśkiewicz, W kręgu „Zwrotnicy”: studia i szkice z dziejów krakowskiej Awangardy, Kraków 1983.
[12]M. Delaperrière, dz. cyt., s. 210-212.
[13] J. Brzękowski, Wyobraźnia wyzwolona, Warszawa 1966, s. 109.
[14] W. P. Szymański, Świadomość estetyczna polskiej awangardy (o „Zwrotnicy”), Kraków 1971, s. 36.  Za: U. Klatka, dz. cyt., s. 38.
[15]Tamże, s. 19.



Jan Brzękowski (ur. 1903 w Nowym Wiśniczu, zm. 1983 w Paryżu) – poeta, prozaik, eseista. Czołowy teoretyk Awangardy Krakowskiej, większą część życia spędził we Francji. Tworzył po polsku i po francusku.

Joanna Piechura – pisze, tłumaczy, redaguje „Wizje” i magazyn „MINT”. Doktorantka UW. Ostatnio współtłumaczyła antologię nowej poezji amerykańskiej Odmiany łapania tchu (2022).