mówią (ale kto? jakim prawem?) że nie można
być bohaterem własnego snu
wystąpić w głównej roli
filmu bez produkcji
na szarej kliszy w suchym rytmie szpuli
skąd we mnie więc pewność że widziałem w nim
dziecko
i byłem tym dzieckiem
co ogląda siebie
i jako dziecko ze snu który śniłem
czekałem na pierwszy śnieg z otwartymi ustami
aż do mojej buzi dziecka stęsknionego
wpadła śnieżynka
a za nią nie druga
nie trzecia ale rój świętych płatków
plastrów i pastylek na tysiące łaknień
które zostały we mnie nasycone
w tej jednej chwili najpierwszego śniegu
i był w tym cud manny na dziecięcej
pustyni
i był cud komunii na wietrze ze wschodu
i było w tej śnieżycy wielkie ugaszenie
pragnień moich
nie moich od przedświtu świata
była każda odpowiedź na głód
na upiory
i najcichsze skargi które od zarania
wypłakują we mnie dziewczynki
kobiety
mężczyźni smagli
starcy i staruszki w kolejce do przeceny niedzisiejszych warzyw
lek na lęk wszystkich chłopców co boją się duchów
i własnego nagle rozkwitłego ciała
białej lilii która wypływa by mnożyć
przecież
to nie mógł być sen tylko dla mnie
nie mógł być pokarm ze snu tylko po to
żebym zaspokoił pranocne pragnienie
po słonej kolacji albo od powietrza
zimy przesuszonej przez kaloryfery
manna to nakarmić
komunia to dzielić
śnieg w ustach to wielka coroczna zabawa
chłopca który nie chce bawić się sam z sobą
kiedy już usta były nasączone
jak ziemia przybrzeżna wiosną po roztopach
schyliłem głowę
wyciągnąłem ręce
pod nowe roje soczystych śnieżynek
sen mnie opuścił i wstąpiłem w życie
nienasycone po tej drugiej stronie
głodu którego nie da się zaleczyć
poddałem się aurze
gotowy na taniec
święty co poniesie mnie do moich zmarłych
i żywych co nagle okazali się bliscy
taniec mój prosto z wiatru i ze mnie samego
spojrzałem na dłonie
ale były puste
jak słońce które jeśli się zaludnia
to tylko znaczeniem
echem mglistych przeczuć
muzyki upału
znów nie nakarmiłem ludzi na granicy
i nie ocaliłem nikogo w kijowie
nikomu z łódki nie rzuciłem koła
nie zaczarowałem starej babci w dziewczynkę
nie wyprowadziłem dziecka z sierocińca
śniegu mój śniegu
czemuś mnie opuścił
mojej małej mamie śni się jej bezradność
zazwyczaj jest ostatnim przystankiem
autobusu z zatartym numerem
który wywozi ją na koniec ulicy
i zostawia w miejscu gdzie nie ma niczego
i ludzi nie ma których by zapytać
i drzwi nie widać do których zapukać
i ściany nie ma od której się odbić
po pewnym czasie nie ma nawet miejsca
z którego by wrócić na pierwszy przystanek
rano galeria sztuki nowoczesnej
drzew połamanych
rozbitych pachołków
haków latarni z założenia najprostszych
mówią że w nocy
była tu wichura
musiałem przespać
bardzo mocno spałem
mocno i dobrze
bo śniła się łąka i ktoś na łące
kto pachniał i kochał
mam wielką nadzieję że sen o łące wróci
więc chciałbym zasnąć
żeby dać nam szansę
marzeniu i sobie
ale muszę czuwać
boję się przespać nocny wybuch wojny
i zobaczyć rano galerię szkieletów
sztuki jeszcze bardziej nowoczesnej
i świeżej
nie mogę wyjść z domu
wracam kilka razy
niby kurki od gazu są na wprost
ustawione
lecz kiedyś widziałem w telewizji człowieka
który spojrzeniem zginał na odległość
metalową łyżkę
a jeśli i ja zginam i przekręcam
sprawdzając przez kwadrans
kurki tej kuchenki?
dzięki lekarstwu o imieniu nimfy
elicea
już prawie tego się wyzbyłem
ale ktoś mi sprawił nieprzyjemność
w pracy
do której muszę wybiec
już za chwilę
i powróciła do mnie siła
przekręcania kurków
lecz także czuwania nad życiem i zdrowiem
jeżeli spojrzę nie lewym
lecz prawym
skoro lewym okiem chwilę wcześniej
spojrzałem
*
do czego uśmiecha się dziewczyna w metrze
na wprost mnie wpatrzona
w telefon
do kogo w telefonie
do czego i kogo uśmiecha się
i marszczy
(zmarszczonym uśmiechem?)
starzec obok dziewczyny
kiedy patrzy na swoje rozedrgane dłonie
pokryte pergaminem
wczesnej pergamońskiej epoki
do kogo uśmiecham się w ich dwojgu
ja zapatrzony
w ich sekretne bieguny
*
na długiej żebrak pijany
odzywa się spod ściany panie
(wziął mnie za boga?)
która godzina?
po co pyta?
przecież nie potrzeba mu żadna
godzina
nigdzie się nie spieszy
a ten dom to naprawdę dla niego
nie hotel
na przestrzał domów widzę getto
i myślę o władysławie szlenglu
który dzwonił do zegarynki tylko po to
żeby usłyszeć dziewczęcy głos
z aryjskiej strony
mówię że dziewiąta
pyta czy dokładnie
odpowiadam że dziewiąta dwie
a on pyta czy „punkt”
i zaczyna śpiewać
dziewczęce głosy
i dziewczęce włosy
piosenkę jeszcze starszą
niż pergamin starca
*
patrząc na telefon znajduję zdjęcie
które zrobiłem przed wyjściem z domu
śmieszna scena codzienna:
suczka luna kochana
myśląc że wyszedłem
wskakuje na stół żeby zlizać
okruchy
myślę
że grzech pierworodny naprawdę
nie jest nikomu potrzebny
skończyło się tak
że ją przytuliłem jak brata
któremu czegoś bardzo
zazdroszczę
*
przede mną długą idą nagie kostki
pomiędzy brzegiem spodni
i pepegów
(czy krótkie trampki to są wciąż
pepegi
czy to są trampki tyle że do kostek?)
myślę że wiosną takie nagie kostki
to są konwalie
zimą przebiśniegi