Sylwester
Kilka godzin przed północą
kończyła cielić się krowa. W Zosinowie,
nie bardzo podłym mieście.
Wokół niej krzątał się dziadek,
razem z wujkami. Padał śnieg,
koty niespokojnie kręciły się po oborze,
przeczuwając przypływ ciepłego mleka.
Wszyscy byli już zmęczeni, odliczali
minuty. Niech się wreszcie skończy
ten cud narodzin. Będzie można wypić
szampana, zatańczyć dziki taniec,
rozryczeć się jak zwierzę, puścić wodze
fantazji. Obserwowałam z daleka
całe to zamieszanie, trzymając zimne ognie
w dziecięcej dłoni. O północy wybiegł Łukasz,
krzycząc: „Sylwester nam się narodził!”.
Tak go nazwali. Wyczerpany porodem
Sylwester zasnął – wylizany i owinięty sianem.
Wrota malowały się przed nim,
wiatr wpychał się przez szpary do środka.
Ars poetica nie pierwsza i nie ostatnia
Pierwsze zdanie jest najważniejsze,
więc żeby nic nie spieprzyć nie napiszę go
ani nie wymówię.
Stanę oko w oko z wierszem
– moim najlepszym wrogiem i najgorszym przyjacielem –
i będziemy się nawzajem obserwować
w ciszy kanonicznej. Dzięki temu usłyszymy,
jak patrzą na siebie ludzie, na przykład ta kobieta
na tego mężczyznę, to dziecko na to dziecko;
jak wąchają się zwierzęta, na przykład ten pies
z tym kotem, ta klacz z tym źrebakiem;
jak dotykają się rośliny, na przykład ta trawa
te kwiaty łąkowe, ten chwast to warzywo.
Pierwsze zdanie nie będzie potrzebne
– tylko zakłóciłoby smak, który poczujemy na końcu
naszej lustracji. Nie wiem, czy będzie pikantny
jak rozbite szkło, czy kwaśny jak wypolerowana szyba,
czy może słodki jak lustro, które stanowi przejście,
ale na pewno smak wypowie swoją kwestię,
zamykając nam usta, abyśmy go poczuli.
Kochany Wierszyku,
da się przeżyć, babcie dobrze nas karmią
swoją młodością, kiedy to dzielnie walczyły
o dziadków, wyrywając sobie anielskie pióra.
Wspominają: „Jak kiedyś smakowały randki!
Jak rosły od nich brzuchy!” Więc mają
tyle dzieci, ile par łyżek, noży i widelców
na niedzielnym stole. Bawimy się po bożemu,
uważając na młode krzyże, które nas noszą.
Uczymy się czasów różnych języków, na przykład
rodzącej krowy, kota czekającego na mleko, myszy
polującej na ser. Pomagamy w gospodarstwie
ciała, myjąc poidła, wyrzucając obornik, pieląc grządki.
Szczególnie dbamy o stopy babć za dnia obute
w przepaść, w nocy na boso wędrujące po górach
i dolinach snu. Wiesz, te stopy mają oczy
koloru skóry, widzą wszystko, co za nimi
i przed nimi. Nie ukryjemy w sobie nic
– ani najmniejszego kawałka przypalonego mięsa,
ani stłuczonej szyby, która dzieli nas i mnoży.
Jak nikt babcie umieją patrzeć prosto w ciszę. Dlatego
dobrze się u nich czują nasze miejskie zwierzęta,
nieskore do wywnętrzeń. Poza tym, na zewnątrz nich
nie ma niczego, czego by świat już nie wypowiedział.
Innymi słowy: ciężko odpoczywamy, wykorzystując wszystkie
możliwe nieobecności, wszystkie dni bez Ciebie.
Właśnie dziadkowie wracają z połowów.
Całych ich otulamy kołdrą, by zniknęły im ogony
i zęby drapieżnych ryb. A Ty co porabiasz teraz,
kiedy właśnie się zaczynasz, kiedy zaczynasz
odpowiadać na nasz list, w którym pisze się lato
z wyrazami,