Invocatio posthumana

Do tej pory korzystałem z usług zwykłego fryzjera. Lat mi jednak trochę przybyło, suchoklates spuchł, uśmiech zrzedł, szczurza szczecinka zmieniła się w gęstą brodę, a więc pragmatyka młodzieńczej fryzury „na jeża” przestała być jedynym logicznym rozwiązaniem problemu karczowania narośli na głowie. Przeczytałem gdzieś, że istnieją adepci pradawnej sztuki obchodzenia się z męskim owłosieniem najwyższych partii ciała, zwani przez wtajemniczonych „barberami”. W zamierzchłych czasach na szyldach rzemieślników widniały znaki rozpoznawcze poszczególnych cechów; w tym przypadku jest nim biały walec z dwoma pasami: jeden koloru czerwonego, który symbolizuje krew zdrajców zarostu mordowanych przez bojówki barberskie, drugi – niebieskiego, pełnego melancholii, której błędny płomień można dostrzec w oczach klientów przed strzyżeniem. Biel walca symbolizuje nieskazitelność i dobro gentlemana, który świeżo opuścił zakład. Zobacz, jak idzie główną aleją miasta: piękny i pewny siebie. Kręć się, kręć, koło czasu! Kręć się świecie! Walec wiruje, kolory mieszają się w hipnotycznym tańcu: oto smutny i zaniedbany człowiek przekracza krwawy próg barbera, by kapłan barberowej przemiany przeprowadził go przez barberowy rytuał postrzyżyn, w rezultacie którego dumny, wyprostowany i dobrze wyglądający mężczyzna opuszcza barberową świątynię.

Kręć się, kręć, koło czasu! Kręć się świecie! Człowiek już nie jest tym, kim był. Stał się tym, kim jest. Nic nie trwa wiecznie. Wszystko się kłębi. Kręć się, kręć, koło czasu! Kręć się świecie! Włosy rosną, a wraz nimi – niecna melancholia gnieździ się na dnie oka. Spojrzenie matowieje. Czasem by poprawić kondycję wystarczy pójść do barbera, a czasem po prostu ma się 89 lat i się gaśnie. Świece ktoś zdmuchnął. Choćbyś bystre miał oko, obraz się nie wyłoni. Wrota ktoś zawarł. Choćbyś mocno kołatał, nikt nie otworzy. Gardła ktoś ścisnął. Choćbyś wołać próbował, dźwięk nie zabrzmi. Cisza ciemności wtóruje. Brak nad nimi władzę dzierży. Tak więc trwają ciemność, brak i cisza – te trzy; z nich zaś największy jest brak. Kręć się, kręć, koło czasu! Kręć się świecie! Choć braku na świecie bez liku! Wola chybia, choć mierzy. Ufność ginie, choć wierzy. Rozum nie łapie, choć chwyta. Kręć się i ty, czytelniku! Kręć się i o nic nie pytaj!

I
Wstydliwe wyznanie Walerego

Za pierwszym razem stchórzyłem. Stanąłem przed drzwiami, a wirujące kolory walca – kręć się, kręć! – przykuły mój wzrok i prawie straciłem kontakt z rzeczywistością, ale otrzeźwił mnie odgłos przejeżdżającego samochodu, nerwowo obróciłem się w lewo i dałem nogę. Na zewnątrz panował chłód niezmierny, a według mistyków chłód sprzyja namysłowi, więc postanowiłem z ich rady skorzystać. Czy mi to na dobre wyszło, nie wiem, bo z tego chłodu nie mogłem się skupić na niczym, co by namysł choć przypominało. Zawsze wszystkiego za mało, nigdy niczego nie dosyć, chcesz coś uchwycić, pryśnie i umknie, chcesz przed czymś uciec, już dawno siedzi w salonie z nogami na stole. Na oczach mam obole już od dawna, widoczność ograniczają, ale pewność mi dają, że nigdzie nie utknę, że naprzód pójdę, popłynę, polecę.

I leciałem, bo uciekałem przed walcem – kręć, się kręć! – pędziłem ze strachu przed nieodwracalnością obrotu, przed melanżem trzech kolorów, krwistej krwi, melancholijnej niebieskiego i bieli bez skazy… Co za czasy! Co za czasy! Dotarłem do domu prędko, subiektywnie prędko, bo obiektywnie wolno. Zaczerpnąłem opinii Obiektywności i zapytałem, czy prędko; odpowiedziała, że wolno. Wtedy już wiedziałem, że wolno. Będę musiał z tym trwać po kres. A że kres nadejdzie prędko, wiem to bez Obiektywności.

W domu zrzuciłem przepoconą koszulę, stanąłem przed Dymiącym Zwierciadłem, a z obserwacji mojego spuchniętego suchoklatesa zrodziła się pieśń.

II
Pieśń Walerego

bimbrem bicepsa nie wesprę
krzepy swej też nim nie zroszę
polegnę
jak dąb
przez bobra w tamę
na śmierć zagryziony
ze wszech stron opór
a w mnie niemoc
opór i niemoc
z nich zaś opór jest najmocniejszy
mocniejszy nawet
niż najniemoc niemocy
mogłem coś zrobić ze sobą
ktoś powie
a może nie mogłem
odpowiem
ale mogłem

wstań! mówię nodze
– ona nie słucha –
wstań! mówię nodze
– sam sobie wstań –
odpowiada głupia
i czasem
wstaję
a czasem
nie

zaciśnij się w pięść!
mówię dłoni
ale ona od przemocy stroni
tak lewa jak prawa

i kiedyś ze mnie wypełzną me mięśnie
rozpełzną się wszędzie po całym świecie
dołączą do kogoś kogo wybiorą
a nie tak kogoś bez sensu z przypadku
mięśnie moje uwolnić
się zechcą
z kolektywu „człowiek”

hydra mięśnia dwugłowego uda
roztroi się
zszesnaści
tylko niech weźmie wypełźnie
wtedy zobaczycie
jak po trzykroć
po szesnastokroć
pełznąć będzie
aż z podziwem stęknę
ale nie stęknę
bo mięśni nie będzie

one wszystkie przecież wypełzną
moc swoją mieć będą dla siebie
a ja poleżę bezwładny
wiotki i wątły

mięśnie świat zwiedzą
okrążą westchną
wrócą wpełzną
z powrotem a ja im powiem
już nie trzeba
już wszystko w porządku

III
Gromka cisza po pieśni

Cisza po pieśni nadeszła gromka i dziękczynna, że słowa już odeszły. Ach, ciszo, nigdyś dla mnie nie byłaś łaskawa, obecna i pocieszna, zawsze gdzieś za kotarą kakofonii skryta, pod zlewem w przykucu czekałaś, aż sobie gdzieś pójdę. I szedłem ja gdzieś sobie, a ty powoli spod zlewu na zewnątrz, by płuca napełnić, wciągnąć kotarę nosem, spojrzeć na bezkres z wypogodzonym czołem i przełamać samą siebie beknięciem po kakofonii. Ja wtedy wracałem pospiesznie, by szukać twych resztek w murawie, ale to już marne echo, jak czwarta triada po Jedni, jak jastrząb bez oka, a nie orzeł przedni.

Dość już ciszy! Won z nią! Psik! Precz! Nich się sama ze sobą mości w swej kuwecie obryzganej bezruchem! Chodź, kakofonio, bądź mi druhem, razem przejdziemy przez życie suchą stopą.

Myślcie, co chcecie, ale bez kakofonii nic się udać nie może. Wszystko znosi, wszędzie się szerzy, we wszystkim pokłada zwątpienie, wszystko przetrzyma. Kakofonia nigdy nie ustaje. Naprzód, kakofonio! Naprzód! Niech ziemia zagrzmi od naszego pochodu. Nuże, świecie, drżyj, idę!

Niecodzienne koleje zbratania z barberem

Jest pewien moment, kiedy zarost na szyi generuje konkurencyjną brodę względem tej standardowo rosnącej. Mamy wtedy do czynienia z dwubrodziem. Jest to stan niebezpieczny. Nikt nie wie, co się dzieje później. Nikt nie dożył trójbrodzia. Nie ma innego sposobu, po prostu trzeba odwiedzić barbera. Mając to na uwadze, kilka dni po ostatniej porażce, raz jeszcze podjąłem przygotowania przed ingresem do katedry barberstwa. Znam te trzy kolory na pamięć – kręć się, kręć! – minąłem je z niezachwianą pychą. Mój barber miał niezbyt przyjemną fizjonomię, niczym rosół podgrzany w kuchence mikrofalowej. Niby wszystko było w porządku, ale jednak nic nie było w porządku. Niby był tam, stał, ale go nie było, nie stał. Trochę był. Siedział. Zapytał, w jakiej sprawie przyszedłem, ja mu na to pokazałem szyję, powiedziałem, że w sprawie postępującego dwubrodzia, on mi na to, że czas najwyższy, że powinienem przyjść wcześniej, że nie ma co ryzykować trzybrodzia, którego nikt nie dożył, ja mu na to, że byłem, ale uciekłem, on mi na to, że dlaczego, że nie rozumie, a ja mu na to, że weź pan mnie strzyż i nie zadawaj pan pytań, bo strach jest wieczny i niezbywalny, ale dla rozumu niewidoczny, i pytać można o wszystko, ale pytanie wlatuje do jakiejś dziwnej studni i nawet plusku nie słychać, o, ten tam, pokazałem palcem na pana z psem na spacerze, ten tam pan z psem na spacerze może mnie zapytać o cokolwiek, ale ja nie, ja mu na nic nie odpowiem, tak samo jak panu nie odpowiem na pana pytanie, czemu uciekłem, a on mi na to w takim razie zapraszam na fotel, ja mu na to, że najwyższy czas, że powinien zaprosić mnie na fotel wcześniej, a on na to siadaj pan na fotelu i przestań pan pierdolić, to przestałem i usiadłem.
Było mi bardzo niewygodnie. Jest mi bardzo niewygodnie, powiedziałem mu, a on mi na to, gdyby było panu wygodnie, to by pan jutro zapomniał, że pan tu był wczoraj, a tak to i za pół roku będzie pan pamiętał, gdzie pan był i jak za pół roku ktoś zapyta, gdzie pan był pół roku temu, to pan odczujesz ten ból w plecach na nowo i niegdysiejsze stanie się teraźniejszym, to, co było, stanie się tym, co jest. Nie byłem przekonany. Zapytałem, czy naprawdę to się tak nie da z tym niegdysiejszym, żeby to niegdysiejsze znowu było teraz, a on mi na to, że czemu nie, przecież co chwilę tak się niegdysiejsze teraźniuje, a przykład jakiś pan mi na to podasz pan, zapytałem z wątpieniem w oczach i w głosie, a on – ten barber skubany – musiał to wątpienie w moich oczach zobaczyć, a w głosie usłyszeć, bo mi wpierw nic nie odpowiedział, tylko mnie uderzył w twarz otwartą dłonią, a dopiero potem powiedział, co mi tu pan wątpisz oczami i głosem, wypraszam sobie, chcesz pan, żebym pana ostrzygł, to się pan poddaj mojej woli, ale nie wątp tu głosem i oczami, bo nie tylko będę wypraszał sobie, ale wyproszę pana. Poddałem się jego woli i zaraz zaczął mi ścinać te włosy.
Miał dziwną twarz. Skrajnie połączenie sępiej mordy z sumiastymi wąsami i tatuażami na szyi, a i wnioskuję, że na korpusie te tatuaże też miał, ale nie widziałem, bo zasłaniała to koszulka z napisem „Cannibal Corpse”. Z tym wnioskowaniem to kruchy grunt jest. Nigdy nie ma wystarczającej liczby przesłanek. Coś tam się niby wnioskuje i wypadałoby się ich tego słuchać, ale ja tam nie wiem. Siedzą w tych sterylnych salach, w tych swoich laboratoriach, siedzą w tych probówkach, w tych komputerach, to i tam może są przesłanki i to wystarczające, ale spróbuj sobie wyjść z tej sali, z tych laboratoriów, z tych probówek, z tych komputerów, i patrzysz w lewo, w prawo, potem znowu w lewo i nigdzie, zupełnie nigdzie tych przesłanek nie ma. I trzeba wybierać bez żadnego powodu, a potem nie da się odwybrać, i trzeba pełzać, i brnąć po gruzie czasu i losu z tym całym tałatajstwem, i znojem jak waleń z harpunami w cielsku. I co tu po wnioskowaniu. Śmiech przepastny, który odbijałby się echem, gdyby miał się od czego odbijać.
Po godzinie byłem już wystrzyżony. Zapłaciłem. Barber dał mi do podpisania jakiś papier, na którym było napisane, że byłem u barbera, to podpisałem, że byłem, bo byłem, potem wróciłem do domu i poszedłem spać.

Bratanie nie ustaje, ba, rozrasta się, ba, wręcz pulsuje

Kiedy się obudziłem, nie było fajnie. W mojej sypialni na fotelu siedział barber, co mnie nie zdziwiło, zdziwiło mnie zaś, że nie nosił na sępio-sumiastowąsej mordzie śladów niewyspania. Co tu robisz, zapytałem, bo jednak nie powinno go tu być, a był, i znowu nie stał, tylko siedział znowu, i ja już czasem nie mam siły, jak widzę ten brak przesłanek, bo co tu robi w mojej sypialni barber, skoro zrobił, co miał zrobić, przystrzygł mi brodę i powinien całe życie siedzieć u barbera barber, a on, barber, siedzi u mnie, a u mnie przecież nie barber, u mnie jest moja zupełnie bezbarberowa sypialnia, a on mi na to, że siedzi, a ja mu na to, że to, to ja widzę i mogę określić po tym, co widzę, że nie wyczerpał tą półodpowiedzią całego potencjału pytania, więc je powtórzę, co tu robisz, zapytałem, jakie są przesłanki twojego tutaj siedzenia, poszerzyłem pytanie, a on mi na to, że podpisałem papier, że byłem u barbera, ja mu na to, że owszem, podpisałem, że byłem, bo byłem, ale nie jestem, a on mi na to, że nic nie wiem o niczym, ja mu na to, że się zgadzam, bo jak czasem się zastanawiam, to nic nie wiem o niczym, a jak się nie zastanawiam, to wiem wszystko o wszystkim, a potem ktoś o coś pyta, zaczynam się zastanawiać i gdzieś to uprzenie wszystko o wszystkim pryska, a ja siedzę w pustej, bezpiaskowej piaskownicy mojego umysłu i patrzę z dołu na kogoś, kto domaga się ode mnie, żebym coś wiedział, nie mam tu żadnych przesłanek, krzyknąć by wypadało, ale nie krzyczę, milczę i tak jakoś mi życie zleciało na milczeniu, a teraz jakoś rankiem z tym barberem w mojej zupełnie niebarberowej sypialni się zastanawiałem ukradkiem i nie wiedziałem niczego o niczym. Podpisałeś, że byłeś u barbera, powiedział po godzinie milczenia, a jest taka zasada metafizyki wywiedziona z najpierwszych zasad, że jak się było u barbera, barber będzie u ciebie, ja na to oniemiałem, nie miałem słów na to, żeby to zbić. Zapytałem, czy to są wystarczające przesłanki, żeby barber był u mnie, skoro ja byłem u barbera i, co gorsza, podpisałem, że byłem u barbera, ale czy barber musi podpisać papier, że był u mnie, zapytałem, a on mi powiedział, że nie, bo bycie barbera u mnie wynika z mojego niegdysiejszego u barbera bycia. A ja popatrzyłem w lewo, w prawo, a potem znowu w lewo, i szukam tych przesłanek, żeby ich garść uzbierać, żeby z tej garści uzbieranych przesłanek ulepić jakieś uzasadnienie, a ulepionym uzasadnieniem popchnąć mu w twarz zdanie i zdaniem tym zdanie jego ubóść, ale ani na lewo, ani na prawo, ani potem na lewo tych przesłanek nie ma, więc z braku przesłanek powiedzieć mu mogłem cokolwiek, więc mu powiedziałem, a chuja tam panie barber, tam nie ma przesłanek, żeby to wynikało, z dupy pan żeś tu przyszedł i z dupy pan stąd wyjdziesz, dodałem trochę rozwijając to, co on mi kiedyś powiedział.

On jednak wciąż siedział. Jak już tu siedzisz u mnie, powiedziałem, to zrób mi śniadanie, a on mi na to, że już zrobił i gotowe, i żebym zjadł, bo już pewnie zimne, skoro tak siedzimy i czasem coś mówimy, a czasem nie. Rozczuliło mnie to nieco. Okazało się, że śniadanie było pyszne, a barber u mnie zamieszkał. Miejsca nie miałem dużo, ale kogo obchodzi miejsce, jak można sobie miło porozmawiać, a czasem nie.

Co tu dużo mówić, po roku siedzenia w mieszkaniu nasze relacje się pogorszyły. Na sępio-sumiastowąsej twarzy barbera zaległ cień. Później dopiero miało się okazać, że chodziło o coś innego, niż można było wywnioskować z dostępnych przesłanek.

Ale mi barber kres zgotował

Nic nie mogłem zrobić, ty już miałeś trójbrodzie, powiedział mi nagle, kiedy piliśmy herbatę, a ja mu na to, z czym nic nie mogłeś zrobić, a on mi na to, że no z moim trójbrodziem nic nie mógł zrobić, a ja mu na to, że czego nie mógł zrobić z tym trójbrodziem, a on mi na to, że istnieje ważny powód, dla którego nie istnieje nikt z trójbrodziem, a ja mu na to, jaki powód, a on mi na to metafizyczny, a ja mu na to, jaki metafizyczny, a on mi na to sraki metafizyczny, a ja mu na to, że jaki sraki metafizyczny, a on mi na to, że jaki sraki flaki metafizyczny, a ja mu na to, że jaki sraki flaki metafizyczny, a on mi na to, że sraki flaki robaki metafizyczny, a ja mu na to, że jaki sraki flaki robaki metafizyczny, a on mi na to, że sraki flaki robaki bukłaki metafizyczny, a ja mu na to, że jaki sraki flaki robaki bukłaki metafizyczny, a on mi na to nic. I nic właściwie było dobrą odpowiedzią. Właściwie to dzięki temu nic wszystko zrozumiałem. Co to dla mnie oznacza, zapytałem, a on mi na to, że musi mnie złożyć w ofierze. Ni stąd, ni zowąd mój barber złożył mnie w ofierze.

Widziałem jeszcze, jak wbija nóż w mój spuchnięty suchoklates, wyciąga moje bijące jeszcze serce i wznosi ku słońcu. Znaczy wcześniej odsunął żaluzje z okna, bo przecież słońce nie widzi przez zasłonięte żaluzje.

Ite in pace

Kręć, się kręć! Widzieć bym chciał, choć widzieć nie mogę. Świece ktoś zdmuchnął. Kołatać bym chciał, choć kołatać nie mogę. Wrota ktoś zawarł. Krzyczeć bym chciał, choć krzyczeć nie mogę. Gardło ktoś ścisnął. Człowiek już nie jest tym, kim był. Stał się niczym. Nic nie trwa wiecznie. Wszystko umilkło. Zakręć się, zakręć, koło czasu! Zakręć się, świecie! Spojrzenie matowieje. Rusz się, czasie! A czas już nie słucha. Niby woda niegdyś bystra, a teraz w bajoro przedzierzgnięty, zamarłeś czasie.

Świece już ktoś zdmuchnął. Choćbyś bystre miał oko, nic się nie wyłoni. Wrota już ktoś zawarł. Choćbyś mocno kołatał, nikt nie otworzy. Gardła już ktoś ścisnął. Choćbyś wołać próbował, dźwięk nie zabrzmi. Cisza ciemności wtóruje. Brak nad nimi władzę dzierży. Tak więc trwają ciemność, brak i cisza – te trzy; z nich zaś największy jest brak.

Zakręć się, zakręć, koło czasu! Zakręć świecie! Choć braku na świecie bez liku! Zakręć się, mówię. Wola chybia, choć mierzy. Ufność ginie, choć wierzy. Rozum nie łapie, choć chwyta. Zakręć i ty, czytelniku! Zakręć się, zakręć i o nic nie pytaj!



Kacper Szpyrka (ur. 1991) – muzyk, księgarz, tłumacz, absolwent studiów filozoficznych na UJ. Jest autorem pierwszego polskiego przekładu książki Miguela de Unamuno Jak się tworzy powieść (2021, PIW). Pozostałe efekty jego działalności literackiej można znaleźć w „Wizjach”, „Stonerze Polskim”, „Interze-”. Współtworzy zespół Kirszenbaum. Sporadycznie pisze opowiadania. Mieszka w Krakowie.