Kogo chce oszukać chlebem
upieczonym na sodzie? Zwykłą żurawiną
zamiast modnej miechunki?
Otwiera lodówkę, wyciąga słoik i widzi
gorzką prawdę o sobie:
siny nalot wchłonął cały cukier.

Wyciąga pudełko z reklamówki,
następnie znajduje w torebce pilniczek.
Odwrócona do okna majstruje
długo, nic nie widać.
Wszystko sypie się, gdy tramwaj wchodzi
w zakręt.
Odkłada szalik, beret i łapki,
wykłada chustę, kaszkiet i mitenki
(larwy moli szykują się do przejścia)
Kobieta wie, jak ważna jest temperatura:
w skupieniu bada dłonią butelki.
Dwie chowa do zamrażarki, jedną do lodówki.
Jedną otwiera, zabiera po drodze szklankę i niesie na taras;
przekracza próg tyłem, ostrożnie, jeden siniak wystarczy.
Firanki opadają za nią jak kurtyna.

I kiedy wszyscy mają już dość, masz,
nie wrzeszcz, mówi młoda matka;
odejmuje sobie
i wkłada mu watę do ust.