królestwo za głos, którym się przyznaję,
że ten cały bunt to był tylko stand-up.
co tak przeraża w tych wiszących nisko zdarzeniach atmosferycznych,
że nie można ich mieć za zwykłe zdarzenia?
co to jest ta najwyższa pora
na: chcę, żebyś wiedziała.
i któremu światu jest to najmniej obojętne,
a który ginie, gdy wie?
dom to nie zawsze dobre miejsce do życia
pani w radiu
po nauce zabawa. dziecko toczy piłkę
do niedzieli, gdzie odwrót. piłka toczy dziecko.
pani w radiu jak bóg i także brak boga.
jak słowa z elementarza, którym poszła szyba
patrzeć jak leje, to nie konfrontacja.
plamić to się wykrwawiać
po troszku,
byle tuż przed końcem
raz opróżniłam się doszczętnie z powietrza
i leżałam w łóżku jak foliowa torebka.
świat leciał od końca, błogi jak stara spłowiała kreskówka.
sierpień w pełni, słońce na wojnie toczyło się ku zwycięstwu,
przed budynki wyszli ludzie wyposażeni w krwiste filtry.
ktoś poczerwieniał, jak się nagle siwieje.
komuś się powieka na moment zamieniła z pięścią.
czytasz na głos, na dobranoc,
a świeże pieprzyki na policzku
układają się w konstelacje odchodzenia.
za dużo niezrozumiałych słów mieści się w tej opowiastce,
co tak szybko dorasta do baśni i gaśnie.
robi się zimno, jakby na obcej planecie, w obcym mieszkaniu,
ktoś puścił znajome słuchowisko
z głosem przedwojennej aktorki.
idzie się tam po twardych kropkach
niepostrzeżenie zamienia miejscami
wypiera czasy w noc.
w oknie naprzeciw zbyt długo tkwi światło.
gołębie oblepiają je stalowym puchem,
jak policyjną taśmą.
ktoś rozjeżdża sunące poboczem zwierzę,
choć znaki wskazują na kolumnę pieszych.
ptaki grzeją brzuchy, kościoły
trzeszczą jak opite krowy.
clint eastwood mierzy w jutro biorące horyzont,
podczas gdy słoneczny przeddzień zapętlił się
i trwa, i trwa.
na zimnym przyłapany sen. współrzędne miejsc,
gdzie bierze się noc w odwecie za ostatni ciepły dzień.
językiem zawieranie znajomości z klonem pospolitym,
nad obcym jeziorem, gdzie żadnej jasności,
a kierunków powrotu tyle, ile mają lat,
niewiele.
a jednak rozproszeni jak czas na księżycu,
tej nocy nie są światłem, nigdzie nie sięgają.
tej nocy dławią się, tchórzą
jak najmniej.