tańczę przed zamkniętymi drzwiami

kiedy widzę zgrabne ciało wtedy czuję że mi mało w tę noc słodkie usta piękne uda i na pewno mi się uda w tę noc, bujam biodrami tak, że aż brzuch boli, dreszcze, mrowienie, jestem falą, gorącą, spoconą wodą, zalewam się ciepłem, schodzę dłonią w dół, oblizuję wargi i przenoszę się w myślach na tę dyskotekę, na której pierwszy raz

przyszłyśmy z koleżanką już trochę spóźnione, bo za długo kłóciłyśmy się, kto jest ładniejszy: Britney Spears czy Christina Aguilera, i oczywiście, że moja Britney, do której jestem całkiem podobna, gdybym tylko miała proste blond włosy i kolczyk w pępku, a nie kręcone czarne włosy, i grzywkę, i pępek bez kolczyka, ale przynajmniej mam dzwony i t-shirt na jedno ramię z brokatowym motylkiem. Przed wyjściem nie umiałam ocenić, czy wyglądam ładnie, bo nie mam pojęcia, czy się sobie podobam, na razie wiem tyle, że bardzo podobam się chłopcom, zwłaszcza starszym. Dyskoteka była na szkolnej stołówce i tam straciłam cnotę, bo co, bo sama tego chciałam, i co, i już nie będę miała, z bratem kolegi z klasy, bo on jedyny nie trzymał dłoni na moim ramieniu, nie odwracał oczu od oczu, nie odsuwał się od mojego potu i sam nie był spocony, pachniał, i po prostu chwycił mnie za te zbyt szerokie biodra, przyciągnął do siebie, wsunął udo między moje i przesuwał dłońmi po plecach, dotykał szyi, kości policzkowych, odgarniał włosy z obojczyka, z ramion, a później zapytał, czy będę z nim chodzić, a ja ogłupiona jego zapachem, dymem, muzyką i tą całą cnotą, którą się gubi, traci, oddaje, a potem już nigdy się jej nie ma, bo on nalegał wciąż, rozglądam się za nauczycielami, a oni piją wodę z plastikowych butelek o dziwnym zabarwieniu i bujają głową do ej suczki ra ra ra raaa my znamy wasze sztuczki ra ra ra raaa… bo my nie jesteśmy głupi nie tykamy młodych groupie proste zarwiesz noc z niekumatą a ona przyjdzie z tatą a za nimi prokurator

głupia byłam, bo się nie zgodziłam, głupia, bo się przestraszyłam, głupia, bo tata na mnie krzyczy jak na chłopca i podnosi rękę, głupia, bo stare dziady się oblizują, głupia, bo mnie kiedyś gonił żul po lesie i krzyczał, że dam mu cipę, dam mu dupę, a ja wpadłam w bagna i zgubiłam buta, a gdy jego krzyk zaczął się oddalać, mój płacz narastał gdzieś w środku brzucha, w głębokim pustym środeczku, w łonie, macicy, jajnikach i piersiach, głupia, bo się za mną oglądają na boisku, jakbym miała coś najlepszego na świecie, głupia, bo się boję, co ja takiego mam, że oni tak bardzo chcą wjeżdżać rowerem między moje uda, głupia, bo mnie przeraża to, że oni też nie wiedzą, głupia, bo się boję, że jak raz pozwolę sobie to zabrać, to ból będę czuła już przez całe życie, ale ten chłopak był inny. Z nim pierwszy raz poczułam, że jestem dziewczyną, a nie kroczem. Z nim pierwszy raz poczułam, że zależy mu na tym, żebym to ja mrużyła oczy i się śliniła. Z nim pierwszy raz spanikowałam, bo mi się bardzo spodobał. Spodobało mi się to, co mi robił. Spodobało mi się, bo dzięki niemu było mi przyjemnie, więc się przestraszyłam. I kiedy się później dotykałam, przestałam robić to tak mocno i szybko, zaczęłam wolno i delikatnie, przestało mi się spieszyć, przestałam uciekać przez bagna, przestał mnie gonić nieznajomy w snach. Powoli, cierpliwie, spokojnie, lizałam swoje palce, próbowałam jak to smakuje, dotykałam sutków, zaczynały twardnieć, sprawdzałam, czy wejdzie jeden palec, a może już wejdą dwa, powoli, wiązałam włosy w warkocz, nie mogło mi nic przeszkodzić, rozproszyć skupienia, nawet mama krzątająca się w kuchni, nawet brat z koleżankami za ścianą, nawet prace domowe, nawet zagrożenie z matematyki, nawet koledzy w przedszkolu przygniatający nasze sześcioletnie ciała do piachu

i mniej więcej wtedy przeżyłam pierwszy przyjemny orgazm. To było jak fala ciepłej wody, kiedy siedzę u fryzjera. To było jak plecy smarowane oliwką nad jeziorem przez koleżankę z ostatniej ławki. To było jak podjadanie spieczonego wierzchu z biszkoptu, który mama piekła mi na urodziny. To było jak taniec z babcią w deszczu. To było jak rower z tatą na wiosnę. To było jak granie w Far Cry z bratem. To było jak powrót do domu we wtorek. Od tego pierwszego razu z Danielem, bo tak miał na imię, w końcu zaczęłam to robić palcami i wyobrażać sobie, że to jego palce albo język. Kręciłam kółka, ósemki, rysowałam figury geometryczne, które istnieją tylko, kiedy je wymyślam, a wyobraźnię mam bujną jak biodra, rysowałam długo i powoli, pisałam, a później skreślałam, mocniej i lżej, na zmianę, szukając przyjemności, szukając prawdy i nieprawdy, szukając tego, czego nigdy nie znajdzie nikt poza mną, później zapominając już o wyobrażaniu sobie Daniela, zapominając o kolejnej piosence, którą z nim przetańczyłam, a było to push me and then just touch me till i can get my satisfaction, a potem call on meeee, baby, call on meeee a jeszcze później puścili Slave 4 U i już wtedy tańczyłam sama, znowu sama, w dużym pokoju, w pocie i gorącu, odganiając od siebie śmierć, swoją i cudzą, mamo, zobacz, jak tańczę, jestem już nastolatką, nieśmiertelna

jest koniec roku szkolnego, to koniec

ostatnia dyskoteka ostatniego dnia, którą robimy sami na korytarzu ostatni raz. Korytarze są długie jak sen, będą nam się jeszcze śniły przez długie lata. Czasem się w nich zgubimy i już nie znajdziemy nigdy, a innym razem ktoś nas przestraszy, wyjdzie zza rogu i obudzi. Ktoś przynosi boomboxa, ktoś płyty, ktoś chipsy i paluszki, ale wszyscy mamy w sobie smutek, który rozkładamy na szkolnych ławkach pod ścianą, mamy w sobie strach w pocie na dłoniach, mamy dłonie, którymi łapiemy inne dłonie, i bujamy się do Chcę tu zostać Farby, po niektórych widać, że boją się iść do gimnazjum, po niektórych słychać, jak bardzo płaczą, po niektórych nie widać nic i oni przeżywają najbardziej. Nagle chcę przytulić się do Maćka, ale wiem, że to niemożliwe, mogę przytulić się tylko do Kuby, Rafała, Mateusza, właściwie do każdego chłopaka, tylko nie do tego, którego kocham, i myślę, że tak właśnie powinno być w sytuacji typu ja i chłopak. A później, w domu, tata mnie zaskakuje. Płaczę sama w pokoju mojego brata do Bohemian Rhapsody, brat gdzieś wyszedł, a ja chciałam się schować z płakaniem. Siedzimy więc we dwoje, ja i płacz, robimy to po cichu, ukrywamy związek, zawiązany na supeł, ukrywamy go przed całym światem, bo jak cały świat się dowie, że jesteśmy razem, zacznie nas wyzywać od przewrażliwionych bab, słabej płci, histeryczek, a ja chcę być silna, bić chłopców i ocierać łzy innym dziewczynkom, no ale kiedy Freddie śpiewa mama, przychodzi tata, nie wiem skąd się tu bierze i po co, od razu siada na wersalce, na której siedzę, pod ścianą, nogi mam podkulone, ogon też mi się podkula, bo boję się, że tata ma jakiś problem ze mną, którego nie jestem teraz w stanie rozwiązać, bo jestem zajęta rozwiązywaniem i zawiązywaniem płaczu, no ale on patrzy na mnie z takim ciepłem, że łzy wysychają, parują i powoli zamieniają się w łezki, a potem w ślady po łzach. Pyta, czemu płaczę, więc mówię od razu, bo już nie mam siły do tych supłów, wiązań. Nie wiem, co to będzie, jak skończy się podstawówka

co to będzie, tato, co to będzie? boję się, boję, nie chcę iść do gimnazjum, nie znam tam nikogo, boję się poznawać obcych ludzi, boję się tracić tych, których znam, boję się nieznanego, wszystkiego się boję, bo nie znam niczego, ale wszystko czuję, rozumiesz, co mam na sercu? Bo ja nie rozumiem, co mam na myśli, ale wiem, że je mam, ale jak one są ubrane, co na nich leży, co jest na szczycie, a co na dole, nie rozumiem, i potrzebuję, żeby ktoś mi to wyjaśnił, bo ja wszystko już wiem, ale niczego z tego nie rozumiem, czuję i przeczuwam, ale to nie jest jasny wzór, więc mamusia rozkłada ręce i mówi chodź do mnie słoneczko, no chodź tutaj, już cichutko, cichutko, płacz sobie, ale pamiętaj, że wszystko będzie dobrze

miła, nie dokazuj, przecież nie jest znowu z ciebie taki cud

słucham i przymierzam biżuterię, być kobietą, być kobietą, zakładam na siebie wszystko, co znalazłam w kuferku i szufladzie, najbardziej podobają mi się białe perły babci i czerwone korale mamy, perły babci są malutkie i drobne, niektóre błyszczące, inne matowe, gustowna biżuteria, droga, wchodzi tata i komentuje, zanim się obejrzę, już go nie ma, a ja siedzę przed wielkim, okrągłym lustrem w sypialni rodziców, i dziwne, że muszę się oglądać na tatę, nawet patrząc w swoje odbicie i odbicie swojego świata, ale wtedy mama przychodzi naprawdę i opowiada mi historię, jak dziadek musiał zainwestować pieniądze w tę biżuterię, bo coś tam się stało takiego, czego nie rozumiem, i pieniądz stracił wartość, bo pieniądz to rzecz niestała, a rzecz materialna, jak ta biżuteria, nigdy nie zmienia trwałości, stanu skupienia, skupiam się na tym, że mama mówi mi, że kiedyś to będzie moje, i tego też nie rozumiem, jakie moje?, te za duże pierścionki?, spadają mi z palców mamusiu, zobacz, nawet z kciuka, za luźne, są za luźne, zaczynam krzyczeć, bo nie widzisz, to jest zaręczynowy mój, a to babci, mówisz ze spokojem, kiedyś będą na ciebie dobre. Patrzę na siebie w lustrze. Kiedy siedzę, mierzę mniej niż krzesło. Grzywka przykrywa mi oczy. Dołeczki w policzkach zasypują się brakiem uśmiechu. Nie rozumiem swojej przyszłości. Mamusia ma burzę ciemnych loków i ja mam ciemne loki. Mamusia ma obrączkę na palcu serdecznym i ściąga ją, kiedy lepimy ciasto na pierogi albo ugniatamy ciasto na karpatkę. Włącza mi na gramofonie początek historii – nie dokazuj miła, nie dokazuj, a ja się rozchmurzam, zmieniam burzę loków na tęczę, przymierzam czerwone korale. Mamusia daje mi buziaka i wychodzi, przecież nie jest znowu ze mnie taki cud. Czerwone korale są wielkie i okrągłe, ładne i wyraźne, czerwone korale widać już z daleka. Czy one też będą moje, krzyczę. Mama woła z kuchni: też! Ale kiedy? Czy to znaczy, że wtedy, kiedy pierścionki nie będą mieścić się już na twój palec? Babci palec? Bo nie będziecie mieć już palców, tylko kości? Myślę, kiedy przymierzam korale, łańcuszki z bozią, medaliki, perły, wisiorki, klipsy, mnóstwo klipsów, opaski, zawieszki, wszystko piękne, ja piękna i dziwna jednocześnie, nieswoja, inna, burza i tęcza loków, zakładam na palce pierścionki

później przymierzam twoją czarną, koronkową narzutę, mamusiu, i zakładam szpilki z noskami, szpilki są w panterkę, oczywiście za duże, więc muszę wypchać je skarpetkami, narzuta obszyta w piórka, które łaskoczą mnie w szyję, wsuwam na nos okulary przeciwsłoneczne, biorę niedziałający telefon mojego brata, czochram włosy i idę tak na spacer, bo strasznie mi się spieszy

idę odwiedzić grób babci

najpierw szukam innych grobów innych kobiet. Czytam nazwiska, patrzę, które zmarły najwcześniej, a które najdawniej. Dużo widzę i niewiele wiem. Patrzę na swoje buty, które zatrzymują się przed grobami, i nie rozumiem, że w środku mam stopy. Nie dociera to do mnie. Po co? Po kości, ścięgna, mięśnie, mam stopy, mam dłonie i palce, mogę wszystko, ale dlaczego wszystko jest pod spodem, wszystko ukryte, zakopane pod ziemią

szukam babci w innych babciach, matkach i córkach, i wiem, że ją tam znajdę, wiem, że ona tam jest, szukam głęboko i chcę znać odpowiedź na najważniejsze pytania, więc biorę w dłonie glebę, przyglądam się jej i zaczynam kopać dół, wielki, na sześć pięter razy sześć, na sto lat głębokości razy nieskończoność, przenoszę się do innych światów i widzę swoją rozkosz, przyjemność życia, radość i każdą chwilę

babciu, byłaś dla mojej mamy tą, którą ona dla mnie, a twoja mama była taka, jak moja, rozumiesz to na pewno, wiem, że wiesz, i mówię to do siebie, bo we mnie są wasze uszy, oczy i garby, we mnie wszystko i muszę z tym żyć poza tym wszystkim, mówię czule w myślach do twoich i swoich prochów, kości, szkieletu, który widzę, babciu, daj znać, co u mojej mamy, bo tak długo idę na jej grób, idę naokoło, idę powoli i po kolei, bo los przynosi mi odpowiedzi na wszystkie moje pytania, tylko kiedy jestem nago, bez ubrań i tych cholernych butów, chcę czuć stopami trawę, chcę czuć zimno i chorobę, a kośćmi przeznaczenie, a kośćmi chcę myśleć o śmierci i robić się tak bardzo, bardzo podniecona, tak strasznie i okropnie mokra na samą myśl, że to wszystko zmierza właśnie do życia



Małgorzata Kośla (ur. 1993) – absolwentka filologii polskiej i pisarskich studiów podyplomowych Szkoła Mistrzów na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie w ramach konkursu na wydanie powieści przez wydawnictwo Nisza za pracę dyplomową zdobyła 2. miejsce. Finalistka 28. edycji festiwalu „TransPort literacki” i laureatka 18. edycji „Połowu. Prozatorskich debiutów” Biura Literackiego, gdzie ukaże się powieść córeczka mamusi. Publikowała m.in. w „Składce”, „Tlenie Literackim”, „Tekstualiach”, „Wyspie”. Zawodowo redaktorka i sekretarz redakcji pisma architektoniczno-budowlanego. Prywatnie – dumna niby-artystka, z aspiracjami.