Bum 

Przebieg tego, jak sąsiad z góry stał się zbędnym ziemskim wybrzuszeniem: odczułam na skórze jego stąpanie i wielki finisz, tj. charknięcie z głębi ciała, stanął przed lustrem w kształcie bulaju i obrysował się środkowym palcem. To też poczułam, było jak skóra piłowana na zjeżdżalni albo zbyt szybkie zapinanie zamka, w każdym razie wytworzyło się ciepło i mogłam się trochę rozebrać.

  1. najpierw był śpiącym rycerzem, tzn. pasmem górskim z Giewontem na nosie. Tysiące pielgrzymów parło w jego nozdrza, mlaskając po każdym podejściu  (wynik całowania, przeżuwania pasztetu lub nieumiejętnego palenia).
  2. w tle zagrały czekany i ten ptak z elementarza, o którym musiał zaśpiewać, żeby zdać klasę. Stanął wtedy na krześle i wszyscy widzieli, jak ze stresu poprawia gacie, zawstydzony udał nie ten odgłos i, myląc jawę z fikcją, sfrunął na twardy kant ławki, wymagał trzech szwów i tysiąca na nową jedynkę.
  3. dyżurni starli krew gąbką, a do domu odwiózł go lekarz, akurat kończył zmianę i mieszkał całkiem blisko.
  4. zaciął się, goląc lewy policzek, i zszedł na ziemię: jest z krwi, więc i z kości. Ma wąskie ramiona i pulchne nogi, szyję nie dłuższą niż butelka piwa i zęby w rozstawie zależnym od ciśnienia. Na nosie zamiast krzyża jest ropień – czuje się jak heretyk, więc wyciera ręce (to rozpoczęcie wyciskania). Gdy pryszcz okazuje się nie dość dojrzały, zgadza się nie być rycerzem.

– Dobrze, niech będzie.

Może to wzdęcia, myśli, więc maca się po brzuchu i pod gumką w majtkach. Takiego go zobaczyłam, z ręką w bokserkach i ze smutnymi oczami, miał krew na policzku i trzęsła mu się łydka. 

czas akcji: rano, między potencjalnym bieganiem a omletem na słono. 

miejsce akcji: przeszliśmy do kuchni (dwie popielniczki, poranna audycja i skóra w kolorze fug).

akcja: żaluzja na szybie siatkuje osiedle.

Pół wpada cieniem, a pół ma kolory.

efekt: bezgłowa sąsiadka z jamnikiem nad ziemią.Ciąg przyczynowo skutkowy daje mu skrzydła tak duże, by unieść obydwu, załatwia jej wniebowstąpienie i klepsydrę: „Barbarze ktoś odciął głowę”. Na pogrzebie zagrała Złotostocka Górnicza Orkiestra, stypę obsługiwali biali kelnerzy, a w menu znalazły się takie pozycje jak zupa z marchwi czy barszcz z uszkami (drugie danie przysługiwało jedynie najbliższym i tym niosącym trumnę). Ogólnie było nudno. Mąż zapamiętał ją jako kobietę drobną i pokorną, jedzącą kożuchy i skórki od chleba. 

– Świat staje koło piątej albo trochę później, to zależy od wschodu słońca.

Przeciąga się na krześle. Ostatnie Perseidy zastygają nad chodnikiem, na potrzeby spokoju ducha przeciętnego mieszkańca dostają funkcję (telekomunikacyjną). To pic na wodę – na miarę Europy i fanów kapitalizmu. Po kablach wspinają się szczupłe kobiety, czyli biedaczki, które wracały z tańców, akurat gdy świat stawał. Wszystkie były nagie, skąd to wiem? A widział pan kiedyś wróbla w sukience? Nawołują tych, co pstrykali je w sutki, po czym kazali iść pieszo, ludzie nazwali to „ptasim śpiewem” i z przyjemnością piją przy tym kawę. 

– Słyszałaś, jak ścielił łóżko, myśląc, że rozkłada uda?

Potem jest zwrotka o lizaniu ucha i refren o „przepraszaniu za rany wyrządzone zbliżeniem intymnym”. Największy z wróbli ląduje na słupie, wygłasza manifest kobiet odrzuconych, jednocześnie celuje kupą i stroszy krótkie pióra.   

Mieszam kawę z cynamonem w proporcjach 1:1 i zalewam wrzątkiem, oboje wolimy białą, ale nie mamy mleka. W tym domu rzadko jest mleko. Na ścianach wiszą stalowe odznaki, dwa portrety formatu A4, zestaw ręcznie malowanych stołowych łyżek i mapa ciała. 

– To z podróży do zrozumienia sytuacji. 

Na mapie jest dwadzieścia fiszek, wszystkie z krótkim wierszem i w kolorze stali. Jest kobieta w płomieniach z lemniskatą zamiast biustu i małym „never give up”na skroni. Pod nią na trasie pępek-pięta jest armia, generał z drewna i marszałek z ołowiu, po drodze mijają ptaki z dmuchawca i trzy tęczowe tribale. Nad pośladkami jest Atlantyda. Pod piętą łacińska sentencja. 

– Jestem poetą, a nie rysownikiem. 

– Czyli mówi pan, że to nie są wzdęcia? Nie uciska pana w podbrzuszu? Nie wydala pan gazów częściej niż kiedyś?

– Nie. 

– Proszę pozwolić, że zanotuję. Trenował pan kiedyś chodzenie na szczudłach? To często zatrzymuje powietrze w jelitach.

Zgodnie z zasadą implikacji istnienia rzeczy nieistniejących pacjent, który czuje się jak zbędne ziemskie wybrzuszenie, wychodzi z gabinetu na metrowych szczudłach.  

Koniec AKTU I

AKT II

(na środku pokoju duże tło fotograficzne i składane krzesło. Na nim starsza kobieta z majowej mszy/wdowiec łowiący sumy/przebiegły sąsiad (wybrać jedno). Obok krzesła pacjent w kaftanie z rękami wzdłuż ciała. Na ścianach – lustra. Słychać brzdękanie, pufanie i zawodzenie, tj. puf-brzdęk-puf przerywane płaczem) 

Lekarz: Witam zgromadzonych na corocznej nocy spadających gwiazd. Synoptycy z Niemieckiej Służby Meteorologicznej zapowiadają bezchmurne niebo, proszę oddychać głęboko i pomyśleć życzenie.

Ktoś siedzący na krześle (bierze głęboki wdech i zaciska wargi, robi się czerwony a potem siny) 

Pacjent (odbija się w dwóch lustrach naraz, czyli jest go nieskończenie dużo)

Chór pacjentów:  Święty Wawrzyńcu, proszę nie płakać, proszę raz wrzasnąć i zasnąć. 

Przed wielkim wybuchem założył luźny dres, sparował skarpetki i poszedł do spowiedzi, wszedł do kościoła między upadkiem a śmiercią, czyli dokładnie na drugie kichnięcie. Otworzył konfesjonał jak ogromną szafę i z rozpędu wyspowiadał księdza. 

– Jako pokutę proszę mnie nie rozgrzeszać. 

Współczesne objawienie: zobaczył klechę we własnym fotelu z szyją związaną: krawatem w groszki, jasnymi udami i szklanką whisky. Ważną rolę odgrywa tu dziura w skarpetce ujawniająca jego zbyt ludzki paluch, którego zdecydowanie nikt nie planował. Zezwala się na palenie. Ksiądz otwiera jego nocną szafkę i skręca papierosa z końcówki tytoniu. 

– To tylko utylizacja. 

dwie minuty po znaku pokoju następuje wielki wybuch 

––––––––

jeszcze przez chwilę nie było nic, potem już było coś

wynaleziono grilla, sygnał cyfrowy, rowery miejskie i gumy do żucia

rozplanowano rozkład miast (głównych ulic, ostrych zakrętów), uwzględniając burdele, przytułki, całodobowe sklepy 

zanotowano znaczy spadek samobójstw, wzdęć i samoistnych wysypek

medytacja wyszła z mody 

wstęp do kościoła biletowany

III akt i punkt 6 należą do dwóch kobiet rozmawiających o potrójnych ostrzach

gromkie brawa i na razie bez bisów

Powojenny

Do portu przybija olbrzymi statek w kolorze tynku i wala białego, obserwujemy go na palcach i zza wielkiej szyby. Jest rano. Jesteśmy za młodzi na imiona albo ksywki, parzymy herbaty w jakichś jasnych kubkach, mamy zbyt długie sukienki, które ciągną nas w dół. Zupełnie jakby mama, szyjąc je w połogu, umyślnie wszyła w nie kamienie, byleby tylko zatrzymać nas na ziemi, w tej wielkiej marmurowej kuchni z tym wielkim i starym oknem. To się nazywa Ludus albo Mania, w innych kręgach – upierdliwość lub wychowanie estetyczne. Mama jest krawcową, ale pracuje na kasie w dużym blaszanym markecie. Mówi, że ma tam powodzenie, zaczęła podkręcać rzęsy i nosić rajtuzy z wiskozy.  Od tej pory pełno jej to tu, to tam, bywa też w TV, chodzi na bankiety i nie płaci w piekarni. 

Statek jest obity skórą wybielaną pod umownym ciśnieniem, sprasowywaną i układaną warstwowo; ma ręcznie ostrzony dziób, knajpę w nadbudówce i lustro zamiast flagi. To łajba z pocztówki, mewy mają zęby, a staruszki kostiumy, babcia wysłała mi ją z państwowego sanatorium dla ślepych i komunistów. 

– To tandetne.

Więc więcej mi nic nie wysłała, z czasem przestała też przyjeżdżać na święta. Mówi, że mama się puszcza, a mnie brakuje taktu, gustu i zgody na stan rzeczy. Babcia mieszka w górach, ma dwa koty i Alzheimera. Miewa napady demencji, np. gdy idzie po bułki, a prosi o czułość, albo gdy całuje na dobranoc wielkiego psa sąsiadów. Pies wabi się Czarek, ciągle ma drgawki, z gęby śmierdzi mu węglem.   

Na statku obowiązuje zakaz ćpania równoważony zgodą na palenie; kapitanem jest uroczy mizogin z włosami koloru blond. Kuleje na lewą nogę i pachnie jak swój ojciec, czyli ziemią i kwasem; na twarzy ma bliznę w kształcie oceanu, czyli Atlantyku, a na migdałkach imię pierwszej żony, czyli drukowane Albana. Nos ma jakiś nie taki, wiecznie spuchnięty. Pod oczami parę wałków skóry, zgrabnie się przysłaniających i o podobnej grubości, usta wydęte i pod kolor siniaka. Siniaków całkiem sporo. Większość z dzieciństwa i z wczesnej dorosłości, utkwione między skórą właściwą a chwilową, największe od wujka, a najwęższe od taty (używał techniki cieniutkich rzemyków i sztywnych sznurówek). 

Jest obrazek: pupa Kosmy w lodówce, łokcie wbite w kolana, wsysanie chłodnego powietrza, pozycja startowa i masowanie lędźwi. W tle: rosołek z wczoraj i kiszona kapusta, parę obiadów w pudełkach po lodach. Na horyzoncie lampy typu LED. Wtedy działy się gorsze rzeczy niż bicie dzieci. Wtedy była wojna i jedzenie na karteczki, on był łysy i gruby, szkoła pachniała potem i chlebem, lustro ścinało mu szyje, a koledzy robili kebaby z plecaków. Na pewno to pamiętasz, mycie rąk było czasochłonne, dłonie lepkie, wkładałeś je w halówki, żeby wcisnąć stopę, albo po prostu pochodzić na czterech kończynach i pomachać miednicą. 

Wkłada dłoń do kieszeni. Chwile przebiera palcami i wysypuje na pokład sylwetki, dokładniej – kobiety, dokładniej – Europejki. Wszystkie poznane osobiście: większość przez krótkie romanse, reszta przy pożyczaniu cukru; tylko szklanki i tylko w bokserkach. Do drzwi pukał po śniadaniu i przed drzemką, czyli wtedy, gdy one były jeszcze świeże, a w domu nie było już dzieci. Ściany oddychały mokrym praniem, truskawkami i tym zapachem kawy, który orzeźwia zamiast przyduszać.  

Z kichnięciem dołączają do nich córki niczyje, tj. małe niemowy w kolorze gliny. Zestaw szklanych kulek stuka (kostką o kostkę), brzdęka (zęby o słupki) i plumka (krzyki topielców, łapanie oddechu i uderzanie w wodę). To pokaz niebiletowany i na tyle powszechny, że kulturalnie jest oglądać go z papierosem w zębach, palcem w nosie i z własną kobietą. 

Pozostałe kombinacje: papieros w nosie i palec w kobiecie. Można też żuć gumę i podkładać świnie, my dłubiemy w oczach i smarujemy chleb dżemem. 

Mokre panie są golutkie i całkiem zmarznięte. Mają twarze sklejone włosem, wklęsłe pępki i dziwnie okrągłe kolana; stoją na baczność, odliczają do dwóch i zgodnie z zasadami zbijaka połowa siada na ławce (w tej scenerii zmuszone są utonąć). Uroczy mizogin drapie się po czole, czyli zaspokaja potrzebę, i daje znak, schodzi po ułożonych równolegle ciałach, stuka obcasami i czasem podskakuje. Kiedyś nie wypadało deptać po kobietach, ale kiedyś była wojna, a potem wszystko zdrożało. 

Na pewno to pamiętasz, leżenie na brzuchu z czołem wbitym w ziemię przyjmującym (jej) temperaturę. Czekanie na głaskanie i duszenie bez przyczyny, oddawanie pierwszeństwa i splatanie stóp. Potem poranki, które nie zaczynały się nigdy, po prostu nagle widziałeś jej ciało, spływały na nie fale światła, jej się bekło i znowu było wczoraj. Ściśnięte pośladki, zadrapane plecy i dwa dylematy: 1. Czy wypada kichać? 2. Jak ułożyć szczękę? Ja wolę spać na plecach, bo wtedy się nie chrapie, ale w tak obcym domu to lepiej nie zasypiać w ogóle. Od dziecka uczą nas leżeć nieruchomo. Szukam rytmu na ścianach, znajduję ramka-ramka-ramka i mucha-komar-mucha, jestem spokojniejsza, w głębi (na dnie?) serca wierzę, że mucha nie odleci, zanim nie usnę. Źle się zasypia w chaosie. 

Potem jest czekanie, dokładnie takie jak teraz, czy osoba, która obudzi się pierwsza, przytuli tę jeszcze śpiącą, czy może potraktuje ją jako ciało lepkie, obce i jamiste. W horoskopie jest, że to noc z ciałem niebieskim generuje małżeństwo, no a ta z lepkim to raczej nie wróży nic dobrego, ewentualnie dodatkową niemowę albo dziwne uczulenia. Moi dziadkowie czekali z seksem do ślubu, obudzili się w gwiazdach i w skórze niemowlaków, pokój nie miał ścian, a śniadanie podano im do łóżka. 

No a on czasem podskakuje. Wciska obcasem krosty, wyciska pryszcze, zatapia podeszwy w perukach, czyli wtapia się w kobiety, innymi słowy – wygrywa melodie.

– Wtopić się w kobietę można na wiele sposobów. Można to zrobić zębami, to trochę jak jedzenie jabłka, albo pazurami, ale to dość prymitywne. 

Jest cenionym pianistą, umie zagrać Preludium C-dur i kłamać jak z nut, zna się na żartach, na rzeczy i na włoskiej kuchni. Plastyk z wykształcenia. Jeńcom robi tatuaże i gipsowe odlewy, plecie warkocze, rzadziej maluje twarze. Woli dodawać niż odejmować, umie mnożyć, mniej więcej wie, jak się dzieli. Lubi sobie popić i często gra w tysiąca.  

Kiedyś też byłam jeńcem, choć w sumie jakbym nim nie była, po prostu czasem musiałam się z nim kochać i nie wolno mi było przytyć (zamieniał „pieprzyć” na „kochać”, bo wiedział, że jestem wrażliwa). Pozwalał mi nosić bieliznę i wydziarał na brzuchu smoka, takiego jakiego zawsze chciałam, był szablozębny i miał wschodnie akcenty tj. żółte łuski i lekko skośne oczy.

Na pewno to pamiętasz, pozwalałeś mi wybrać pozycje i kolor ścian. Było co prawda parę patologii, np. kiedy pomyliłeś mnie z inną albo z własnym materacem i zacząłeś krzyczeć, dlaczego mnie nie ma, a ja byłam i ciałem, i duchem. Po tej pomyłce stałeś się fajtłapą z zezem i niedowładem mięśni. Teraz obserwuję cię z kuchni. Wciąż stoję na palcach, a ty (i tak) jesteś znacznie niższy niż tamtego lata. 

Myślę o kącie na brudne pranie i o tym, że zaczął nim być dopiero wtedy, gdy tata kupił na specjalny kosz. Była niedziela, mama wrzuciła do niego bieliznę i wszyscy poczuli, że coś jest nie tak. To bardzo smutne zjawisko, kiedy coś jest określane przez brak czegoś innego. Kusi mnie, żeby napisać to samo o nas, że mnie określa to wielkie szklane okno, ale jednak to trochę nie na miejscu przez te wszystkie gwałty i półsłówka. Śmierć zaczyna się wtedy, kiedy omijasz własne urodziny. Jesteśmy tu, gdzie nas nie ma.

Potem myślę o hamaku, który mi się dziś przyśnił, a mimo tego (faktu) stoi na balkonie, który z kolei jest tu i teraz. Mówię ci, mogę go wymacać, wypieścić i wystukać. Jest na to wytłumaczenie, że najpierw był sen, a potem jawa, tak jak najpierw była kura, a potem jajko. Czas wykluwania to tylko ludzkie fantazje, widzimisię, niebieskie migdały. Ludzie kochają rzeczy zbędne, np. kolorowe frędzle, zęby mądrości albo te niejadalne kwiatki na tortach. Kusi mnie, żeby napisać o nas, ale 

*

Rodzice co wieczór zamykają okna – wiosną noce są chłodne, a poza tym nie mamy moskitiery. Teraz o poranku wciąż są zamknięte, jesteśmy za niscy, klamki zbyt potężne. Nie słyszę, jak grasz, i nie wiem, co to za melodia. Równie dobrze może jej nie być, rozważam opcję, że straciłeś słuch i kroki stawiasz przypadkowo, wstrząsa tobą kaszel, zaczynasz fermentować. Kiedyś to byłeś muzykiem, ale kiedyś była też wojna i mleko w butelkach, więc to raczej nie znaczy.



Karolina Krasny (ur. 1999) – inżynier architekt; pisze i projektuje. Mieszka w Krakowie.