OPRACOWANIE

Czas akcji: początek – niestrawność | koniec – wielki zjazd 

Miejsce akcji: Strefa II

Charakterystyka bohaterów:

Kto?Gdzie?Jak?
Echosynonim to ojciec, syn, duch,
święty strzał, korzeń dębu, złoty laur, Ojciec S. 
Kochanek kobiety która mało mówi (która dużo płacze), która nie umie w sylaby i sprawnie nawija na włóczce, która w tej książce jest tylko z zasady, co sugeruje że nie jest zbyt ważna; zaokrąglając S. nie ma matki.
w ścianie z odzysku i w pannie bez ksywek
S.może się zmieniać w pokój bez okien, w dostęp do wody, w mokrą dziewczynę z końca huśtawki. Kocha się w chłopcu który ją scala (na zmianę z rozwala każdą z wąskich półek); jest stara na podróż i młoda na matkę. Gdyby umiała, byłaby mniejsza.wszędzie gdzie nie ma końca wyrazu
Bardzo zły chłopiecz czasem: kapitan, w fazie końcowej: pan na tarasie bez czasu i dwójek.
nie ma pewności, że jest on tubylcem, być kapitanem znaczy być zawsze, dzieckiem północy, wody i soli, toczyć się z piany, rodzić na ustach, każda legenda ma w sobie coś z chłopca. Często się kończył cieczą i piachem. Jego syn wierzył, że przyszedł tu ślepy.
w wielkich zaciekach z kawy i morza
Dziecko 1zlepek komory prawej i lewej, przełaj rozsądku i beton nawierzchni. Syn Kapitana. Wnuk Wielkiej Wody. Przyszły kochanek laski ze schodków. Kiedyś na fali, potem w bidulu; współtwórca gangu szczania na klamki (głównie dlatego, że on nie miał żadnej).w domu bez faktur (=z dala od bliskich)
Przewodnikw światy uwierzył w imię roboty, smaku papieru i szkolnych kanapek. Mogłoby nie być tras i kolejek, mogłoby obyć się bez nazw i imion, mogłoby 
zabić go zimą i półtwardym brukiem/
/ale w tej wersji ma na dostatnie.
w ciągu 

Drzewo 1:

Drzewo 2: 

Ramowy plan zdarzeń:

  1. Narodziny Echa.
  2. Echo zapładnia kobietę pod pomnikiem znikających rzeczy.
  3. Porywa ich wspólną córkę i nazywa ją „S.(amotność)”.
  4. Echo ginie wstępnie, zanim
  5. Echo ginie podwójnie.
  6. S. zakochuje się w bardzo złym chłopcu.
  7. Wątek romantyczny staje się szkieletem.
  8. Słowo szkielet ma przypomnieć: jesteśmy tylko ludźmi.
  9. Bardzo zły chłopiec zmienia się w kapitana.
  10. Stąd okazuje się, że Strefa II graniczy z morzem.
  11. Kapitan rucha S. na prawo i lewo, ale ona i tak zawsze wraca.
  12. S. uważa, że bycie szkieletem to duża odpowiedzialność.
  13. Kapitan zatrudnia się przy produkcji filmu.
  14. S. rodzi syna kapitana i nazywa go „dziecko 1”.
  15. S. po zjedzeniu dużej ilości meskaliny dochodzi do wniosku, że to jednak nie jest historia miłosna.
  16. Z tego powodu porzuca kapitana i oddaje dziecko 1 do bidula.
  17. S. przecina bez słowa trzy miasta, poznaje mężczyznę w turbanie i rodzi jego dziecko.
  18. Dziecko 1 poznaje dzieci 2, 3, 4 i 5 i wspólnie zakładają gang.
  19. Gang polega na opluwaniu grobów swoich starych.
  20. Przewodnik wyznaje miłość pani z wydętym brzuszkiem.
  21. Przewodnik robi to tylko dlatego, że ktoś w tej powieści musi się kochać.
  22. Autorka zaznacza, że to narzucone z góry.
  23. Autorka uśmierca Kapitana, bo wszystko o nim zostało już powiedziane.
  24. Autorka rozumie różnice między autorem a podmiotem lirycznym, ale umyślnie unika tego określenia.
  25. Autorka wspomina tych, których nie ma już w Strefie II.
  26. Świat kończy się sam z siebie.
  27. Popowe Karaoke.

Problematyka utworu

– utwór w sposób żartobliwy i bezpośredni opowiada o problemach, z jakimi mierzy się każdy aktualny obywatel, np. świata albo podwórka, w powieści znajdziemy takie motywy jak patriotyzm, złamane serce, ubóstwo czy lęk przed nieskończonością, lęk przed człowiekiem, lęk przed pustym morzem –

I

O strefie II

Punkt widzenia to punkt podparcia, na którym opiera się cały maszt świata

~ bardzo zły chłopiec w rozmowie z turystą

Geneza Strefy II 

Dzień ósmy: Bóg ze zmęczenia puścił kilka pawi, z plastiku, wosku i kłębków włosów, sztucznej trawy, syntetycznego włókna,

bo znajdź mi Boga, który rzyga naprawdę.

Zrobił pęk z ich ogonów. Wycisnął do sucha, zlał resztę w jedno i nazwał tą Strefą, która nie może się nigdy stać pierwszą. Jest w wiecznym uścisku, daleko na tyle, że dalej się nie ma (wał wodny, obronne ciało, jakaś granica). Z płynu wykluły się ściany: te z cegły zrodziły człowieka, który miał nogi i garba, więc szybko stał się bezdomnym, ubranym w kalosze i płaszcze z pajęczyn, i w worki z dziurami na ciało. Nazwał się Echo. Echo chodził w kąt i z powrotem, raczej nie nosił skarpet, dojadał po każdym przygłuchym gołębiu,

aż w końcu przytył i stanął.

Warstwa podskórna spuchła mu od flegmy, splujki i deszczówki, spurpużała, najadła się wstydu ludzi, których nie znał. Gdy zmienił się w pryszcza, oddano mu chodnik, ustalono: nikt go nie wyciska, w końcu zejdzie sam, użyźni, czy coś, może da owoce.

Zniknął po dwóch latach. Zawisł sobą na brzozie jak zapaszek sosna w mikromercedesie.

Po tej krótkiej śmierci reszta żyła nudno, wypuszczali oknem muchy i oglądali sequele, gdzie każdy, kto zasnął, dostawał nową rolę. Przestano wierzyć śmierci więc i śmierć straciła wiarę (w każdego mieszkańca z osobna). Dzieci gniły szybko, ale zawsze wspólnie, stare baby wkleiły się w okna, dzień tętnił kurzem, a noc szybkim potem.

Wieczór był czasem brzydkich kopulacji. Rzucano na oślep członkiem w blade kości, zajęte czekaniem lub szarym skręcanym, którego już nigdy nikt nie przygasił (w ramach nawyku zaczęły gasnąć same, jak suche dzieci wbiegające w morze).

Wszystkie dziewczynki rodziły się stare.

Duch złego Echa był duchem ostatnim i wiecznie samotnym, bo umarł tu pierwszy. Chuchał im w szyby i rysował serca, zajawił się herą i szybkim lataniem, dzień w dzień miał odlot, noc w noc miał przylot. Odciął źrenice od słońca i dźwięku. Leżał półznakiem na dachu z betonu będącym własnością otyłej barmanki, którą za życia bardzo chciał dotykać, w głowie miał obraz: ich dwoje pod stołem najdalej od wejścia, w ubraniach, głaszczą się pod włos po twarzach z plastiku.

Umarł od strzału w majowy poranek. I zniknął, bo umrzeć można raz.

To był dzień smutku dla pawi i Boga, bo po życiu wiecznym nie ma już istnienia, więc ruszył wielki zegar i dał im jedną dobę. Na dokończenie spraw, na rozwieszenie prania. Tego dnia nawet Bóg pił pszeniczne, wpatrzony w światło z początku tygodnia, a po trzech piwach wysnuł piękny wniosek,

że ósmy dzień był w sumie jak pierwszy.

Koniec zastał ich wszystkich w połowie. W oczach mieli jutro, malowane farbą i wplecione w rzęsy, pod skórą – ruch i krok, którego nie da się cofnąć.

– Czy takie odejścia mogą być ważne?

Zapytałby ktoś kogoś, gdyby świat nie zgęstniał. I nie stał się mięsną, słoną galaretką, którą od padliny różni sok z cytryny.

Strefa II, sytuacja obecna 

Gdy poprosisz noworodka

– Czy narysujesz mi strefę II?

to zawsze machnie ci kwadrat bez tła, najczęściej niebieski lub granat, ważne, że nigdy nic więcej. To pół sekundy przed końcem. Widzisz kolorki wątroby, słyszysz sąsiada, czujesz smak szkła na balkonie, spotykasz coś z ciała na drodze donikąd i nie ma chuja, że coś was rozdzieli; robisz zdjęcie, odbitkę w skórzanej rameczce, nieuwzględnienie w sobotnich porządkach. To wybielanie, nie znając koloru

– w tej galarecie świat jest na dłoni –

To kraj. Ludzie z podjętą decyzją stojący w kolejce po wybuch, wiedzący, że buchnie i że nie buchnie w tym świecie. To miejsce akcji każdej z ważnych lektur i miejsce spotkań wszystkich zlepków słów.

Jesteś ostatnim impulsem w układzie, i ktoś tam ci szepcze, że on, ten układ, to drzewo przy wejściu do parku, przy którym tak lubisz pić colę. 

wypowiedź obywatelki: 

Mniej nas (Boże) w konkretnej opiece, bo z pół sekundy zrobiliśmy wieczność, a więc: wsadziliśmy drzewa i chatki z żelbetu, drogowe znaki, jest nawet sad, który zamyka się na noc. I da się już mieszkać w jednym spięciu mięśni. 

To państwo zbudowane jest ze słów, więc z małych blaszanych atomów, z ogonków przy „ą” i „ę”, z twardego echa po spółgłoskach i z nóżek skrzywionych lekko na prawo. Z tych ostatnich to stworzone są głównie elementy ruchome, a więc wszystkie śrubki, bączki i dokrętki, ogólnie to, co z założenia może, albo wręcz powinno się przemieszczać, poruszać, skakać i przekręcać, co powinno wytwarzać prąd, ciepło i dynamikę, czyli te wszystkie kroki, macanki i stłuczki. Wszystko ma jakieś tam składowe. Tłuste zwierzęta to zwykle komplet brzuszków, podobnie jak większość papug, babć i półpełnych butli, są ławki z przecinków, mury w średnikach i cmentarze w kropkach. Mamy mocne piwo i kilka sierocińców, czystych, z łysymi makówkami i dobrym dojazdem, z widokiem na las / park / małą łąkę (bo zieleń uspokaja, więc jest się mniej sierotą a bardziej jednością, a jedność ma gdzieś i umieranie, i więzy krwi). Są odstępy, ołowiane ludki i skromne akty stworzenia. Grube kobiety noszą mleczne wąsy, stałe zęby i cienkie rajtki, topią się w słońcu i dosyć dużo palą, jest tak: miękkie czoło, mała blizna, mokry kosmyk, falują na tle jasnych bloków i prężą się w kolejkach po nabiał.

A kiedy tak falują, stopy są nieruchome, możne je obserwować wyraźnie, uważam, że haluks jest florą, a wrośnięty paznokieć fauną, cała reszta to tylko falująca kobieta, czy trzeba ją zaliczać do królestwa, nie wiem.

Moje państwo ma kolor tej czcionki, którą jest napisane; interlinie to kwestia polityczna i sporna. Akapity zostają w rodzinie; sadzamy je z ojcem w co drugą pełnię, przed deskowanym tarasem, między jesionem a gipsowym chłopcem. Powietrze jest wtedy ciężkie i wilgotne, mam na głowie turban, on kopie dół, a ja robię całą resztę, tj. sadzę akapit i przyklepuję ziemię. Potem on odpala papierosa. Robi to rytualnie, robi to co dwa miesiące, więc jest zupełnie tak, jakby zapalił raz w życiu; siedzę obok dzieciaka i nagle jestem dorosła, no to zabieram mu tego papierosa i ciągnę 300, 400, 500. Na końcu schną mi włosy i robi się ciut cieplej.

Kursywa z kolei zależy od sumienia, ci z czystym są sztywni i prości, ci z brudnym mają skoliozę i dosyć łamliwe szkielety. Używają jej (kursywy) złodzieje, stare baby i poeci, mają małe garbki, sine dziąsła i niezłe geny. W soboty piwkują w ślepych uliczkach, na ławkach, po których już nic więcej nie ma, w niedziele wędkują i leżą na kocach.

Lubię wędkować dla zapachu ryby. Bliżej mu jest do przystawki niż życia, więc śmierć nie znaczy i ciężko żałować, wgryzasz się w coś bez ciała i duszy, co się zrodziło w drodze do gęby (dalej: przeżuwasz i połykasz). A potem śni ci się ryba z ludzkim zadem i myślisz sobie: „czy to jestem ja?”, „czyja to gęba?”, „jak pachnie śmierć?”. I wtedy ta ryba się odwraca i odpowiada ci, że śmierć pachnie jak beknięcie po dorszu.

W moim Państwie jest jeden architekt.

Są wybory, komisje i przysięgi, potem ten jeden zakłada krawat, spluwa na rękę i układa fryz, inny czyści mu buty, daje kopniaka i kuca przy ścianie. To Afrodytka z rąk Doidalsesa, do ostatniej chwili żywa, w cieplutkich paluszkach, kołysana i tulona, a potem zastygła na klęczkach.

I raczej już nigdy nie wstanie, trudnop jest wrócić bez tamtych paluszków z twarzą z odcisków i ciałem z naskórka. 

Obejmując z woli Narodu urząd Architekta Rzeczpospolitej Polskiej, uroczyście przysięgam, że dochowam wierności postanowieniom Konstytucji, będę strzegł niezłomnie godności Narodu, niepodległości i bezpieczeństwa Państwa, a dobro Ojczyzny oraz pomyślność obywateli będą dla mnie zawsze najwyższym nakazem.

Tłum płacze, tłum szaleje, tłum ściąga czapki z głów i wymachuje łysiną.

Architekt ma zespół i dwa długopisy, słowa pisze powoli, ma nogę na nodze i widok na ośkę. Woli zeszyt w linie, w formacie A4 i w miękkiej okładce. Waży słowa; za ciężkie długo się trawią, za lekkie unoszą na wietrze, pośrednie wszczepiają jak trzeba.

Moje państwo zbudowane jest ze słów, czyli z kobiet i mężczyzn, z rzeczy czarnych i z rzeczy białych, z za, przeciw i wykluczone. Są wady wymowy i seplenienia. Nie ma ani głuchoniemych, ani milczenia, ani tych małych pań w TV, które wymachują rękami. Zakazano minut ciszy i w czasie tych minut się krzyczy, można sobie krzyknąć o wszystkim, o stalowych dzieciach, karłach i reszcie, ważne, żeby temat był nowy i żeby przy krzyczeniu spiąć wszystkie mięśnie.

Bezdomni kwitną między wersami i kiszą się w cieniach tzw. wielkich liter, noszą luźne spodnie, przepaski na oko i marynarki w kratę, łykają w pełni, kompletnie i w całości, dzielą łóżko i imię (często też kształt czaszki, owalnej w przekroju i wklęsłej po bokach). Mają dość żeby i dość żeby nigdy.

Nasza flaga zbudowana jest z B – I – A – Ł – O – C – Z – E – R – W – O – N – A, stąd wiemy, czym machać i czego strzec, co karmić, głaskać i prasować. Mamy stały horyzont i duży zasób chmur, tzw. do wyboru do koloru, od pierzastych po sflaczałe. I prawie wszystkie są białe.

***

Uaktualnienie stanu rzeczy

Spotkałam dziś bardzo złego chłopca w jasnych spodniach i z puszką coli. Kazali mu chwycić tę puszkę oburącz, wiesz, tak jak się chwyta najdroższą flagę, a potem stanąć na stopniu i dumnie zacisnąć usta, i machać (raz w lewo, raz w prawo). 

Po tym zdarzeniu weszli duzi ludzie i zrobili sobie remont. Szybka piłka, demontaż słów i przygwożdżenie reszty, dodatkowo meczyk i zabawa czcionką. To było nocą, zagłuszyły ich te wielkie auta do czyszczenia ulic, dzieci z wodogłowiem i kobiety na zasiłkach. 

No i rano m*** Państwo już nie było m***.

To dziwne uczucie obudzić się w nieswoim Państwie, ogarnia cię jakaś dziwna schiza, że nie będziesz wiedział, jak dojść do przystanku, albo do której są czynne kina, dodatkowo ten dyskomfort, że wszystko wkoło jest ostre i sztywne, i jeszcze przeczucie, że telefon jak raz spadnie, to na pewno się rozbije. 

Oglądam się w lustrze i czytam, że jestem niepaląca, więc klepię się po twarzy i ciągnę za policzki, pod brodą mam cytat Wielkiego Polaka, na skroni hymn, pod biustem płeć, imię i wiek, w gardle – kula na tyle duża, że ani w tą, ani w tamtą.

Wychodzę z założenia, że drobinki kurzu na lustrze są i na twarzy odbitej, i na odbijanej. Uważam również, że żaden z nerwów nie zapomniał gry w rysowanie po plecach, stąd w naszym pokoleniu tyle tatuaży i ataków padaczki.

Minuta ciszy:

– CZY WOLNO MI ZAPALIĆ, BĘDĄC NIEPALĄCĄ?!

komentarz pani z wydętym brzuszkiem 

jej odpowiedź: jestem człowiekiem z krwi i miłości

ktoś z tyłu krzyknął, że w sumie to nikt nie pytał, ja mu odszepnęłam, że kto pyta, nie błądzi. wtedy on widzi resztę, mgliście, reszta to nic innego jak ciało, państwa wschodu i S.(amotność), a samotność może, albo wręcz powinna, być kobietą, więc on 

ma dylemat, waha się między wejściem w nią szybko a wyjściem na nowo i ssaniem jej końców, w końcu mówi 

– mamo, mami mamito, 

przynieś mi z dachu piłkę, 

– mówi się proszę, 

– proszę, mamo mamito, nie strasz mnie więcej po nocach. 

geneza S.

wersja przewodnika

Jestem z kwitkiem i z zawodu. Przewodzę po tym landzie prawa i balansu, po ważnych widokowych dziurach i drewnianych kwiatkach rodem z PRL-u. W tych ostatnich jada się żury i te części kur, na które pozwala nasz bóg, do którego modlimy się, gdy długo nie pada; wkładamy turbany, chwytamy się za łokcie i siadamy przed domem, na ziemi, która jest goła, zimna i miękka, a potem wyjemy

*a potem się wyje 

Nasz bóg wisi między praniem a sznurkiem, trzymając pion, poziom i resztę. Zbadano, że jego gęstość jest stała, nieważne, czy wyje nas tuzin, czy setka, stąd teza, że nasz bóg jest wolny i nie znika z suszą.

W tej strefie jest multum sprężyn, tylko spójrz: kac, nowa fałdka, ciąża niespodzianka,

czyli jak bierzesz, to wezmą ci tyle samo

albo dadzą na minusie. Dodatkowe ciastko wali cię po mordzie, kubeł alkoholu chlusta przy zakrętach, no i masz dziecko, które nie płacze, żebyś ty mogła popłakać. Czy to nie piękne, jak land jest sprawiedliwy? Mamy mandaty, rozbite serca i złamane mamy, którym w godzinach szczytu pomaga się przejść przez pasy.

Mamy tu też pakiety, uczucia, które liczymy w litrach, a potem zasysamy i dajemy numer (omijając liczby parzyste i pierwsze, bo są dość dziwne i rzadko przynoszą szczęście). Gotowy pakiet wtłaczamy do płodu i zakręcamy miętową główkę.

Usługi dodatkowe: usunięcie głupoty, genu depresji lub pociągu do własnych narządów. 

Pakiety muszą być równe. Każdy dostaje litr do wylania i cztery opcje, jak może to zrobić, a więc przez łzy, krew, ślinę i pot, stąd nasz sprinter nie płacze, podobnie jak sąsiad z hemofilią czy wujek, który liże swoją żonę kilka razy dziennie, ważne, o pełnej godzinie i tuż za przeszkleniem. 

To, jak wykorzystasz pakiet, to kwestia estetyczna, a nie istotna. Niestety trwa festyn jebania estetów 

(dygresja)

a już szczególnie tych nie z tej ziemi. W ramach niego konkurujemy w wyciskaniu soków. Mamy podium i typka, który je zamiata. Soki są kwaśne, szczególnie te wyciśnięte. Dołącz do clubu to dostaniesz: pakiet próbek, karton broszur i zestaw próbówek, które zmieścisz w każdej tylnej kieszeni

(koniec)

Przemycamy własne ciałka między strefą I a II, bo nie stać nas na bilet I+II, czyli taki, który zmienił(by) nas w stróży prawa. Składamy hołd laptopom, pisząc „Internet” wielką literą. I to sprawia, że jakoś nam się żyje, nie mówię, że źle. Dalej,

tutaj, drodzy Państwo, mamy pół kobiety, której reszta leży obok (aczkolwiek połowa jest jedna) (czerwona kropa: tu jesteś). Świat i świadomość nazwały ją S. Można butem i flesz można. Uznajmy ją za punkt scalający, tj. za oś mitingu, którego jesteśmy świadkami. Przejście: między resztą a częścią właściwą, więc tam, gdzie winien być styk komory lewej i prawej. W roli styku wyjątkowo występuje ciało obce, tzw. ciało typa, który, również w drodze wyjątku, wparował tu bez pukania

kochanie, przecież jęknęłaś

i jeszcze nie domknął drzwi. 

ha, ha, baby nie lubią przeciągów!

Jestem przewodnikiem, liczę nadgodziny, gęsiego, uwaga pod nogi. Na lewo rozciąga się pas topoli, ich czubki wskazują na wschód, stąd wiemy, jak robić domy: południe – okna z salonu, zachód – z sypialni. Dla tych nieśmiałych szyjemy firanki z lamówką w kolorze skóry, co by nie biło po oczach, jak nagle staną za blisko, co by nie było dreszczy i gęsich skór. 

W landzie myśli się hop-do-przodu. 

Po prawej fabryka tytoniu i chleba, dwuhalowa. Ma okna wysokiej jasności i taśmę świecącą w półmroku. Odpadki dajemy dzieciakom z FAS-em, bo często są głodne i lubią zajarać, lubią się wtłoczyć, lubią być na tafli.

– dbanie o swoich to misja i cel –

Bo dbanie o swoich to misja i cel. Bo jeśli chcieć istnieć, to tylko tu u nas, w landzie bez śniegów i bez białych ścian, na których i tak się nie wiesza plakatów, bo

zwalniamy tempo, bo tutaj nic nie ma. Jedynie ten niski płotek bez końca, na który się cmoka, fuka i szcza.

S. leży martwa w bliskiej przyszłości.

Stop? Stoicie, to nie siadajcie, żegnacie, to nie żegnajcie się, jeszcze, odłóżcie gryz, wzrok i telefon. Czy nikt wam nie mówił, że ziemia jest okrągła? I że się kręci wokół osi własnej

i tej baby, co ma jedno pół, bo drugie się dzieli (w eterze / kurniku / pod spodem)? Stonki bez edukacji

bule bez przyszłości, wytrzeć buty i

płotek jest od szczania, a nie od skakania (= nie ma stąd żadnej ucieczki)

***

Do pani z wydętym brzuszkiem: proszę nie smarkać pod nogi, rzeczy się złożą i wszystko zadziała. Czy pani zawsze, tak pod koniec, musi się rozwarstwić? Polecam scalić naskórek, bo co jeśli kiedyś, nagle, zechce być pani gładka? Tak gładka jak wtedy, gdy cała w oliwie leżałaś na piasku, wierząc, że jesteś sucha. Myślę o pani zawsze, gdy żona smaży mi mięso, dokładniej o pani naskórku, o tym jak pękał i (się) zawijał, pode mną, pod moim palcem,

paluszkiem od rzek i granic, których nie wolno przekroczyć. Widzę to bardzo wyraźnie.

***

Komentarz osoby trzeciej: myślę, że przewodnik kochał się w Samotności, dlatego tak krzyczał i brał nadgodziny.

Geneza bardzo złego chłopca

powietrze ma prędkość światła i rusza się z punktu A (= powietrze sunie do mety ze szkiełka). W ruch wprawia się samo i palcem z rąk czasu, piecem na prądy, światem sprzed wojen. szkiełko gra rolę tafli bez zgięcia, zgięcie gra rolę piasku i dziecka, dziecko gra w „dzisiaj się nigdy nie skończy przed czasem”.

11:00 | parking i mokry kabanos 

Była ich dwójka plus tył na bety, więc było: dziecko z imieniem po kimś z powstania, matka z posadą i łbem do biznesu (jeden ruch dłonią to kwadrans urlopu), mokre pakunki z wodą i mięsem. Korbki od tlenu. Ślady po kocie.

Droga dłużyła im sobą i rowem, melanż iglicą, rytmem z wierzchołków. Cel był jak wydech i przerwa od wiatru: domek z buczyny jest tylko tymczasem, w cenie jest tydzień i karnet na muszlę, punkt to pocztówka, którą od kadru

różnią dwie rybki z sutkiem pod okiem. Tuż przy parkingu stoją namioty. Wzrok to pół płacha, wschodnie bursztyny, gniotki mówiące kto gdzie i kiedy. Zestaw diabełków typu XXL, brelok z organem suchym jak skóra, sznurek z imieniem pierwszej miłości. Ona ma dłonie spuchnięte od płynów, szyje z fakturą, swój kolor kałuży. Stoi zwrócona czołem do słońca. Ona sprzedaje kwas i materię:

– Jedno- to habit, bikini must’em, wszystko, co nagie, się druknie w kolorze; pani ze zdjęcia jest zdjęciem, nie ciałem.

– Ślę pozdrowienia ze świata pasteli – głową wskazuje im bilbord na murze.

***

Każda z walizek ważyła pół dziecka. Rączka za rączkę wsunęli się w żwirek, potem był beton, próg i dzwoneczek, wypakowali się w każdy z trzech kątów. Czwarty zajęły już kłęby i klamka.

pierwszy spacerek po plaży i wodzie

Na siebie włożyli dżins i sandały, żeby się zmienić w luz i tubylca, żeby zaliczyć /piach pod paznokciem/, żeby nie musieć wracać po warstwy. Piasek jest zimny, piasek to metal. 

Dają jej piątkę za drogę i magnes, magnes z tłustą foką i drewnianym molo. Mama ma szalik i haluks na lewej. Dziecko ma plastik i pole manewru, może się zmienić z dna wiadra na kamień, uciąć ćwierć drzemki lub czubek paluszka.

Zachód traktuje równo z kolacją, wgryza się w mięso, dając żyć wodzie, uczy się hipnoz, kocha się w kocach

– kocem jest wszystko, pod czym mam ciało

Mama pozwala mu zmienić go w twierdzę. Ono nie wątpi w dialog o zamkach, każde ziarenko to tysięczna okna, każdy pług w polu to tysiąc księżniczek, każda kobieta rodzi się z piany. 

wniosek z przyjazdu: Świat jest dwunożny jak mewa i stała.

Kiedy wracali, namiot stał pusty. 

siódma wieczorem to mikro kablówka 

Mieli materac i szczotkę pod kubek, pół jagodowej, widok na czubki. Czas im zajmował pająk i sygnał, który miał kąty, punkty i przerwy. Program był jeden, ich była dwójka. 

Gość bez dwóch przednich do miliona dzieci:

– Lecę polecić wszystko jak leci, trasą pod zygzak i dowodem nie wprost, lecę się zrzygać z centrum układu. Ja dam ci słowo, ty mi daj wieczność

(obok miał lampę i błękit plandekę, przed nim był młody, za nim był cmentarz).

Guzik go zamknął palcem i glitchem. Pająk pod szklanką wypluł z siebie ducha.

[Za oknem wiało; szkło stało płaskie, w bezruchu, głuche na cudzoziemców.]

– Tak kończą wszyscy, którym jest mało – mama schowała ich w koc i pod łóżko.

[Bycie martwym, bycie zimnym, tyle łączyło TV i pająka; bycie wiecznym.]

Potem patrzyła długo za lustro, z setką opuszków w ramie polietyn, długo na tyle, że czas stał się wersją; lustrem był bulaj z widokiem na potop. Miała ćwierć kołtun i wełnianą warstwę, w którą wplatała każdy z pół palców, co drugi

– koniec ma ogon z resztą pluszaka, albo tej pozytywki, która gra budziki. Wstać. Potem usnąć, usnąć czyli wyznać, jak naprawdę było, zaśpiewać. Zaśpiewać dialog. 

♪♫ pół kołysanek jest dziełem pijaków, drugie pół mężczyzn skazanych za przypływ ♪♫

„Nucić” stworzono z lęku o słowa, rzuciła, uklękła przed dnem wielkiej torby, rozpakowała, w pokoju zabrakło wieszaków, i słów. 

przejęcie:

dziecko przemawia, żeby mieć spokój (mama cyk fota, jakby mama była jedna) (dziecko planuje śmierć i college)

– ? czemu nie pytasz, gdzie tu jest akcent

Głoska po głosce uczyła je „koniec”, „stadko robali pod duże poduchy”, „koty na płoty a drewno na tartak”. Zawsze wierzyła w moc śliny i rymu.

pierwszy sen dziecka to wyspa z Moai

Wykluł się z wody pryśniętej przez matkę. Czas mu się zaczął, jakby była wiosna. Patrzył, jak idzie z kijem i fiołkiem, pniem wschodniej wiśni, workiem na zguby i kromki bez masła. Ruszał się cieniem wszczepionym w korzenie: gdyby mógł znikać, świat by musiał mrugać.

Gdyby mógł zwolnić, reszta by płynęła.

Widział się okiem z piasku i wiatru, widział jak z gruntu zamienia się w mokry (plusy są suche, woda to minus) (fala i fala się łączą w dodatnie). Potem się oddał jej głębokości = sferze bezdechu, kulek z witraży, miejscu zawiasów i rurek bez dzieci. Wiedział, że życie zaczyna się nad nim,

bał się przeczucia, że wyspa jest ciałem. Na brzeg wszedł o własnych jak pierwsze stworzenie. 

♪♫ ląd to są twoje rysy z przyszłości ♪♫

Wdepnął se w nozdrze i dziurę po kościach – nikt go nie uczył, jak przeprosić siebie, więc runął w ślad twierdzy pod kocem z odpływu. Najadł się ciszy i resztek naskórka, wszczepił się w siebie zza wody i wieku,

– co to za pomysł się przyśnić samemu?

gapił się długo w słowa bez źródła. Wyspa milczała i dała mu wargi, żeby mógł na czymś dać przeprost i stopy.

[żeby mógł zostać] 

dzień dwa się zaczął jak dżemik w plastiku

Rano zmył z siebie pot i pięć śpiochów, włożył się w krótkie i w plusz z max kapturem. Zrobił poranną. Wszamał na ciepło. Zamiast nijaki dziś wcisnął się w męski: sam sobie szepnął, że dobrze mu w brodzie. Zrobił przebieżkę w stronę namiotów. 

Ona mu dała gratis arsenał, dzban po kolońskiej, kilo czułości. On jej dał bukiet / płat własnej skóry. Żuła go wolno aż do wieczora („Oddaj mi jeszcze jedną godzinę”).

Matkę przyłapał w samo południe. Stała przed lustrem marząc o kwiatach. Wspiął się na nocną i na własne czubki, chwilę był prosty, bawiąc się w drzewo, wszczepił się piętą w lakier i drewno. Lustro zmieniło go w puszcze i echo.

Potem zjadł drugie twarzą do wschodu, rozlał się, czując, co to kwitnięcie.

[Ziemia, na której stał, była wilgotna od ludzi. Myślał wtedy o wodach, w których się rodzi, z których da się kiełkować.]

Poszedł się umyć z ziemi i masła – z rąk mu wyrosły mak i bazylia.

Działał, by wpłynąć z tafli w dno nocy, wlać się w materac, prysnąć dla matek. Każdy krok z setki go zbliżał do wosku, dymu po zdmuchu, tymczas-odlewu; w śnie go przyjęło pół z gołej świeczki –

drugi sen w sumie nie zaczął się nigdy 

(On zaczął opuszkiem a skończył na piętach) 

Był w nim tą chmurą, którą się wieczni, a wieczną postuje w kopii dnia wczoraj, reszta scenerii była ta sama, lądy od czasu i woda od żywych, i brzeg, który był rozlany. Widział swój kontur (punkt bez oznaczeń), prawie bezludną skórę z przyszłości, stronił od słońca (żeby być widzem, nikt go nie uczył, jak widzieć coś nocą). Patrzył jak (dziecko) sunie po bliznach, wspina po rysach, szuka ucieczki z twarzy na tafli

– Możesz na chwile się zmienić miejscami – to był narrator czasu i wczasów. 

Siłą podmuchu, wolą typ silna wcielił się w starca z nazwą bez daty (z dziecka przez chmurę zamienił się w ziemię). Ciało miał równe dnom i rozkładom: sto wodorostów rosło z paznokci, zgięć à la chęci i z dziurawych tkanek. Błękit plandeka była mu brzuchem (tłem do układów i przycisku koniec). Ona tu stała się miss gałęzatką. Może był nurek, może nurka ciało. Może był świadek, a może nie było 

nic, tylko ten potop i matka, która myśli o kwiatach.

Miał się na koncie i nos na powierzchni, oko na słońce, myśli o ptakach. Przeciągał strunę i nieuniknione: wiedział, że tonąc, weźmie z sobą wtedy, i wszystkie sto muszli, z których pyta fala. Poczuł, jak dziecko zamienia się w wodę, a potem skroplone mu turla z policzka, jak krągli kosteczki i miażdży korony, gubi się w kształcie, sobie i czasie. Jak znów jest samotny, bo dziecko to reszta. 

– Dawno nie grałem w zmiany skupienia 

sen trzy był rankiem i każdym kolejnym 

Ona sprzedała noc za monopol. 

Bardzo zły chłopiec grał w klasy z wydmami.



Karolina Krasny (ur. 1999) – inżynier architekt; pisze i projektuje. Mieszka w Krakowie.