Ludzie, którzy mówią ci na „ty”
To twoje imię i twoje nazwisko,
z wektorową klepsydrą, blaknące pod słońcem –
trudno sobie to wyobrażać między kolegami.
Łatwiej w domu, w prasie. Miejscówkę nad rzeką,
przy ogródkach działkowych, nazywaliśmy
Karaibami; a koło ironii tośmy nawet nie stali.
Staliśmy obok mostu, skądinąd
nas wołali, staliśmy obok mostu jak spalone kioski.
Nowy Kurier Krakowski
Widzieliśmy łunę na moście i to, co pozostało;
czarne prostokąty, serce bijące
po kieszeni, czarne prostokąty
złożone w kieszonce. Z lat dziewięćdziesiątych
pamiętam głównie ludzi żyjących wspomnieniami,
Marchlewskiego, nieaktualneonimy. Och, sami byliśmy
nimi: w latach dziewięćdziesiątych byliśmy kolegami,
w latach dziewięćdziesiątych harataliśmy w gałę,
niektórzy ostro prywatyzowali, inni marzyli chociażby o kiosku.
„Nowa Trybuna Opolska”, „Piłka Nożna”, „Nowy Kurier Krakowski”
ułożone równymi stertami, ten sam pan cowtorek
zaglądający w teczkę. „Coś panu z kieszeni wystaje”.
„Trudno, to takie miejsce”. Nie znaliśmy detali, jeszcze.
Silmarillion
Do moich obowiązków
należało puszczanie piosenek z YouTube’a,
wedle życzeń gości albo własnego pomysłu,
aby ci pierwsi mogli tańczyć i zaśpiewać
albo by ten drugi odpoczął przez chwilę –
miałem na te okoliczności gotowe playlisty.
Stojąc pod głośnikiem, słyszałem niewiele:
docierały do mnie pojedyncze
oderwane od tematu głosy, tonąłem w basach.
Z każdą godziną byłem bogatszy o siedem złotych.
Dzisiaj nikt nie chce pracować w ten sposób.
Opuszczone szyby
Na największych rondach,
przez opuszczone szyby
wpychałem „Nowy Kurier Krakowski”,
targetem byli wszyscy.
Czy był to najskuteczniejszy
model dystrybucji?
W latach dziewięćdziesiątych
nikt o to nie pytał.