Słońce zaczyna zachodzić, gdy wujek wbija w ziemię pierwszą łopatę i odrzuca na bok kępę trawy. Nieopodal starsze dziewczyny bawią się na trzepaku, a ich śmiech odbija się od bloków i płoszy ptaki. Z okien mieszkań dochodzą odgłosy talerzy i sztućców, brzęk reklam, płacz dzieci. Stary taksówkarz stoi na balkonie i pali papierosa. Od kilku miesięcy ma raka krtani.
Pod stopami wujka leży koc, a pod kocem – martwy pies.
Wujek wbija kolejną łopatę. Wokół jego spoconego czoła lata chmara much. Tata stoi obok i próbuje powstrzymać odruchy wymiotne. Ja i Wojtek przyczailiśmy się pod mirabelką. To nasz pierwszy trup w życiu i jesteśmy cholernie podekscytowani. Nigdy wcześniej nie widzieliśmy martwego ciała. Chcielibyśmy podejść bliżej, ale oni się złoszczą i wyzywają nas.
– Spieprzajcie stąd! – wrzeszczy wujek, a na czole pulsuje mu żyła. Boję się, że wybuchnie mu głowa. Wolałbym nie wiedzieć, co wujek ma w środku.
– Już, już – mruczymy, ale cofamy się tylko o pół kroku. Nie pójdziemy do domu, dopóki trup nie trafi do dołu i dopóki go nie zasypią. Inaczej nie uwierzymy, że pies już nie żyje.
Wujek zaczyna ciężko dyszeć, więc tata chwyta za łopatę i zaczyna kopać. Co kilka chwil głośno beka i powstrzymuje wymioty.
Żabka zdechła z samego rana. Miała raka cycków i już nic jej się nie chciało. Całymi dniami leżała w korytarzu, popiskując i ciężko dysząc. Gdy ciocia albo wujek przechodzili obok, kręcili głowami i mruczeli coś w stylu: „Dlaczego nasze biedactwo musi tak cierpieć?”, albo: „Nasza malutka Żabcia, i taki ból”. Wyglądali przy tym jak pobożni staruszkowie, którzy w Wielką Sobotę przychodzą pocałować stópkę Jezusa w kościele i zabrać flakonik ze świętą wodą.
Nie lubiłem Żabki. Była wredna i brzydka. Odkąd pamiętam, wychodziły jej dziwne guzki na grzbiecie. Brzydziłem się jej dotykać, żeby nie złapać jakiejś śmiertelnej choroby. Gdy miałem pięć, lat ugryzła mnie w brzuch. Dwa lata później – w policzek. Na podwórku siała postrach wśród dzieci. Kubie z trzeciej klatki rozszarpała spodnie i trzeba było odkupić. Małej Eli, córce dozorczyni, wypatroszyła misia. Jej matka chciała potem otruć Żabkę i pod blokiem Wojtka rozrzuciła kiełbasę z gwoździami. Jednak pies nie był zainteresowany tym przysmakiem.
Żabka nie oszczędzała nawet Wojtka i gryzła go regularnie. Nie pozostawaliśmy jej dłużni. Bawiliśmy się z nią w zapasy, wlewaliśmy jej colę do miski. Raz nawet próbowaliśmy na nią nasikać, ale przyłapała nas ciocia i dostaliśmy po dupach. Wojtek tylko czekał na dzień, gdy Żabka umrze, bo marzył o owczarku niemieckim.
Więc umiera.
Stoję oparty o drzewo. Wojtek siedzi na piłce, z której odłażą łaty, i pociąga nosem. Mówi, że ma alergię na pyłki. Rozumiem. Jestem uczulony na roztocza i też nie mam lekko. Tamci wykopali już spory dół. Wujek odwija koc, pod którym leży ciało psa. Ojciec wymiotuje do grobu. Zastanawiam się, czy to niestrawność – tata je zdecydowanie za dużo bobu – czy tak mu śmierdzi ten pies? Bo Żabka śmierdziała już za życia. Miała jakiś problem z jelitami, który nasilił się w ostatnich tygodniach, i nierzadko, gdy przychodziłem do Wojtka, na środku korytarza leżała rozwodniona psia kupa.
Teraz musi śmierdzieć sto razy bardziej.
No i ten koc. Cały w ślinie, sierści i ropie. Dopiero co leżał na kanapie, żeby umierający pies nie brudził obicia, ale zaczął śmierdzieć i nie wiadomo już było, czy zdycha jeden pies, czy dwa. Wujek wyniósł go więc, razem z Żabką, na korytarz, żeby „było jej chłodniej”.
Teraz koc leży na trawie i w półmroku wygląda jak druga Żabka.
Tata wyrzuca z siebie jeszcze jedną falę wymiocin, po czym chwyta za łopatę i zwala ciało do dziury. Wpada bezwładnie.
Trudno uwierzyć, że Żabka nie żyje. Mam wrażenie, że zaraz wydrapie się z tej dziury i ugryzie ojca w dupę albo nasika wujkowi na nogę.
Może ojciec i wujek tego właśnie się boją, bo pospiesznie zaczynają spychać ziemię, po czym równo przyklepują grób i kładą na nim płytę chodnikową.
Zrobiło się dziwnie cicho. Dziewczyny spod trzepaka poszły do domów. Niemowlaki już posnęły. Ich matki kremują twarze, dłonie i szyje, oglądając Doktor Quinn. Ojcowie piją piwo, chyba że już dawno znaleźli nowe, fajniejsze rodziny.
Tata i wujek podnoszą łopaty, przydeptują grudki ziemi i odchodzą. Na nas też pora. Wojtek ociera nos rękawem. Idziemy do niego zjeść racuchy z cukrem pudrem i pograć w Crasha.
***
Następnego dnia wcześnie rano idę na grób Żabki. Patrzę na pustą płytę chodnikową i chciałbym wierzyć, że tata z wujkiem zrobili psu pomnik, ale chodziło im pewnie o to, żeby Żabka nie zwiała.
Na asfalcie leżą kredy zostawione przez dziewczyny. Biorę jedną z nich i piszę na płycie „RZAPKA”.
Czy pamiętam jakąś modlitwę? Do głowy przychodzą mi tylko słowa „chleba naszego poprzedniego daj nam dzisiaj”. Może dlatego, że nie jadłem śniadania. Osobiście, zamiast chleba poprzedniego wolałbym świeży, dzisiejszy, ale mama mówi, że od świeżego brzuch boli. Pewnie ma rację.
Z zamyślenia wyrywają mnie odgłosy dobiegające z pobliskich krzaków. Odwracam się i widzę brudny koc Żabki rozciągnięty na gałęziach forsycji.
Mała Ela, córka dozorczyni, siedzi pod nim i bawi się lalkami.