kupowało się siebie jak wczorajsze chleby
w całodobowych. niósł się chaos
w zapachu kwitnącego parku i nosiła noc
jak na marach przez miasto.
są miasta wyrosłe z tego
co wymknęło się z rąk. było wydyszane
a nie wydarte – dobuduj mur do bramy.
mogłem być objętym
rękami objętym żebrami
objętym rzędami znaków:
mogłem być ostatnim
czasownikiem w tabunie kosmosu.
że ty możesz – jak jedna gratulacja
pod jak szczerbatym tak szyderczym nowiem.
jak jedna gratulacja
w konstelacji od której środka:
śmietnik tuż przed plagą
szczurów – drżenie podwójnego
układu gwiazd kiedy go kometa
zamyka warkoczem z gwoździ.
1.
jego tonie. dwugłos
na remont. przepala się
i mówi nisko
tuż nad ziemią. rzecz jasna
jest druga. ciemną
jest rzecz pierwsza. w sercu
równo materia
2.
i antymateria. straż
paruje czarno znad drogi
jak strzaskanej
kości łona.
korona drogi
raz myta raz sypana.
dławi się glos pulsami
3.
dwoma:
wykopań witkacego
wyłowień celana.
jest sprawą ognia
lustro skrzyżowań.
gdzie jest odpowiedź
i gdzie jej jeździec?
wziął księżyc w dwa promienie
poślinione i zgasił jak knot wraz zapałką
ostatnią w długim blackoucie.
jak ostatnia
kość we wspólnym ciele
jestem zluzowany
i ostatni w podmiocie
wielu imion.
jak chcesz rozmawiać
czy sposobem kodowania
białka sejfu ciała judasza
czy poetyką zapomnień
że okna kamienice aleje
w poświacie przeciwmgielnych
zapowiadały wojnę?
jak zadaję ci pytania
czy hukiem dworców i epicentrów
czy szumem oddechu natrętną śliną?
przeplotło się powietrze
zefir dla ciebie
orkan dla mnie.
jestem zluzowany
jak krtań wzięta falą.
08.2023