trekking
[motto z Bolesława Leśmiana]
i strumykami przychodzi myśl, że to wszystko
się przyśniło, miesiące bycia i miesiące rozstawania,
włókienka czasu ciągnące w nieskończoność,
w nicość śniąca się droga, drebiezgi,
wędrowanie palcem po twoim żydowskim nosie,
po linii żuchwy, ust, po każdym zębie osobno,
tak jak balsamiści owijali bandażami każdy po kolei ząb faraona
starannie owijać
każdy strzaskany nerw, każde włókno serca, każdą łzę
i strumykami płynie pewność, że wszystko
zmyślone, niebyłe, nic nie pamiętam, Laura,
nic a nic, naprawdę, znajdź sobie jakichś przyjaciół
przykazy
chłopcze, który będziesz otwierał jej ciało
jak pudełko pełne rzadkich błyskotek,
jak książkę napisaną w obcym języku,
napisz wpierw do mnie, ja ci przetłumaczę
chłopcze, który będziesz dotykał jej ciała
jak wyszlifowanego kawałka drewna,
jak toczonej przez morze szklanej butelki,
odezwij się do mnie, ja wypoleruję
chłopcze, który będziesz spotykał jej ciało
jak wiotką sarnę na ciemnych rozdrożach,
jak gronostaja po zboczeniu ze szlaku,
zapamiętaj sobie, kto wytyczał ścieżki
chłopcze, który będziesz zamykał jej ciało
na siedem spustów, sto kostnych skobelków,
zostawiwszy w niej wszystkie swoje narzędzia,
przypomnij sobie, kto był tam pierwszy