Mówię: szelf kontynentalny. Ona mówi o zacinającym deszczu i guzku w okolicach węzłów chłonnych. Mówię: koltan. Ona mówi o porządkach odprawianych na jesieni, o złotym zębie swojej babki, o szorowaniu grobowca. Mówię: życie. Ona mówi, że za nic w świecie, ale to za nic w świecie nie położy się do rodzinnego grobowca, najbardziej to chciałaby – mówi – zostać spopieloną i wsypaną do ziemi, i żeby wyrosło z niej drzewo, najlepiej sosna limba, bo limbę potrafi rozpoznać, bowiem w dzieciństwie razem z całą klasą szkoły podstawowej chodzili na wycieczki, żeby zobaczyć jedyną taką w okolicy, z łacińska to będzie pinus cośtam i ta pinus cośtam była takim drzewem – dodaje – chronionym. Wyobrażasz to sobie – ciągnie – chroniona po śmierci? A poza tym wtedy – kontynuuje – spacerując wysoko na wzniesienie wsi, w dwójkach, w tempie jak procesja, do tamtego drzewa, byłam w parze z chłopcem, który najpiękniej na świecie mówił o miłości, miał szorstkie dłonie, najpewniej od pracy w polu i imię świętego: Szczepan. Nie wymawiał przy tym er, ale przecież, do tych słów, tych o najwyższej czułości, nie potrzebowaliśmy er, żadnego er – kończy. 



Małgorzata Lebda (ur. 1985) – dorastała w beskidzkiej wsi Żeleźnikowa Wielka. Autorka sześciu książek poetyckich, w tym nagradzanych tomów Matecznik i Sny uckermärkerów (Nagroda Literacka Gdynia 2019). Najnowszy tom nosi tytuł Mer de Glace (Wydawnictwo Warstwy 2021). Doktorka nauk humanistycznych i sztuk audiowizualnych. Naukowczyni. Ultramaratonka. Pracuje nad debiutem prozatorskim. Mieszka w Krakowie i coraz częściej poza nim.