(fragmenty powieści)

*

Tego dnia trening zaczyna się tak: idę z Mikaelem skrajem basenu w stronę naszej ekipy, która razem z Alfonsem już na nas czeka w dolnym rzędzie widowni. Alfonso stoi odwrócony, ale reszta gapi się na nas z bladymi twarzami, łokciami na kolanach i zgiętymi palcami na wargach. Ich okulary przypominają lustrzanosrebrne oczy owadów. Woda w basenie po prawej wygląda jak gęsta animacja, tafla jest wyczekująco elastyczna. Alfonso rozstawia trzecią nogę tablicy, melaminowa żywica trzeszczy, na posadzkę spada spiczasta zatyczka flamastra. Joel i Kevi-Joore wstają i zaczynają robić krążenia ramion. Światło basenu jest czyste i sztuczne. Alfonso wreszcie nas dostrzega i zamiera z flamastrem w ręku, Antero Gatz zsuwa się z krzesełka i idzie zanurzyć nogi w wodzie, czepek w jego dłoni wygląda jak sflaczały balon. Nad owalnymi szkłami biegną mu przez czoło dwie bruzdy. Timoteus i Sami wstają i kiwają nam głowami. Też zaczynają się rozciągać, przed pływaniem trzeba rozgrzać barki. Antero odskakuje od krawędzi basenu i odchodzi dalej. Zawzięcie macha rękami i nogami, nie pozdrawia nas. Niebieskie i czerwone kąpielówki, krzyk dzieci z sąsiednich basenów i pluski. Sami doskakuje bokiem do Antera, jego ramiona krążą jak skrzydła wiatraka.

Zapach chloru, kafelków i skóry.

Nasz głęboko wierzący trener Alfonso Francis Apodopopueli, lat sześćdziesiąt trzy, ma na głowie sombrero de charro w kolorze umbry; jedna dłoń, ta z flamastrem, spoczywa na biodrze, w drugiej trzyma masywny gwizdek i teraz gwiżdże nim na znak, że cała siódemka jest na miejscu: oprócz mnie Kevi-Joore Sommi, Joel Tennel (brat Klaressy Tennel), Timoteus Alahuljankokko, Sami Alanen, Mikael Ahlqvist (a.k.a. „PhD”) i Antero Gatz. To tak zwana „Ekipa Pro”, która sformowała się z dwóch czy trzech innych grup KPH („Klub Pływacki Helsinki”), kiedy Alfonso Apodopopueli1 (który przeniósł się do Finlandii z Włoch, a jeszcze wcześniej spędził trochę życia na Węgrzech) wybrał do swojej nowej ekipy najbardziej obiecujących juniorów. Oprócz skali Rudolpha2 kryterium wyboru stanowiły wyniki odrębnych zawodów w pływaniu stylem dowolnym, które zorganizowano jakieś trzy lata temu w wielu grupach KPH. Dopiero wtedy poznałem Kevi-Joorego, Timoteusa i Joela, natomiast Sami, Antero i Mikael pływali ze mną w jednej grupie od jakichś dziewięciu lat, bo spotkaliśmy się jako dwunastolatkowie w czternastoosobowej grupie „Start 1”.

Zawsze na początku treningu Alfonso każe swoim podopiecznym przynieść z szafek deski, „wiosełka” i „ósemki”. Wiosełka to plastikowe płytki mocowane na dłoniach gumowymi paskami – używa się ich do zwiększania powierzchni dłoni i dociążania ramion; z kolei ósemki to ściskane między udami pływaki wykorzystywane do wzmacniania ramion. Alfonso w czarnych sandałach Nike kursuje wzdłuż krawędzi basenu jakieś dwa metry za każdym z nas, cytując z pamięci Apokalipsę świętego Jana: w tych jego niebiańskich horrorach występują trąby, spustoszenie oraz słowa w rodzaju „jaspis” i „karneol”. Zdaje się, że kazania Alfiego mają nas dopingować, klimat końca świata ma inspirować do „dawania z siebie wszystkiego” czy coś w tym stylu. A może nie. Problem w tym, że nikt go nie słucha, najwyżej jednym uchem, ale treść jego kazań pozostaje dla nas wszystkich totalnie niejasna.

„Ja jebię, jaki kurwa jaspis?”, pyta Sami, patrząc na Timoteusa.

Stożkową koronę filcowego sombrera Alfonsa zdobi marokański ornament kwiatowy, w który wplecione są chyże długonogie kobiety z winnoczerwonymi i szmaragdowozielonymi Chimerami w ustach. Gdyby ktoś spytał Alfonsa o ten kapelusz, raczej nie dostałby innej odpowiedzi poza cytatem z Apokalipsy. Kevi-Joore podejrzewa, że Alfie ma nierówno pod sufitem, a Timoteus słyszał plotkę, że żaden z niego super trener (Mikael: „Aha! Czyli i nazwisko na pewno nie jest prawdziwe! Mówiłem!”), tylko dyletant, który ma świra na punkcie Biblii, wkręcił paru naiwnych i teraz sprzedaje im swoje nawiedzone teksty… Z tego powodu Kevi-Joore, Timoteus & Joel bez przerwy powtarzają, że odejdą, czego jednak nie robią, bo nikt nie może zaprzeczyć, że dewiza trenerska Alfonsa – „cel uświęca środki” – dziwnie się sprawdza: taki Antero Gatz, którego śmietankowe włosy surfera falują, mimo że zakłada czepek, nigdy nie miał tak dobrych wyników jak teraz – dzięki odjechanym metodom Alfonsa Francisa Apodopopueliego.

Świdrujący uszy gwizd: ćwiczenia na koordynację z ósemkami między nogami. Trzy jednostronne pociągnięcia kraulem i druga strona. Alfonso pochyla się i przesuwa wzdłuż krawędzi, kiwając powoli głową – rondo kapelusza zasłania jego gruzłowaty nos. Po części technicznej pływamy 4 × 50 m, przerwa 30 sek. Alfonso mierzy czas i głośno podaje wyniki.

„Mikael: 53.24”.

Mikael z niedowierzaniem kręci głową. „Dzisiaj mam zły dzień…”.

„Tennel: 53.61”.

„Wieczorem nie mogłem zasnąć”, mruczy Mikael pod nosem.

Joel wyskakuje z wody, jego mokry tyłek mlaszcze o brzeg basenu; dyszy z barkami przy uszach, a w tych okularach na wąskiej twarzy wygląda z daleka jak komar.

„Jerome: 52.87”.

Hop. Na krawędź basenu, odsapnąć. Po miękkiej błękitno-białej kotłowaninie światło robi oczom to samo, co krowi dzwonek robi uszom, kiedy nagle się nim potrząśnie.

„Wczoraj miałem masakryczną Godzinę S”, dodaje Mikael, już ciszej.

„Antero: 52.39”.

No jasne. Antero wynurza się z wody i wydmuchuje nos w palce. Pozostali mają gorsze czasy niż ja: Sami, Kevi-Joore, Timoteus.

„Jeszcze raz, sciattoni. Więcej czasów!”, popędza nas Alfonso, klaszcząc w dłonie.

„Patrzcie to”. Zaśliniony Kevi-Joore skacze do wody i szczerząc swoje wystające zęby, ciągnie delfinem najdalej, jak może. Przez chwilę wygląda jak szalony zegar, który młóci wodę wskazówkami.

Mikael odkasłuje w pięść.

„Niezły numer”. Joel kiwa głową i ogarnięty nagłą żądzą rywalizacji robi dalekie salto w tył ponad szamoczącym się pod wodą Kevi-Joorem.

Sami dźwiga się na krawędź obok Antera, unosi lewą stopę i z zafrasowaną miną zaczyna drapać podeszwę.

Mikael zsuwa okularki na oczy.

Antero powoli spływa pod wodę.

Timoteus ustawia czepek w cylinder.

*

Żółte kwadratowe (76 × 76 mm) karteczki post-it® widzi się najczęściej w biurach i na drzwiach lodówek; niekiedy zapełniają całe półki w sklepach papierniczych, niczym kanarki w berlińskim sklepie zoologicznym, zapakowane – podobnie jak leżące przy nich ołówki, gumki, pliki kartek w kratkę i temperówki – w błyszczącą folię i wycenione na jakieś 5–9 € (opakowanie 100 szt.), lecz studiujący na drugim roku fizyki na uniwersytecie w Helsinkach Aaron Roos najchętniej zamawiał karteczki w hurtowni artykułów biurowych, od razu po kartonie (jeden karton zawiera 10 × 100 szt. karteczek post-it®), bo co można zrobić z jednym marnym opakowaniem. Karteczki wypełniały całe mieszkanie Aarona (17 m²) od podłogi po sufit: kartony na kartonach jasnożółtych kwadracików w błyszczących opakowaniach, całych lub już rozerwanych, częściowo wyjętych i wyłożonych w optymistycznych wieżach pod ścianą, i kiedy tylko Aaron miał trochę kasy, zamawiał kolejną partię karteczek bez względu na obecny stan magazynowy. Jako sprawdzony stały klient kupował kartony z 15-procentową zniżką.

Mebli w mieszkaniu miał jak na lekarstwo: oczywiście krzesło i stół, lampa i półka z materiałami do nauki, tak – ale nic ponad to. No i łóżko. Ściany były tak cienkie, że Aaron wyraźnie słyszał sąsiada i jego zdrapki (gdy 50-centowa moneta zaczynała powoli skrawać srebrne płatki z kartonika, Aaron zaczynał konać ze strachu). Lodówkę miał znacznie mniejszą, niż mieli rodzice, ale wymyślił, że po usunięciu z niej wszystkich półek w środku zmieści się 15 szt. 700-gramowych porcji makaronu do odgrzania, czyli akurat tyle, ile mu zazwyczaj starczało na tydzień; kiedy mieszkał z rodzicami, nie miał odwagi jeść aż tyle (chociaż mógłby), bo nie znosił, gdy jego siostra Riia-Rosanna dźgała go w brzuch i mamlała jakąś złośliwą uwagę o jego nadwadze. Może trzeba było się jej odgryzać, śmiać się z jej wady wymowy: fatalnego rerania i spienionego bebłania spowodowanego przerostem języka?

Jedyną wadę karteczek post-it® stanowił pasek kleju, który Aaron musiał ścinać z każdej sztuki, żeby karteczki nie zlepiały mu się w kieszeni czy w plecaku i nie gniotły, bo gdyby tak się stało, Aaron nie zdołałby wydusić z siebie ani słowa; jego komunikacja z osobami spoza rodziny całkowicie zależała od karteczek post-it®: zapisywał na nich wszelkie możliwe odpowiedzi, pytania i zdania, które mogłyby mu się przydać w trakcie dnia. Półtorametrowej wysokości kolumny karteczek post-it® z samymi „Tak” i „Nie” oraz zdaniami typu: „Jestem zainteresowany związkiem dylatacji czasu z omdleniem wazowagalnym”. 

Bo gdy na przykład jedna karteczka ze słowem „Tak” została wykorzystana (czyli gdy Aaron po cichu przeczytał, co na niej wcześniej zapisał, i potem na głos wypowiedział), należało ją wyrzucić i sięgnąć po nowe „Tak”, ponieważ poprzednie zostało już wykorzystane – zdaniem Aarona nie istniały dwa takie same „Tak” ani „Przepraszam, gdzie jest WC?”. Dlatego gdy Aaron szykował się na wykłady, zawsze pakował do plecaka kilkanaście karteczek „Tak” i „Nie” oraz karteczki z całymi zdaniami na dany dzień. Niestety, prawie codziennie wracał do domu z niewykorzystaną pulą karteczek post-it®, z plecakiem równie ciężkim jak przed wyjściem. 

Teraz jednak Aaron Roos miał na głowie ważniejsze sprawy. Jak na przykład to, czy coś może jednocześnie istnieć i nie istnieć, a nade wszystko: co tak naprawdę wydarzyło się w Wieży3 i czy fizyka jest w ogóle w stanie to wyjaśnić? Zapisał pytanie na zwykłej kartce A4 tego samego dnia, w którym media po raz pierwszy podały informację o osobliwych omdleniach, i przytwierdził ją Blu Tackiem do sufitu nad łóżkiem, tak, by była pierwszą rzeczą, którą zobaczy rano po otwarciu oczu. CO SIĘ WYDARZYŁO W wieży NA MEILAHTI??? Czy jego szalone podejrzenia mogły znaleźć jakieś potwierdzenie w świecie rzeczywistym, a jeżeli tak, to co by to oznaczało? Trudne, nieziemsko wręcz niepokojące pytania. A przecież próba zanurkowania w brodziku płytkich spekulacji byłaby trudna nawet i bez pościnanych żółtych karteluszków.

*

„Dlaczego nic nie mówisz?”.

„Co?”.

Laura zapaliła papierosa, szybko się zaciągnęła i wyraźnie poirytowana wydmuchała dym. Caesar nie lubił tego jej zwyczaju palenia w samochodzie, ale też nie mógł tego żonie zabronić, bo i tak by go nie posłuchała. Czasem miał wrażenie, że Laura pali w aucie tylko po to, by go ukarać za to, że jej nie słucha.

„Spytałam: dlaczego nic nie mówisz?”.

„Przepraszam”, bąknął Caesar i ścisnął mocniej kierownicę (pastylka zrobiła swoje: ból paraliżujący kończyny był już tylko słabym pulsowaniem w okolicy nadgarstków). „Zamyśliłem się. O czym rozmawialiśmy?”.

„Powiedziałam ci o moim nowym projekcie andersenowskim”, westchnęła Laura.

„A tak, oczywiście. I co z nim? Przepraszam”.

Laura strzepnęła popiół do białego jednorazowego kubka, na dnie którego zostało trochę kawy i który ostrożnie trzymała między kolanami.

„Robimy nową rzecz o H.C. Andersenie. Moderna. Będzie się nazywać Słoniowacizna, H.C. Andersen,albo Bellevue Mars. Tytułu jeszcze nie klepnęliśmy, ale sam pomysł jest genialny. Zaczynamy przygotowania już w czerwcu, czyli za niecały miesiąc, i co najlepsze: tym razem Jan dał mi wolną rękę”.

„Doskonale”.

„«Dotknij ich tam», powiedział. «Obiecaj im coś, co może im zaszkodzić, co może stać się trwałą traumą, zmuś ich do przeczytania Kaczora Donalda na fermie norek albo do przejścia w pojedynkę przez gabinet luster, z miotaczem ognia w ręce»”.

„Jezu Chryste”.

„To fikcyjna wersja”, podjęła Laura i dmuchnęła w pięść, abortując pączkujące beknięcie, „życia Andersena jako bajkopisarza cierpiącego na słoniowaciznę, który zostaje sprzedany do cyrku, gdzie ludzie odczytują mu na głos szyderczym tonem jego własne baśnie. Wyobraź sobie: Andersen zostaje zamknięty w okrągłej klatce na bardzo niewygodnej gretingowej podłodze wyściełanej sianem. Groteskowy bajkopisarz jest główną atrakcją cyrku. Lektorzy jego bajek zbierają się tłumnie wokół klatki i łykają hel z pobliskich butli, dla pełnej szydery, a do tego jeszcze zaciskają sobie nozdrza palcami, co daje efekt mówiących przez nos małych wiewiórek. Wiesz, takie: ągągąg.

„Oookej…”.

„Nie wiem, co Jan chce powiedzieć przez całą tę historię, ale jeszcze nigdy tak nie było, żeby mu się nie udało, no nie? Pod koniec sztuki Andersen bardziej przypomina nosorożca aniżeli człowieka, więc wypuszczają go na wolność w Afryce, gdzie zostaje zjedzony przez lwy”.

„Co takiego?”.

Laura roześmiała się sucho, przy każdym skurczu przepony dym strzelał jej z ust splątanymi kłębkami.

„Zdążyłam zrobić całkiem spory risercz w samolocie. O tej słoniowaciźnie”, powiedziała.

Zatrzymali się na światłach. Myśli Caesara błądziły po omacku, patrzył na stojący przed nimi samochód, na psa na tylnym siedzeniu, który z wywieszonym jęzorem, szerokim i różowym, gapił się na niego przez tylną szybę, i uzmysłowił sobie, że przecież na tylnym siedzeniu ich auta siedzi z wywieszonym szerokim jęzorem Artur IX i gapi się na kierowcę samochodu stojącego za nimi. Może cała kilometrowa kolejka to jedno wielkie kontinuum gapiących się psów, pomyślał.

„Ja też bym mógł zajmować się Arturem”, powiedział. „Nie rozumiem, dlaczego zawsze musi jechać z tobą do Kopenhagi. Luk bagażowy w samolocie to nie jest dobre miejsca dla zwierzęcia. Czy ta twoja koleżanka na pewno się o niego troszczy, kiedy ty jesteś na tych swoich zebraniach?”.

Ale Laura jakby go w ogóle nie słyszała: „Choroba powstaje wskutek zatkania węzłów chłonnych, co z kolei jest następstwem obecności pasożyta w naczyniach limfatycznych. Jakiegoś nicienia. Wyobraź sobie, że tysiące, setki tysięcy gałązek, odpadów i wszelkiego innego paskudztwa stopniowo zapychają szeroką wartką rzekę, tak że ta w końcu występuje z brzegów… To ci da jakieś pojęcie o tym, skąd się biorą te obrzęki”.

Caesar nic nie powiedział, ale głośno siąknął na znak, że jeszcze nadąża, choć czuł, że powoli zaczyna odpływać myślami gdzieś indziej. Laura ciągnęła:

„Coś takiego dzieje się w organizmie osoby, która choruje na słoniowaciznę. Cały syf latami odkłada się w jednym miejscu, aż w końcu to wszystko zaczyna gnić i cuchnąć i w tym ścieku powstają nowe gniazda dla kolejnych i kolejnych pasożytów, które składają w nich jaja i tworzą własne społeczności, w których zjadają się nawzajem, wyrastają i puchną, i śmierdzą, i wyglądają obrzydliwie, i rzygają na lewo i prawo jakimś ohydnym zielonym gównem z tych swoich rozdartych ryjów, i stają się coraz silniejsze, tak że w końcu nikt nie jest w stanie z nimi wygrać. To niepokonane ohydztwo zdechnie dopiero razem ze swoim żywicielem, jeśli w ogóle. Jan chce połączyć to wszystko z Andersenem, naszym ukochanym bajkopisarzem, autorem Małej syrenki, Brzydkiego kaczątka, Głupiego Jasia i Księżniczki na ziarnku grochu. Wyobrażasz to sobie?”.

„Uwierz, że staram się jak mogę”.

Laura mogła nie zauważyć złego samopoczucia Caesara, tego ciągłego przełykania śliny i nieznacznego rozedrgania, pobladłej twarzy. Choć lek przeciwbólowy zdołał złagodzić najgorsze męki, podczas jazdy lodowaty łomot zaczął mu się rozłazić po całym ciele; poza nadgarstkami Caesar czuł teraz ból w łydkach, karku i lędźwiach. Swoje jęki maskował nerwowymi chrząknięciami. Najchętniej by się przeciągnął, potarł bolące czoło, swobodnie powydzielał mdłości wszystkimi porami ciała, lecz przy niej nie mógł się wić, sapać ani pocierać czoła, choćby nie wiadomo co, bo nie chciał, by się domyśliła, że ubiegły wieczór spędził w barze. Podskórnie wyczuwał kiepski nastrój żony, czuł, że jego biała koszulka jest mokra pod pachami (po jakiego grzyba ubrałem się tak ciepło?), i wkrótce zaczęła wracać powszednia, podgryzająca ich wspólne życie paranoja. Caesar pomyślał, że Laura mimo wszystko się domyśla, gdzie wczoraj był, ale zanim wybuchnie i rozładuje swój gniew, musi najpierw zgromadzić odpowiedni ładunek złości na męża za to, że nie okazał zainteresowania jej najnowszym projektem andersenowskim. Caesar zerknął na jej profil, jak gdyby chciał nabrać pewności, lecz nie potrafił z niego nic wyczytać. Łagodnym łukiem dojechali do drogi, przy której wczoraj wściekły taksówkarz wywalił go z auta: rozkrzewione żywopłoty oddzielające działki od wąskiej ścieżki rowerowej, domy z czerwonej i brązowej cegły, białe prostokątne framugi okien; białe drzwi, niektóre z kwadratowymi okienkami z czterobarwnego matowego szkła, osadzone nad pokrytymi patyną kołatkami w kształcie głowy konia, słonia lub lwa; zraszacze i krzaki dzikiej róży; długie i wąskie latarnie, na które nie da się nakleić żadnych reklam, kopiące brudną piłkę dzieci z kępkami trawy we włosach i policzkami ubabranymi jakąś czerwono-czarną breją.

Bancroft! Tak się nazywał ten nicień! Wuchereria bancroft. Potrafi złożyć w naczyniach limfatycznych do pięćdziesięciu tysięcy jaj”.

W ręku Laury pojawił się plik koszmarnych, sinawych zdjęć przedstawiających chorych Afrykańczyków, spuchniętych do sześciokrotnych rozmiarów, leżących w szpitalnych łóżkach lub siedzących przy ognisku na jądrach wielkości piłek i trzymających w rękach jakiś egzotyczny kolczasty owoc, czekających, aż lura gotująca się w zardzewiałym kotle zacznie bulgotać, pełzających na czworakach, z plamami skóry wyżartej przez leiszmaniozę, czołgających się po gładkim palącym piasku na tle wygiętych drzew o szerokich liściach.

„Wyobrażasz to sobie?”.

„Już teraz mi niedobrze”.

„«Objawy: nogi, stawy i jądra puchną i zmieniają się w pokryte grubą skórą, kostropate narośle wielkości piłki do koszykówki, co utrudnia chodzenie i współżycie płciowe»”, odczytała podniecona Laura. „Albo posłuchaj tego: «W niektórych częściach świata olbrzymie jądra są bardzo cenione». Słyszałeś?”, pacnęła Caesara w ramię, co go zirytowało. „Tu jest tyle podtekstów, że głowa mała. Olbrzymie jądra są bardzo cenione!”.

„Chciałbym zobaczyć tę sztukę”, mruknął Caesar, głównie po to, by zamknąć jej usta, po czym powoli skręcił w żwirowy podjazd. Opony zachrzęściły. Z tej odległości uszkodzenie drzwi domu nie wyglądało alarmująco, choć wytłumaczenie się z niego będzie go trochę kosztować. Laura złożyła kartki i wsadziła je do torebki, po czym wrzuciła niedopałek do jednorazowego kubka i westchnęła.

Ich dom miał numer 27, cyfry złożono ciemnozłotą gotycką czcionką. Laura przez chwilę wpatrywała się w Caesara z poirytowaną miną, po czym z kubkiem w ręku i małą skórzaną torebką na ramieniu wysiadła i otworzyła tylne drzwi, wypuszczając Artura IX. Pies radośnie zeskoczył na ziemię i natychmiast zaczął obwąchiwać trawnik przed domem, sunąc po nim wielkim szerokim nosem, który do złudzenia przypominał błyszczący kapelusz grzyba.

Laura zapukała w boczne okno samochodu.

„Co się stało z drzwiami?”, spytała.

Caesar udał, że nie słyszy, i powoli wjechał do garażu.

*

RAPORT BSES 12/4/2013

Czas Ilość/h Podanie Inne substancje

09:00:00 25 mg Dożylnie Kawa, papierosy

13:00:00 35 mg Doustnie Kawa, kanapka, papierosy

16:00:00 45mg Doustnie

18:00:00 55 mg Domięśniowo

20:00:00 65 mg Dożylnie

21:00:00 75 mg Dożylnie

21:30:00 100 mg Dożylnie

Waga: 93,4 kg

WPROWADZENIE

Opis osoby badanej (OB), podstawowe dane

Osoba badana: Mężczyzna, l. 33, waga 93,4 kg, wzrost 178 cm.

Stan ogólny: Dobry z wyjątkiem astmy wysiłkowej.

Stan psychiczny: Dobry.

Leki przyjęte w ciągu ostatnich 48 godzin: Ibuxin Rapid 400 mg na ból głowy [OB (nr 1) mówi, że prowadzi serwis RTV i w ostatnim czasie zaczęła odczuwać silne bóle głowy, co jej zdaniem wynika z tego, że pracuje w otoczeniu licznych metali. Nie jest zadowolona z pomocy, jakiej udzielił jej lekarz, i ma nadzieję, że „X” rozwiąże jej problemy z chronicznym bólem].

Leki przyjęte w ciągu ostatnich 24 godzin: 1 szt/120 mg antyhistaminy TEL-FAST®.

Opis stanu OB przed zażyciem pierwszej dawki: OB nr 1 jest spokojna. Mówi, że spała dobrze i zjadła śniadanie (grzanki, płatki ryżowe i kawa) ok. 7:00.

––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––

Tekst jest nieedytowanym zapisem wypowiedzi OB nr 1 w czasie rzeczywistym [przy czym OB po piątej dawce (65 mg o 20:00) osiągnęła stan, w którym odczuwała potrzebę mówienia nie tylko możliwie jak najwięcej, ale też możliwie jak najszybciej, przez co zapisywanie każdego słowa OB byłoby zbyt pracochłonne i zbędne. Ten etap można opisać wyrażeniem: „Nasilona towarzyskość”]. Te potoki słów udało się jednak zarejestrować na taśmie magnetofonowej i nagranie może zostać udostępnione w takiej formie, skopiowane na USB albo wysłane pocztą elektroniczną jako plik mp3/wav.

Opis substancji

––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––

Substancja, którą nazywamy tutaj „X”, występuje w dwóch różnych postaciach. Pierwsza to żelatynowe kapsułki (przyjmowane doustnie), które można łatwo otworzyć, żeby zażywać substancję przez nos (nie badano w tym eksperymencie). Uwaga na marginesie: zgodnie z projektem Henriego zachodzące na siebie połówki kapsułek są różnego koloru: granatowe i beżowe (z tym, że o palecie barw będziemy jeszcze rozmawiać).

Kapsułki przechowuje się w przezroczystym plastikowym pudełku o wymiarach 7 × 3 cm, na jednym boku widnieje biała etykieta i logo, które Henri właśnie projektuje (propozycje?) i tekstem (font prawd. Times New Roman – uwaga: może się zmienić):

„X” 500 mg.

Substancję przeznaczoną do infuzji dożylnej (podanie dożylne/domięśniowe) przechowuje się w ampułkach o terminie ważności 3–4 tyg. w temp. maks. +25 ºC. Zapach substancji w obu formach jest „gumowaty z subtelną nutą cytryny”.

Oś czasu, opis skutków zażycia w czasie rzeczywistym

––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––

09.00. Podanie 25 mg substancji OB nr 1 (ochotnik) dożylnie. OB prosi również o kawę i pyta, czy może palić papierosy w pomieszczeniu. Dostaje na to zgodę.

09.30. Brak zauważalnych zmian w stanie OB. Puls normalny.

09.40. OB mówi, że odczuwa lekkie zmęczenie, bez widocznych skutków zażycia substancji. Brak innych objawów.

10.01. Pojawiają się skutki negatywne: sztywność mięśni twarzy, tiki nerwowe, pogłębione zmęczenie, nieznaczna potliwość, w głowie „syficzne uczucie”.

10.30. OB dostaje napadu śmiechu, za który wylewnie przeprasza. Mówi, że odczuwa swędzenie w głowie. Niekontrolowane wymachy nogami. Próbuje kopać osoby w pobliżu. Na wszelki wypadek nogi OB zostają przymocowane do krzesła.

10.37. Koniec napadu śmiechu. Źrenice normalne. Objawy wspomniane o 10.01 nie ustępują. OB dostaje szklankę wody.

11.03. Swędzenie przenosi się na oczy, które OB bez przerwy przeciera. Kolejne napady śmiechu. Brak euforii czy dysforii. Omamy słuchowe i wzrokowe: OB opowiada, że przez moment widziała unoszący się pośrodku salonu „flet prosty w kształcie okręgu”. Potem następuje dłuższy okres, kiedy OB się nie odzywa.

13.00. Podanie 35 mg substancji doustnie, razem z kawą, kanapką i papierosem.

13.05. „Takie uczucie, jakby biegł gdzieś z potworną prędkością, coś takiego. Jakby po falach… I ja-jakieś odgłosy, co chwila, stamtąd [tu OB pokazuje na lewo, ale patrzy prosto przed siebie]… jakby jakieś szepty czy coś takiego niezrozumiałego”. Kolejny okres milczenia.

15.00. Problemy z przełykaniem, niepokój, zwiększona potliwość, coraz intensywniejsze halucynacje, takie jak: pojawiające się w powietrzu dziury, z których wyłaniają się słynne postacie historyczne: Tapio Rautavaara4, który jest w dobrym nastroju i „gwiżdże sobie coś pod nosem w szarym swetrze ze zgrzebnej wełny i butach na gumowych podeszwach, pokrytych grudami błota»; legenda kina Charlie Chaplin, który obraca w dłoniach snobistyczną laskę zakończoną głową psa, a na samym końcu wielki wódz i prawodawca Czyngis-chan w niebieskim żelaznym hełmie przystrojonym krwistoczerwonym piórem i ludzkimi zębami. Pełne przemocy krwawe wizje: obsesyjne myśli o zdzieraniu skóry heblem do sera. Wyobrażenia o odrywaniu się jednych części ciała i zastępowaniu ich innymi: palec środkowy zamiast wskazującego, pięta „czarnucha” zamiast swojej normalnej stopy.

15.14. Odległe omamy słuchowe i niewytłumaczalne parcie na granie na grzechotce purimowej. Brak paniki, psychozy, mdłości, myśli samobójczych, biegunki, apetytu.

15.30. OB chce posłuchać muzyki. Włączone zostają Koncerty brandenburskie. Następuje szybki opis „zaginionych koncertów Bacha na Purim”.

15.32. OB mówi, że widzi muzykę pod postacią „pełzającej w powietrzu gąsienicy miernika, która podnosi jedną nogę przy określonej nucie”. Zdaniem OB widok jest przerażający, budzi grozę. Serge sprawdza, czy ma pod ręką chloroform.

15.48. OB zaczyna panikować i próbuje uciec. Nie pamięta, że jej kostki są przymocowane taśmą do nóg krzesła, więc upada na twarz. Brak złamań. Mały krwotok. Obsesyjna potrzeba odcięcia „czarnuchowi” pięty nie słabnie, raczej odwrotnie.

16.00. Podanie 45 mg „X” doustnie (OB się opiera, zastosowano przymus bezpośredni).

16.08. OB zaczyna wykazywać jeszcze większe zaniepokojenie. Długi opis (42 minuty) waleni tarzających się w przestrzeni kosmicznej. Opis jest absurdalny i nie zostaje zapisany.

17.14. OB zaczyna się intensywnie ślinić. Henri proponuje, by przerwać eksperyment. Propozycja zostaje odrzucona. OB zaczyna śpiewać.

18.00. Podanie pierwszej dawki domięśniowo (55 mg). OB traci przytomność i sztywnieje.

18.03. Puls normalny. Zwilżenie twarzy OB wilgotną ścierką.

18.10. OB przychodzi do siebie, wygląda na wystraszoną. Mówi, że wie o zbliżającym się zagrożeniu, o którym jej powiedziano, kiedy była nieprzytomna: „Komitet akordeonowatych” jest już w drodze do nas, ma obwieścić ludziom „czekającą ich zagładę”. OB prawdopodobnie w stanie psychozy.

18.20. OB prosi, aby szybko podać jej słownik rosyjski, czasu podobno nie zostało wiele. W domu jest tylko książka kucharska (M. Enkroos, Książka kucharska dla neurotyków), ale OB nie dostrzega różnicy. Uspokaja się. Przez godzinę interpretuje punkt przepisu na sałatkę z buraków, w którym dostrzega uniwersalne znaczenia i klucz do snów przywódcy akordeonowatych, wielkiej, gromko buczącej tamandui, czego słuchanie przyprawia obecnych o zawroty głowy. Dmitri i Serge proponują, żeby przerwać doświadczenie. Propozycja zostaje odrzucona.

20.00. Podanie 65 mg substancji dożylnie.

20.03. OB płacze i robi pod siebie. Źrenice powiększają się trzykrotnie, puls nadal równomierny. Obserwacje: Działanie „X” jest zdecydowanie halucynogenne. Przeżyć euforycznych nie zaobserwowano. Z OB nie ma już kontaktu.

20.05. Zaczyna się logorea. Zapis zbyteczny. Henri, Dmitri & Serge wychodzą na kawę.

21.00. 75 mg: całkowita utrata kontroli przez OB. Nie może wysiedzieć w miejscu. Wydaje dziwne odgłosy. Podryguje. Mówi, że pokój jest wypełniony „kolczastymi postaciami o różnych kształtach”. Grozi obecnym wszelkimi metodami usuwania różnych części ciała i zastępowania ich innymi. Zapisano: „Należy obserwować ewentualne powtarzanie się tej samej potrzeby (usuwania części ciała + zastępowania) u kolejnych OB”.

21.30. Dożylne podanie 100 mg, tak jak wcześniej 75 mg & 65 mg, po czym OB zostaje wypuszczona. Wybiega z histerycznym krzykiem, machając rękoma.

PODSUMOWANIE

––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––

Plusy: Niewiele objawów fizycznych.

Minusy: Histeria, ślinienie się, zapaść, omamy zmysłowe, utrata poczucia rzeczywistości (z powodu nierozważnego wypuszczenia OB na wolność nie można stwierdzić trwania halucynacji ani możliwych „flashbacków”. Kolejna OB będzie obserwowana przez min. 24h).

––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––

Rok: 2013 Osoba badana nr 1

Płeć: Mężczyzna

Wiek OB: 33

Data: 12/04/2013


1 Mikael Ahlqvist ma niezachwianą pewność, że nazwisko jest zmyślone: jego zdaniem nie ma opcji, żeby naprawdę istniało nazwisko Apodopopueli, ale po co Alfonso miałby wymyślać sobie taką ksywę, jest dla Mikaela – jak byłoby dla nas wszystkich, gdyby nam to tylko podpadło – wielką tajemnicą.
2 „«Skala Rudolpha» to niemiecki system klasyfikacji pływackiej, który określa podstawy wyboru pływaków do różnych grup zaawansowania. Stworzono go po to, by móc już w młodym wieku rozpoznawać pływaków o największym potencjale rozwojowym. Z tego powodu skala Rudolpha podaje przedziały punktowe dla każdej grupy wiekowej. W wielu krajach, także w Finlandii, skalę Rudolpha wykorzystuje się przy wyborze reprezentacji narodowych” – Fiński Związek Pływacki.
3 Wieża to jeden z wielu szpitali uniwersyteckich w helsińskiej dzielnicy Meilahti (szwedzka nazwa Meljans), na zachód od centrum. Zbudowany w 1965 gmach ma 14 pięter i wysokość 54 metrów. W latach 2011–2014 Wieża przeszła gruntowny remont (przyp. tłum.).
4 Tapio Rautavaara (1915–1979) – niezwykle popularny fiński piosenkarz i aktor (22 role). Był również mistrzem olimpijskim w rzucie oszczepem (Londyn 1948), mistrzem świata w łucznictwie zespołowym (Bruksela 1958) i wielokrotnym mistrzem Finlandii w obu dyscyplinach (przyp. tłum.).



Miki Liukkonen (ur. 1989) – fiński pisarz, poeta i muzyk, znany przede wszystkim ze swojej drugiej, niemal 900-stronicowej powieści „O” (2017, nominacja do najważniejszej fińskiej nagrody literackiej Finlandia). Liukkonen wyraźnie odcina się od fińskich tradycji literackich i słynie z kontrowersyjnych wypowiedzi, które zyskały mu rzesze wielbicieli i wielu wrogów. Po „O” wydał jeszcze dwie, równie obszerne powieści: „Mistrz milczenia" (2019) oraz „Życie: przedmowa” (2021). Limitowana, nieskrócona edycja tej ostatniej liczy ponad 1200 stron. „O” w przekładzie Sebastiana Musielaka ukaże się nakładem Wydawnictwa Insignis na przełomie 2023 i 2024 roku.

Sebastian Musielak (ur. 1970) – freelancer, utrzymuje się z tłumaczenia literatury; przełożył ponad 80 książek, z czego 30 z języka fińskiego. Współpracował z najważniejszymi polskimi wydawcami. W 2015 roku założył Oficynę Wolny Tor, która przez kilka lat wydawała e-booki z nowszą klasyką fińską. Zajmuje się również szkoleniem początkujących tłumaczy w Polsce i w Finlandii. W 2008 roku został laureatem nagrody czasopisma „Literatura na Świecie” w kategorii „Nowy głos” za przekład powieści fińskiego pisarza Daniela Katza Kobieta pułkownika (Wydawnictwo Czarne, 2007). W 2017 roku Ministerstwo Kultury Finlandii przyznało mu doroczną nagrodę państwową dla tłumacza literatury fińskiej na język obcy. Ma żonę i dwójkę dzieci, mieszka pod Poznaniem.

Rafał Kwiczor (ur. 1985) – mieszka w Warszawie. Kiedyś studiował malarstwo na UAP, teraz ilustruje jako freelancer. Buduje skomplikowane narracje oparte na ruchu, w których trzeba odkryć element uruchamiający całość. Gra z lat 90. – The Even More Incredible Machine idealnie oddaje jego ilustracje, sposób, w jaki działa i jak tworzy zamknięty, smutny, nostalgiczny a nawet przygnębiający świat, wypełniony zakłopotanymi głowami w przestarzałych fryzurach.