„(…) zaraźliwy w Polszcze mór
na wszelakie bydlę uderzył”

Zbiór dziejopisów polskich we czterech tomach zawarty, t. 3,
Kronika Marcina Kromera, Warszawa 1767, s. 273.

kometa ma wnętrze puszyste jak pianka, jej obudowa jest twardą skorupą. my mamy wychodek

na zewnątrz – rzuca na odchodnym pipek, zostawia swoją wierną trupę i rankiem wybywa do

anglii zarobić na toaletę. ja, kiedy myślę o toalecie, zaczyna chcieć mi się pić. unoszę brew,

patrzę na plecy kumpla i mówię quasi-przenikliwie, że i nas w szalejowie dosięgnął powiew tych

zmian, zarobku zew. w ciemności pipkowi na plecach łyska biały ekran z logo napalm death.

od dziś musimy sobie radzić sami – rzecze cicho kicia, łzy jej płyną po policzkach, potem jest

ogólna cisza, na szkolnym gzymsie nad nami jaskółka wylatuje z gniazda, po głowie tłucze mi

się passus o córach jerozolimskich, pod paznokciem uwiera mnie drzazga. coraz mniej nas do

pieczenia chleba – spluwa w piasek liszaj. dobrze wie, że pipek nie jest ostatnim, który przed

biedą stąd umyka. od przeszło dwóch lat w niemczech siedział liszaja brat, ich mama w polsce

miała ze sprzątania w szkole jakieś okruchy, brat z saksów dosyłał mamie hajs, od tamtej pory

liszaj miał na nowe ciuchy, czasem koncert, komplet książek do szkoły i mógł jechać na

wycieczkę bez cykora, że mu typa zacznie perory, że luj nie ma na spektakl dychy i że ogólnie to

rzepa z nim w chuj. wybijają godzinę dzwony w kościele, kicia tuli liszaja na naszych oczach,

wsiowa drama, jej elegijne tony, niby wszystko jest po staremu, ale pod stopami czuć już

tąpnięcie, jeszcze nie wiedzieć czemu. syrena strażacka nagle zaczyna wyć, jest kwiecień, myślę

o tym pipka wychodku i wciąż chce mi się pić. dzwony, dzwony przeklęte nie przestają bić i

syrena wyje, wstaję z murku, cegła się murku nadkrusza. coś się stało – rzucam quasi-

podejrzliwie, bo w sumie mało mnie prócz naszej małej tutaj dramy rusza. patrzę w niebo,

szukam znaków, nie ma znaków, wycie, bicie, smutek, cichy płacz, przeczucie, że coś jest z

nami prócz nas i zaciąży nad nami jak fatwa z wyrokiem na lata.

kwiecień jest, dwa tysiące piąty i jeszcze niewiele wiemy o byciu, choć dostrzegamy już jego

nicość, marność żywota już nas zaczęła do gleby przygniatać. i jeśli świat faktycznie jest raczej

niemiły, to chuj, nasze przypuszczenia jedynie się sprawdziły. kwiecień, dwa tysiące piąty, przed

nami kilka lontów czeka na podpalenie – katrina, która zaleje nowy orlean, stolicę jazzu, który

jeszcze w życiu pokocham, wcześniej uniewinnienie jacksona, którego my kojarzymy już

głównie ze smrodu neverlandu, tego, który pójdzie z nim do grobu. później u nas wybory i jeden

po drugim incydent kałowy, ten pierwszy wprawdzie na raty, bo sanki misiom wyjebią się po

ledwie dwóch latach, ale w tle czyha poważniejsza w skutkach trutka na rigcz, która wkrótce na

pełnym volume przy akompaniamencie disco polo będzie grana, choć nie wszystkim udzieli się

możliwość rozsyłania faków dookoła i ogólne yolo, bo też nie wszystkim druga kadencja będzie

dana. co do zaś rozumu i kału to wtem z dupy przez głowę przelatuje mi myśl, że w lecie w

kinach ma być nowy batman. ale póki co znaku batmana na niebie niet. szit.

w kinie neoliberalny batman, trochę po nim tajemnice brokeback mountain, umarł papież –

ogłasza watykan, stąd dzwony biją i wyją syreny, choć my jeszcze o niczym tu nie wiemy, jest

sobota, tuż po godzinie dwa jeden trzy siedem, dzień wcześniej byliśmy z pipkiem i liszajem we

wrocławiu na morbid angel. choć wciąż daleko nam jeszcze do tęczowych piątków, my

umawiamy się po szkole z kolegami na randki i koncerty, machamy głowami, pierwsze zarosty i

odrosty nam rosną, no i serca, gdy na koncertach moszpit jest spory. w szkole twardnieją nam

skorupy i płowieją kolory, choć wnętrza pozostają miękkie. jesteśmy jak komety, świecimy

chwilę, znikamy, pojawiamy się na powrót, gdy przychodzą smutni panowie w mundurach, to

robimy odwrót, czekamy i znów wracamy do grajdoła. trochę nas w nim ubywa, ale i tak nie ma

z nami żartów – czasem zwiastujemy mór bydła, czasem śmierć głowy kościoła, papieża urbana

w tysiąc dwieście sześćdziesiątym czwartym, nakłada się na nas ekskomunikę jak za kaliksta

trzeciego, choć jesteśmy łebkami niedawno oderwanymi od żółwi ninja, klocków lego czy

szkieletora, nasze odłamki gniotą i uwierają papę jak u cattelana w la nona ora. spróbuje nami

papa pośmiertnie miotnąć, proszę bardzo, niech miota, ale faktem jest, że jak znaliśmy michaela

jacksona głównie z mroków neverlandu, nasze dzieci będą znały jana pawła tylko z kilku

nazwisk, na przykład michaela tfirsta czy alfredo ormando.

ej, ale wtf, o co chodzi, skąd ten alarm i po chuj dzwony? – pyta liszaj z lekka zdezorientowany.

to dla pipka, na pożegnanie. doceniają – mówi kicia z przekonaniem – że dba o bliskich. zresztą

wiesz, jak to z nim jest, że nigdy dla nikogo nie chciał źle, etc. – zarzuca wędkę na liszaja

wkrętem i uśmiecha się do mnie ukradkiem, bo widzi, że typ łyknął przynętę.

mówisz serio? – liszaj w rękach jakąś blaszkę mnie i się chyba nią zacina, bo na palcu świeci

krew, którą liszaj po chwili ssie.

ale kicia mu nie odpowiada, nie je wprawdzie zielonych winogron, za drogie są jeszcze, ale

słonecznik łuska, ten jest zawsze tani, w zębach jej łupka za łupką trzaska. dzwony, syreny

cichną i noc ciemna w szalejowie, nikt nie mówi już słowa i, prócz łupek trzaskania, cisza trwa,

cisza głucha trwa kwietniowa.

wojna jako zbiór ja

huk wystrzałów
ogłusza psy
od teraz nasze my
ujadają na siebie



Maciej Bobula – poeta, prozaik, nauczyciel, czasem śmieszek, czasem płaczek, stały bywalec lasów i łąk. Bardziej niż w Boga wierzy w demaskulinizację społeczeństw, homoobcowanie, socjalizm i – wzorem ukochanego Dereka Jarmana – w to, że niedługo świat pełen będzie puszystych kaczuszek. Mieszka w Szalejowie Górnym, gdzie przygotowuje różne rzeczy pisemnie.

Karolina Lubaszko (ur. 1994) – ilustrator i grafik, Warszawa. Ukończona Akademia Sztuk Pięknych w Warszawie z wyróżnieniem rektorskim w specjalizacjach: Projektowanie plakatu i grafika wydawnicza oraz Grafika warsztatowa. Plakaty, ilustracje oraz grafiki wydawnicze głównie przy użyciu techniki sitodruku. Szkicowniki w każdym wolnym momencie. Prace są docenieniem prostych sytuacji i zwykłych, codziennych obiektów. Publikuje w dwóch miejscach: BEHANCE INSTAGRAM