Mój ojciec mówi głośno, do tego stopnia, że można przy nim stracić słuch. Moja matka systematycznie traci zmysły. Ciągle bolą ją głowa i uszy, zakrapla je i nic to nie daje. Nawet pies niewiele słyszy, jak na psa to właściwie nic. To dobry pies. A oni ciągle wymagają, żeby była młoda. Dla niej wchodzenie po schodach to trudność. Patrzę, przewróciła się, myślę – wezmę ją na ręce i poniosę na to pierwsze piętro. To dla mnie żadna trudność. To nawet nie jest dobry uczynek. Co innego, gdybym na przykład zaniósł starej kobiecie ciężkie zakupy, ale to mój pies. Zazwyczaj leży przy drzwiach, jakby naprawdę nie chciała już wracać. Tylko wyjść. I żeby się odpieprzyli wszyscy. Trzasnąć drzwiami i umrzeć na zimowej łące. Jej oczy są niemalże białe. Pewnie średnio widzi, albo i nic. Ojciec całkiem milczy albo krzyczy. Matka raczej nie mówi, przytakuje i ogląda telewizję. A mój kochany pies umiera. Dobrze, każdy powoli umiera. Każdy na swój sposób. Szkoda jeszcze, że moja matka nie ma własnego zdania i nie potrafi na głos powiedzieć tego, co myśli. A myśli ma piękne. To cenna cecha u kobiet. Nikt jej nie pozwolił rozwinąć tej kobiecości, żeby każdy mógł posłuchać.
[…]
czerwiec
Spotkałem dziś samotność. Uosobienie samotności. Człowieka, który słowa nie powie do drugiego człowieka. Dlaczego? Powodów jest tysiąc i żaden nie pasuje. Teoretycznie nikt nie pasuje do swoich własnych rozmów. Stanąć przed lustrem i wygłaszać pseudofilozoficzne mowy. To pomaga, ale nie wyzwala. Krew z nosa też pomaga, podobno, i co? Ta osoba o imieniu M. twierdzi, że całą swoją energią emocjonalną, wszystkimi intelektualnymi możliwościami jest z psem. Miał małego psa na smyczy. Z jednej strony to piękne, ale zacząłem żałować, że pies nie używa trzech podstawowych zwrotów: tak, nie, nie wiem. Wszystko toczy się pędem nie do końca zaplanowanym, nasze potrzeby i nasze pomysły różnią się od siebie jak czarny i biały. Miałem trzydzieści dwa lata i nie wiedziałem, co robić. Miałem pomysły. Realizowałem je. Z moimi potrzebami były na tyle spójne, że nie czułem, bym robił cokolwiek wbrew sobie.
[…]
Około godziny czternastej wyszedłem do sklepu. Miałem wrażenie, że idę po smole, nie chciało mi się nic. Zawsze źle reagowałem na upały. Tym razem tłok na ulicy był mniejszy. Niektórzy siedzieli na ławkach w cieniu, reszta w domach. Tego dnia spotkałem M., który jak zwykle szedł ze swoim małym psem, prowadząc go niezdarnie na smyczy. Przywitał się i zaczął zwyczajnie: – Gorąco dziś, kiedy wyszedłem z psem miałem wrażenie, że wchodzę do piekła. – No tak, faktycznie – mówię, i robię szybki gest ręką, sugerując, że się spieszę. – Poczekaj, opowiem ci, co wydarzyło się dziś rano. – Położył mi rękę na ramieniu i mocno ścisnął. Zależało mu, żeby go wysłuchał.
– Obudziłem się jak zwykle, koło szóstej rano, matka już oglądała telewizję, jakieś powtórki. Poprosiła mnie o podanie kawy i ciastek, to znaczy napisała na kartce, wiesz, przestała mówić po tej operacji… Sam też miałem ochotę na kawę. Pomyślałem, że dzień zapowiada się dobrze. Wyspałem się jak nigdy. I wtedy ten pies – wskazał na małego kundla – zaczął do mnie mówić…
Byłem już znużony tym spotkaniem. Historie o tym, że M. „słyszy” różne rzeczy, były dobrze znane w okolicy. Cieszyłem się, że będę sam przez kilka godzin, a teraz nie mogłem uwolnić się od M., którego obecność tylko powiększała moje zmęczenie. Na domiar złego raziło mnie słońce, pot ściekał mi po skroniach. Mijający nas ludzie mieli zmęczone twarze, oczy wlepiali w chodnik. Z powodu hałasu, otoczenia, ci dalsi i ci bliżsi. Słowa, słowa, cisza… Czy ten kołowrót ustąpi kiedyś miejsca harmonii, płaskiej polanie pokrytej śniegiem? Żeby czasem można było po prostu zapomnieć o życiu. O gadaniu i słuchaniu. M. nie odpuszczał. Bardzo chciał opowiedzieć, co mówił dziś rano jego pies. Moja asertywność stopiła się do reszty w upale, zgodziłem się posłuchać.
Kiedyś byłeś świetny z historii! Miałeś najlepsze oceny w klasie. Nieważne, że to było na samym początku. Nieważne, że wyrzucili cię ze szkoły. Byłeś dobry. Nigdzie się nie pchałeś. Szedłeś inną drogą, we własnym tempie. A teraz nawet nie potrafisz porządnie się uczesać. Nie powiem za dużo. Jestem tylko małym psem, który nawet nie ma imienia. Wszyscy mówią do mnie „Pies”, ale odpowiada mi to. Kiedyś byłeś dobry w piłkę nożną. To nic, że na zawody zawsze jeździłeś kontuzjowany. To ten dom zarażał cię kontuzjami. Nie miałeś ojca, bo odszedł. Swoją drogą, dobrze wiedział, co robi. Wiem, bo słyszę, jak gadasz do siebie. Myślisz, że radio gada do ciebie. Zdurniałeś przez te wszystkie lata. Zdurniałeś, bo nic nie robiłeś, tylko to, co trzeba było w domu. Jesteś niewolnikiem. Jesteś niewolnikiem czterech ścian i koślawej przeszłości. Pamiętaj! Jesteś niewolnikiem tego miejsca. Wymagasz od siebie, ale to puste groźby, jak te szklanki, które wieczorami leżą na podłodze. Chodzisz jak trup. A kiedyś byłeś żywy, nieobecny w myślach swoich bliskich, ale żywy. Teraz żyjesz w pustce. Jestem z tobą, bo mi tu lepiej niż w schronisku. Gdyby był ładnym psem, to bym poszedł gdzie indziej. Ale powiem ci, dlaczego dałem głos, dlaczego jest tak, jak mówię. I wiem, co możesz z tym zrobić. Słuchaj durniu! Czas zabić matkę.
Nie zaniepokoiło mnie to. Nie wziąłem tego na poważnie. Nikt nie traktował M. poważnie. Jego teorie na temat rzeczywistości, jego różne wyobrażenia, były dalekie od przekonań, jakie żywili wówczas mieszkańcy osiedla. Należałem do tej grupy mieszkańców, która nie słyszała tego, co słyszał M. Poszczęściło mi się pod tym względem, bo w przeciwieństwie do M. nie miałem skłonności do konfabulacji i urojeń. Dzięki temu mogłem zachować autonomię wyobrażeń, wymysłów, które ukształtowały mój rozwój emocjonalny i intelektualny. Dzięki temu miałem też szansę pożyć, albo przynajmniej forsować życie. Niekiedy było to konieczne, na przykład w chwilach, których wcale nie miałem ochoty przeżywać. Wróciłem do pustego jeszcze domu, wreszcie cisza. I chociaż moi rodzice zazwyczaj siedzą w swoich pokojach i milczą, ich cisza jest nieznośna. Uporczywie przedziera się przez ściany, krzyczy o samotności, wzajemnej niechęci i niezrozumieniu. I ciągle tylko jedno pytanie: czy z całym przekonaniem możemy mówić o zrozumieniu? Życie rodziło się we mnie przekonanie, że człowiek jest najbardziej samotnym i niezrozumianym przez innych ludzi; zwierzęciem skazanym na brak szczerości, które udaje, że jest inaczej, aby oszukać swój los tym przekonaniem, że ma wśród siebie ludzi, z którymi łączy go boska więź.