Księżyc jest rybą

Dawno, dawno, kiedy jedna z tych ryb, które my bracia złowiliśmy, jedna z ryb, które zwabiliśmy i zacięliśmy, i wyciągnęliśmy na błotnisty brzeg rzeki, ta ryba tak piękna była, tak cudna – jej rybie oczy jak świecące księżyce, jej łuski jak gwiazdy błyszczące – że za nic nie potrafiliśmy odciąć głowy tej rybie. Nigdy dotąd nie mieliśmy oporów przed odcinaniem głów rybom, które złowiliśmy, nim złowiliśmy tę piękną rybę. Cud miód, ta ryba, ten cud natury zamącił nam braciom w błotnistych głowach naszych, jakby w bratnie serca wbito zardzewiały gwóźdź.

Więc postanowiliśmy zabrać rybę do domu i tam napełniliśmy zimną wodą balię o nóżkach zakończonych pazurami, i czule oplótłszy rękami piękny biały rybi brzuch, opuściliśmy rybę do tej rzeczki w balii zamkniętej. Ryba cmokała ściany balii, uderzała nosem o ściany. Kiedy opłynęła balię dwa razy, zatrzymała się i spojrzała na nas braci, spojrzała na nas, którzy patrzyliśmy z góry, jak młóci wodę, oczami i rękami zachwycaliśmy się nią, a usta niemo rozdziawiliśmy, jak wtedy, gdy wpatrujemy się w księżyc.

Błoto, powiedziała ryba, i to słowo błoto bąbelkami uniosło się ku górze, dźwięk błota w niebłotnistym bąbelku. Błotnista woda, po chwili powiedziała ryba, jej usta niczym kwiat kwitnący, wargi wznoszące się do pocałunku.

Brat spojrzał na mnie i ja spojrzałem na Brata. Nasze błotniste serca i nasze błotniste głowy podpowiadały nam braciom, co powinniśmy zrobić. 

Rzeka.

Popędziliśmy nad rzekę z metalowym wiadrem, żeby naszemu rybiemu gościowi przynieść trochę błota, trochę wody błotnistej. Zanurzyliśmy ręce w błocie. Błotem napełniliśmy wiadro. Błoto z wiadra wylaliśmy do balii. Woda w jednej chwili nabrała pięknego, błotnistego koloru. Ryba spojrzała na nas braci z tego błota, raz i drugi przez błotnistą wodę. Ryba nigdy nie wyglądała tak pięknie jak wtedy. Jej oczy były nienazwanymi planetami. Każda łuska na smukłym ciele ryby była płonącym pocałunkiem spadającej gwiazdy. Klęknęliśmy obaj, każdy na prawe kolano, i sięgnęliśmy, by dotknąć ryby. Dawaj, włóż rękę do wody i dotknij tej ryby. Tej ryby można dotknąć tylko raz. Dotknij jej dwa razy, a piękno przerazi cię tak, że będziesz wiał. Po chwili każdy z nas braci wziął rybę w ramiona. Trzymaliśmy ją przy piersi. Patrzyliśmy na siebie. Kiedy już się napatrzyliśmy, bez słowa pobiegliśmy z powrotem ku rzece. Ucałowaliśmy rybę na pożegnanie. Wrzuciliśmy rybę z powrotem do błotnistej rzeki i ta rzeka, ta piękna rzeka, ta błotnista rzeka, ta rzeka odwzajemniła nasz pocałunek.

Tworzymy błoto

Tworzymy Dziewczynę. 

Z rzecznego błota na brzegu rzeki tworzymy Dziewczynę. Tu, gdzie wody rzeki mieszają się z ziemią i tworzą błoto, tworzymy Dziewczynę. Zaczynamy od dołu i idziemy coraz wyżej. Jej kolana są szczególnie błotniste. To one sprawiają, że mamy ochotę wiecznie pozostać na klęczkach. Ledwo możemy wstać, żeby spojrzeć jej w oczy, taka jest błotnista. Jej oczy i włosy, i jej skóra, wszystko w kolorze błota.

Kochamy błoto.

Błoto, nigdy nie mamy go dość.

Dziewczyna jest czystym błotem. Nawet serce ma z błota. Błotniste serce bije w jej błotnistej piersi. To bęben. Bęben zrobiony jest z błota. Zamknij oczy, zobaczysz. Jest w kształcie księżyca i pompuje błoto zamiast krwi. Usłyszysz go, jeśli przyłożysz rękę do ucha, jakbyś przykładał morską muszlę, usłyszysz serce Dziewczyny, z błota zrobione serce, które bije w klatce piersiowej wśród błotnistych żeber, garść kościstych kości brzęczących i drgających pod miażdżącą pięścią Boga.

Kiedy pada, Dziewczyna wzywa nas na ratunek. Kiedy pada, przenosimy Dziewczynę do środka, do naszej sypialni. Kładziemy ją do łóżka i klękamy przy niej.

Jeśli myślisz, że się modlimy, spójrz raz jeszcze. Przyglądamy się śpiącej Dziewczynie.

Rano na zmianę całujemy Dziewczynę w usta, żeby przywrócić ją do naszego życia. 

Dziewczyna jest naszą siostrą.

Nasi rodzice myślą, że jesteśmy tylko dwójką braci. Myślą, że nie mamy siostry.

Dziewczyna należy tylko do nas.

My ją stworzyliśmy.

Na początku była błotem.

Na początku była błotem, ale stała się dziewczyną, kiedy nadaliśmy jej imię. Nazwaliśmy ją Dziewczyną, ponieważ dokładnie tak wyglądała: jak dziewczyna. Dziewczyno, powiedzieliśmy. Imię zostało, jak patyk wetknięty w błoto.

W błocie na brzegu rzeki patykiem zapisaliśmy imię Dziewczyny.

D-Z-I-E-W-C-Z-Y-N-A.

Dobrze wyglądało w błocie.

Błotniste ciało Dziewczyny lśniło, jakby blask księżyca stworzył je od nowa.

Spójrz na Dziewczynę, która stoi nad rzeką, w błocie przez rzekę stworzonym. Dziewczyna została stworzona naga.

Brat zwrócił na to uwagę.

No tak, odpowiedziałem. I co?

Brat powiedział: Potrzebuje ubrań.

Bo co?, spytałem.

Powiedział Brat: Może jej zimno.

Zimno ci?, spytałem Dziewczynę.

Dziewczyna nie odpowiedziała. 

Brat odszedł, a kiedy wrócił, miał w rękach torbę pełną dziewczęcych ubrań.

Spytałem go, skąd je wziął.

Z szafy naszej matki, odpowiedział.

Spojrzałem na Brata.

Był między nami braćmi pewien rodzaj spojrzenia, który dobrze znaliśmy.

Spojrzenie potrafiło zranić oczy brata, który akurat spoglądał.

Wyobraź sobie to spojrzenie.

A niby gdzie miałem szukać?

Nie umiałem odpowiedzieć.

Ukryłem spojrzenie.

Ubraliśmy Dziewczynę.

Dziewczynę oblekliśmy w skórę naszej matki.

Mimo to Dziewczyna wciąż była piękna.

Ciało Dziewczyny lśniło jak mokre błoto spod bawełnianych ubrań naszej matki.

Ta druga dziewczyna

W szopie ojca są młotki i gwoździe, i pudełka po cygarach pełne wkrętów, podkładek i śrub, a także pół butelki whiskey. Tyle zostawił nam ojciec – a do tego jeszcze wędki, z których nie zdjął haczyków, i ubłocone buty z okutymi noskami. Są tam też zabłocone wiadra wciśnięte w zabłocone wiadra, szpadle ubłocone rdzą, zwinięte i ubłocone węże gumowe oraz liny, składane krzesło do siedzenia w ogrodzie na trawniku, resztki drewna, które starannie gromadził i ciął piłą, lampa do łowienia w nocy i podbierak do wygarniania ryb. Wyobrażasz to sobie? A to nie koniec: za pudełkami z wkrętami, podkładkami i śrubami, za butelkami whiskey leży stos czasopism przewiązany sznurkiem. Dziewczyny, mówię Bratu, kiedy pyta. Ze stosu spogląda na nas taka jedna bez koszulki. Pokazuje piersi. Nie umiałbym powiedzieć, jakiego koloru są jej oczy. Jasny gwint!, mówi Brat, a jego oczy koloru błota otwierają się szeroko, kiedy otwiera pierwszy egzemplarz i zaczyna przerzucać strony. Patrz na to! Co to jest! Brat rzuca czasopismo na ziemię i nagle – znienacka! – zjawia się jeszcze inna dziewczyna, rozwija się i trzepocze. Ta dziewczyna jest długa na trzy strony. Nie ma na sobie nic prócz pary czerwonych butów na obcasach ostrych jak szpilki. Uwierz, kiedy mówię, że nigdy nie widziałeś równie białych zębów. Brat jest światłem latarni morskiej, która świeci w nocy. Czy ty to widzisz? To są buty, mówię mu. Wskazując co innego, Brat mówi: Nie, nie to! To! Mówię: Reflektory. Brat mówi: Wyglądają raczej jak balony. Odpowiadam: Księżyce. Jest noc. My bracia czytamy i oglądamy czasopisma w świetle lampy ojca. Szkło świeci ogniem, który w niej płonie. Nasze chłopięce oczy są upadłymi gwiazdami, które wciąż płoną od tych wszystkich dziewczyn. Kiedy mamy już dość patrzenia, biegniemy nad rzekę. Każdy z nas braci znajduje patyk na błotnistym brzegu rzeki, podnosi go i wbija w błoto. O świcie, po nocy dobrze przespanej na brzegu błotnistej rzeki, wyciągamy patyki z błota. Chwytamy te nasze wetknięte w błoto patyki i zapisujemy w błocie słowo dziewczyna. D-Z-I-E-W-C-Z-Y-N-A. Dziewczyna. Błotnista rzeka skrywa i zalewa litery, fala za falą, żeby błotnistą wodą zakryć słowo dziewczyna. My bracia, z Dziewczyną między nami, na czworaka padamy w błoto i zaczynamy jeść.

Śpiewająca ryba

Pewnej nocy Dziewczyna zasypia snem tak głębokim, że jej śpiące ciało staje się jaskinią, a my bracia wchodzimy do środka. Wewnątrz – wewnątrz nie jest ciemno. Wewnątrz – wewnątrz jest światło, które nie pochodzi z zewnątrz. Na zewnątrz księżyc jest rybą pływającą w jakiejś rzece, niewidzialnej dla nas braci i dla naszych oczu błotniście lśniących. To, co my bracia widzimy we wnętrzu jaskini, to rysunki – patyczakowe ryby na ścianach jaskini pokrytych błotem. Te ryby, patykiem nabazgrane ryby na ścianach z błota – te ryby – przedstawiają nas samych. Patyczakowe ryby o twarzach jak księżyc w pełni i patyczakowych rękach i patyczakowych nogach, te ich patyczakowe palce wystają po obu stronach patyczakowych piersi – o tak, te ryby to my. I słowa, słowa! Są tu też słowa – te słowa – to muszą być słowa. Cóż by to mogło być, jeśli nie słowa? Czyż każda rzecz nie jest słowem ukrytym i skrywającym co innego? Te słowa, nagryzmolone i nabazgrane wzdłuż i wszerz, i w każdą możliwą stronę na ścianach z błota we wnętrzu jaskini – jaskini, którą tej jednej nocy staje się śpiące ciało Dziewczyny, oto czym się staje. My bracia wiemy. Ale te słowa – te gryzmoły, które wyglądają jak słowa – znaki wyryte w tych błotnistych ścianach – one są nazbyt podobne do słów, by nie były słowami. Ale te słowa, te słowa, cóż one znaczą, co mówią? Co próbują nam powiedzieć? My bracia, faktycznie, my bracia tego nie wiemy – przynajmniej na razie. Nie potrafimy ich jeszcze odczytać, tych rzeczy, które nazywamy słowami. Ani oczami, ani uszami nie słyszymy, co mówią do nas te słowa. Więc oto co robimy: próbujemy wedrzeć się do tego, co mówią – nie, nie uszami albo oczami. Nie, spoglądamy na te słowa rękami. Bierzemy słowa w ręce. Patrz, jak wodzimy dłońmi po błotnistych ścianach. Nasze dłonie i obgryzione do żywego mięsa paznokcie, spod nich półksiężyce rozsiewają blask. Te dłonie są gwiazdami, rozgwiazdami – te dłonie o kłykciach wartkich jak rzeka. Oto dłonie, którymi my bracia dotykamy ścian, nasze dłonie od góry do dołu suną po błotnistych ścianach, wszędzie tam, gdzie wypisano te gryzmoły – słowa. Zamykamy oczy, żeby dłonie mogły lepiej widzieć. A oto co widzą. Widzą błoto i rybę, i rzekę. Widzą księżyc i brata, i dziewczynę. Naszymi dłońmi, my bracia wciąż patrzymy dłońmi i nie przestajemy patrzeć, dopóki słowa – błoto i ryba, księżyc i rzeka, brat i dziewczyna – nie staną się kośćmi. Nie, są palcami. Nie, nie, stają się: językami. Nie, spójrz raz jeszcze: stają się rybami. Nie, są śpiewającymi rybami – wyobraź sobie: śpiewające ryby! – śpiewającymi w rzekach naszych rąk.

Śpiewająca ryba: raz jeszcze

Dziewczyna wyciągnęła się ku nam, byśmy chwycili ją za rękę. Tam na środku dłoni były rzeki, w zagłębieniach między kłykciami – tam były rzeki wypełnione śpiewającymi rybami. Śpiew ryb zwabił nas braci i kazał wskoczyć na główkę. Pieśń tych ryb była jak zardzewiały haczyk, który zaczepił swoje zadziory w nas braciach, zanurzył je w naszych bratnich sercach błotnistych. Kiedy Dziewczyna podała rękę nam braciom i kazała nam chwycić, kazała zajrzeć w głąb rzecznego miejsca – spojrzeliśmy, by sprawdzić, czy dostrzeżemy dno tej rzeki, czy dostrzeżemy śpiewające ryby. Patrzyliśmy i patrzyliśmy, ale nasz wzrok nie sięgał dna, więc powoli wchodziliśmy coraz głębiej, oddalając się od błotnistego brzegu rzeki. Zanurzaliśmy się powoli, po chwili pozwoliliśmy wodzie wyjść ku nam z rozśpiewanego miejsca pod nami. Nie opieraliśmy się. Daliśmy się zaciąć śpiewem ryb. Chłopięce usta złożyliśmy w dziubek, by połknąć i wchłonąć dźwięki rybich pieśni. A księżyc także – księżyc jak rybie oko rozksiężyczone na rybiogłowym niebie – teraz księżyc śpiewał także dla nas braci. Nasze błotem pokryte ciała klapnęły prosto w błoto stworzone przez rzekę. Te ryby tu, usłyszeliśmy głos Dziewczyny. Ci chłopcy tu. Ci bracia, takich warto mieć przy sobie. Prężyliśmy chłopięce mięśnie, poruszaliśmy rybimi ogonami, rozpuściliśmy włosy na wszystkie strony, aż sztywno stanęły na karkach pokrytych drobną łuską. A potem czekaliśmy na to, co musiało się nam braciom w końcu przydarzyć. Kilka długich sekund. Niebo nad rzeką, tam, gdzie stoi wrak huty – było ciemno i cicho. Gdzie indziej, byłem tego pewien, świeciło słońce. I oto my bracia w tej rzecznej ciemności zaczęliśmy śpiewać. Śpiewaliśmy bez wytchnienia. Śpiewaliśmy bez wytchnienia, po chwili śpiewaliśmy coraz głośniej, kiedy zobaczyliśmy, że Dziewczyna drugą ręką wyławia ociekający błotem nóż, który uniosła nad naszymi chłopięcymi głowami. My bracia otworzyliśmy usta. Śpiewaliśmy jak śpiewające ryby. Śpiewaliśmy i śpiewaliśmy, dopóki Dziewczyna nie położyła błotnej ręki na naszych bratnich czołach i nie odcięła naszych chłopięcych głów.



Peter Markus (1966) – amerykański pisarz i nauczyciel (InsideOut Literary Arts Project, Oakland University w stanie Michigan). Autor powieści Bob, Or Man on Boat (2008), kilku tomów opowiadań oraz tomu wierszy When Our Fathers Return to Us as Birds (2021). Autor jest związany z Michigan, mieszka w Trenton na przedmieściach Detroit. Opowiadania Petera Markusa w tłumaczeniu Piotra Siweckiego ukazały się w pismach: „RED” (2008–2009, nr 8-9); „Ha!art” (2011, nr 35/36); „Antologia” (2011, nr 1). We wrześniu 2022 roku w wydawnictwie Ha!art ukazała się powieść Markusa Bob albo mężczyzna na łodzi (tłum. Piotr Siwecki). Prezentowane opowiadania pochodzą ze zbiorów Good Brother oraz The Singing Fish.

Piotr Siwecki (1971) – autor eksperymentalnych powieści Bios (2002) i Hyper-Gender (2002). Tłumaczenia, opowiadania, recenzje i szkice publikował w pismach: „Akcent”, „Borussia”, „Dekada Literacka”, „Ha!art”, „Portret”, „Pracownia”, „PROwincja”, „RED”, „Twórczość”, „Undergrunt”. Za powieść Bios otrzymał wyróżnienie Fundacji Kultury. Prowadził blog minimalbooks.blox.

Karolina Lubaszko (ur. 1994) – ilustrator i grafik, Warszawa. Ukończona Akademia Sztuk Pięknych w Warszawie z wyróżnieniem rektorskim w specjalizacjach: Projektowanie plakatu i grafika wydawnicza oraz Grafika warsztatowa. Plakaty, ilustracje oraz grafiki wydawnicze głównie przy użyciu techniki sitodruku. Szkicowniki w każdym wolnym momencie. Prace są docenieniem prostych sytuacji i zwykłych, codziennych obiektów. Publikuje w dwóch miejscach: BEHANCE INSTAGRAM