Stukasz, zalane wapnem ugotowane żywcem,
obdarte z ubrań, oskubane, wydojone,
stukasz, zasypane solą, w chłodni, opryskane
tobobójczym proszkiem, żebyś znikło,
stukasz od spodu, opuchnięte i upchnięte
w masowym śnie, stukasz
w kości czaszki, o której mówię: moja.
Najpierw trzy lata w domu,
pies Huck najlepszy, tata go nazwał za sprawą
filmu
(zamiast wstępu).
Wrzucona w paszczę, biorę, ale
nie zdążam
zastygnąć.
Na obrzeżach ciotek i Auerbacha
trochę niknę.
Nie do końca urodzona, z nadwyżką, łożysko,
widzieli mnie brakującą.
Bildungs
w przebłysku geniuszu kurczy się,
Dziewczynka tylko czyta.
Ale ugryzł mnie i
musiałam uciec.
Nie pamiętam bezpośredniości,
nasiąknięcie, Huck, wejście,
nagle klasyfikujesz
sztuczne i sformalizowane.
Jeśli nie posiądziesz, to nie dasz rady;
teraz znowu zdejmujesz
zapośredniczenie.
Jak to jest.
Usilnie się przyglądam.
Nakładam
łyżwy i idę ubitym śniegiem na lód.
Dlaczego Dante?
A jak już wszystko niknie, to śledzimy
trajektorię,
nadwyżkę,
spoza świata,
która nigdy nie wystartowała.
Na końcu pulsuje w palcach.
To co się przycina i układa,
fałdy, rysunki.
Możemy mówić.
Węgorze i puszka coli z delikatną skórką.
Naśladowanie tego, co chcę żeby.
Cały czas pamiętam.
A co będzie z zegarkiem, kiedy
czas.
Jeśli nie przyjdą i nie powiedzą: tak, tak –
wszystkie fale, grzechotniki, węgorze
– zapamiętam tylko łokcie
blisko boków i jeszcze to, że garstki muszę
trzymać pod pachami. Zwinięta. Ciężarne koniki morskie
pilnują moich lędźwi. Rybki mówią: nie krzycz,
leczymy cię, drobne ukąszenia bardziej łaskoczą
niż bolą. Wyławiam coraz mniejsze, mniejsze
przesunięcia, kołyszę sierocą
matematykę, tak.