Gdy kładę ją na
boku
tak, by pionowa linia stała się poziomą,
sprawia, że myślę o zachwycie
lub o linii otwierającej
dziób, lub o autoportrecie
doliny. Albo o dwunożnym
Spisie treści
postawionym na głowie w oczekiwaniu
na autora, który napełni jego
lejek.
Raz do roku mianuję nowego Owadziego Laureata naszego podwórka. Brawa dla niego lub dla niej, mówię głośno w świetle dnia, po ogłoszeniu zwycięzcy. Nie sposób stwierdzić, czy nowy Laureat jest świadom zaszczytu, który go spotkał, ani czy dotychczasowi Laureaci nadal się w nim pławią. Jest tyle rzeczy, których nie wiedzą, i tyle, których ja nie wiem, jesteśmy tacy podobni.
Na spacerze (promenadą?) w La
Jolla dwaj mali chłopcy niosą plastikowe
pistolety, zielony i pomarańczowy, poręcznie
uzbrojeni, celują nimi
w siebie nawzajem, a przechodnie
schodzą im z drogi. Rodzice chłopców nie
rozmawiają z nimi przez te pięć
minut, jakie dzielą ich od
zatoczki, gdzie mają zamiar
popływać. Młodszy
chłopiec jest bardziej zdeterminowany, by zastrzelić
brata. To takie
przyjemne wycelować,
choć wszystko na niby,
i obserwować, jak brat
odgrywa scenkę, by w końcu –
na piasku – chwycić się
za pierś, upadając. Ci
chłopcy z jaskrawą
bronią
są chyba przyzwyczajeni, że rodzice
milczą, ojciec
w obcisłej podkoszulce, matka
o krok przed nimi.
Na rysunku z 1890 roku Herkules
trzyma w lewej
ręce maczugę nie większą od
małego ogórka. Picasso
miał dziewięć lat,
kiedy to narysował, patrząc
na rzeźbę, zachęcony
przez ojca
do tworzenia „realistycznych” obrazków. Ten
jest najstarszy z tych,
które przetrwały. Ramię
z maczugą jest
podwojone (jedno nakreślone na
drugim i częściowo w jego wnętrzu). Ani
syn, ani ojciec
nie uznali, że trzeba
któreś wymazać,
a może jeden tego chciał, a drugi nie,
albo była tylko cisza i żadnej
rozmowy, tylko dźwięk
ołówka na papierze, dwa ciała
oddychają.
Polskie słowo oznaczające przypis to „notatka”, a rozpoczynające je „nie”
brzmi (po polsku) jak angielskie słowo no, chociaż polskie słowo
oznaczające no
to „nie” (które nie brzmi jak angielskie słowo knee), a notatka
nie odnosi się (o ile mi wiadomo2) do anatomii, co akurat foot-
-note czyni. Dochodzi północ i ten wiersz
jest teraz zatytułowany Światło księżyca na przypisach, a już chwilę później
jego tytuł to Notatka dla Anny. Niektóre z przypisów stoją
w samych skarpetach, inne bose, a kilka
chodzi po piaszczystej plaży na wysokich obcasach3. Dźwięk
piasku pod stopami nie przypomina imienia „Anna”,
ani po polsku, ani po angielsku, ani nawet po francusku. Przypisy
rzadko są non
sequiturs, nawet o północy4. Czy przypisy
działają uspokajająco, czy wyciszają niepokój? Czy można wyleczyć się
odpowiednimi dawkami przypisów?5 Czy uwierzysz, Anno, że to hołd dla Ciebie?6
Za każdym razem, gdy czytam twój wiersz, jestem szczęśliwy. I zawsze znajduję w nim coś nowego.
1 Wyrazy uznania dla Anny Matysiak, która do swojego wiersza Indie publisher Anna Matysiak returns home from a reading in Jazdów during the pandemic w tłumaczeniu na angielski dodała cudowne przypisy, podczas gdy wiersz w oryginale, po polsku, ich nie ma, ponieważ jego polscy czytelnicy zapewne wiedzą, dajmy na to, że Jazdów to „warszawska dzielnica położona niedaleko polskiego Sejmu”.
2 Innymi słowy, mogę się mylić, tak jak często się mylę, gdy szukam w internecie, dajmy na to, tłumaczeń z angielskiego na polski lub vice-versa (co po polsku brzmi: „nawzajem”).
3 Chociaż nie wszystkie przypisy zachowują pozycję stojącą. Niektóre siedzą, inne leżą, a jeden bawi się poza plażą na skoczku pogo. Ale weźmiemy tu pod uwagę te, które przechadzają się w czerwonych szpilkach, po białym piasku, rozkoszując się morską bryzą.
4 Jakie muszelki odkryto na Księżycu? Brakowało tam zamków z piasku.
5 Niewiele jest wiarygodnych informacji na temat skutków ubocznych leczniczych przypisów.
6 Chciałbym tak myśleć, ale możliwe, że sam siebie oszukuję.
Anna Matysiak
Popatrzmy na ciało słowa.
O wierszach Johna Levy’ego
Wiosną 2023 roku w brytyjskim wydawnictwie Shearsman Books ukazała się książka 54 poems Johna Levy’ego, siedemdziesięciodwuletniego poety z Tucson w Arizonie. Składają się na nią wiersze z kilku wcześniejszych zbiromów oraz kilkanaście takich, które nie znalazły się w żadnym tomie lub w ogóle nie były publikowane. Anonsuje to podtytuł: Selected & new.
Gdyby nie szczególny splot okoliczności, twórczość Levy’ego mogłaby nie trafić w ręce polskiego czytelnika. Dlaczego więc tak się stało? Jeśli zajrzymy do spisu treści 54 poems, zaskoczy nas może tytuł jednego z wierszy: Dear Grzegorz Wróblewski. Pojawia się więc kolejne pytanie – jakim sposobem nazwisko polskiego poety znalazło się w książce autora ze wschodniej pustyni Stanów Zjednoczonych? Z pewnością nie tylko ze względu na polskie korzenie Levy’ego, którego dalecy przodkowie mieszkali w Polsce dwieście lat temu. Raczej dlatego, że jeśli ktoś w Stanach szuka tekstów współczesnych polskich poetów, ma spore szanse trafić właśnie na Wróblewskiego, którego książki ukazywały się w przekładach na język angielski, a wiersze – w antologiach i na łamach czasopism. Fragment książki Kopenhaga opowiadający o Bryanie Jamesie, mężczyźnie, który trafił do więzienia za seks z martwym jeleniem w ogrodzie zoologicznym, tak poruszył Levy’ego, że postanowił odpowiedzieć na niego wierszem.
Maszyna poszła w ruch – odpowiedź trafiła do Wróblewskiego, który następnie wysłał ją do mnie. Niedługo potem przełożyłam wiersz Levy’ego i opublikowałam w „Wizjach”, Levy zaś „obejrzał” go, a w tym samym numerze znalazł mój poemat. O perypetiach związanych z próbą przetłumaczenia go za pomocą translatora Google, napisał w kolejnym wierszu, skierowanym tym razem do mnie. Wpadłam wtedy na pomysł, by podzielić się tą rozmową, co zaowocowało wydaniem dwujęzycznego chapbooka Książka dla Johna. Tym sposobem polscy czytelnicy mieli okazję zapoznać się z dwoma wierszami poety z Tucson, a za sprawą koedycji z wydawnictwem Otata’s Bookshelf część nakładu trafiła w ręce odbiorców amerykańskich.
Tymczasem korespondencja z Johnem trwała, zresztą trwa nadal – w jakiejś mierze wciąż składa się z wierszy, głównie pisanych przez Johna w odpowiedzi na wątki, które okazują się dla niego ważne (na ogół związane ze specyfiką międzykontynentalnej rozmowy). Jeden z „mailowych” tekstów znalazł się w zbiorze 54 poems. To wiersz Poem with Footnotes1 and Emerging Titles, w którym Levy nawiązuje do Książki dla Johna. Co ciekawe, koncept tego wiersza oparty jest na omyłce, albo raczej nieprecyzyjności translatorskiej. Po polsku footnote nie jest bowiem „notatką”, jak myślał Levy, lecz „przypisem”, ewentualna korekta zburzyłaby jednak konstrukcję wiersza, który opiera się na grze skojarzeń i ukazuje rozszczelnienie zastygłego systemu języka. Słowo nabiera tu ciała i sprawczości; oddaje płynność doświadczanego świata. Dotyczy to zresztą wielu utworów ze zbiroru 54 poems.
Pierwszy tom Levy’ego – Suppose a Man – ukazał się w 1977 roku, kolejny zaś – Among the Consonants – w roku 1980. To właśnie z niego pochodzi najstarszy w wyborze utwór The Sleeper’s Blue Shirt (1972). Levy opublikował łącznie dziewięć książek poetyckich i kilkanaście chapbooków. Wiersze powstałe w latach siedemdziesiątych nawiązują do różnych nurtów amerykańskiej poezji, m.in. do tradycji Beat Generation, o czym Levy mówi wprost, wspominając pierwszy, dziecięcy jeszcze zachwyt, jakiego doświadczył po wysłuchaniu wierszy Dylana Thomasa (czytanych przez samego autora) – jednego z duchowych patronów ruchu. Widać to też w tekstach utrzymanych w nastroju „podróżniczej” nostalgii, opartych na motywie drogi, będących próbą alternatywnego spojrzenia na rzeczywistość, ujawniających rys buntowniczości, sprzeciw i nieufność wobec obowiązującego porządku. Pojawia się w nich również melancholia, która w późniejszych latach ustąpi ciekawości, zachwytowi, wyczuleniu na konkret, obiekt, wydarzenie lub zmianę stanu.
W późniejszej twórczości Levy’ego widać wpływ obiektywizmu, szczególnie Williama Carlosa Williamsa. W wierszach pojawia się przeciętny człowiek z jego codziennymi sprawami, wydarzenia dziejące się po sąsiedzku, na ulicy czy w autobusie, w Minneapolis, w Kioto, w Paryżu, w greckim miasteczku Meligalas, czy wreszcie w Tucson w Arizonie. Levy stopniowo zwraca się ku afirmacji, ku potrzebie dialogu z przedstawicielami tego samego gatunku, a nawet z rzeczami, czy też – jak pisze Philip Rowland – ku gościnności i bezpretensjonalności.
W poezji Levy’ego dostrzec można też oddziaływanie ruchu L=A=N=G=U=A=G=E, do którego poecie blisko nie tylko ze względów pokoleniowych. Język w wierszach Levy’ego działa bowiem jak podmiot nomadyczny, który formuje i przekształca percepcję, zachęca czytelnika, by spojrzał na rzeczy i zjawiska z nowej perspektywy. Poeta podważa oczywistość połączeń między wyrazami, często dekonstruuje frazę, dzieli słowa między wersami i strofami, nawiązuje do ich dwuznaczności. Widać to zwłaszcza w wierszach o międzyjęzykowych spotkaniach, w których wyodrębniane jest ciało słowa, ruchliwa, pulsująca materia:
The Polish word for „footnote” is „notatka” and the „no” it begins with
sounds (in Polish) like the English word „no” although the Polish word
for „no”
is „nie” (which doesn’t sound like the English word „knee”) and notatka
makes no reference (as far as I can tell5) to anatomy, which foot-note does. It is near midnight and this poem
is now re-titled „Moonlight on the Footnotes” and a moment laterits title is „Notatka for Anna”.
Rozkładanie wyrazów, znanych i obcych, na cząstki, ewokowanie skojarzeń, konfrontowanie znaczenia słów z wizualnością ich zapisu − wszystko to odbywa się w ruchu oscylacyjnym, tam i z powrotem. To praca motywowana zarazem brzmieniem słowa i jego wizualnością. Wydobywa łączliwość, a nawet „czepliwość” dźwiękowo-wizualnych – a zatem: czasowo-przestrzennych – cząstek. Tu jeszcze wszystko może się zdarzyć, bo wiersz to żywa materia, o czym świadczą kolejne wersje tytułu, tak jakby Levy próbował uchwycić, albo nawet przyszpilić język. Oczywiście taka próba jest z góry skazana na porażkę, co wydaje się zarazem niepokojące i fascynujące, a niekiedy zabawne.
Poezję Levy’ego spaja nadrzędny rys, który nazwałabym responsywnością. Levy bowiem nie tylko opisuje i analizuje wydarzenia, emocje, obrazy i dźwięki z otaczającego świata, próbując uchwycić jego intensywność; oprócz tego rozwija wątki i generuje przepływy – w zetknięciu z cudzymi wierszami, obrazami czy filmami, w reakcji na rozmowy albo w odpowiedzi na listy. Jako adresatka wierszy mam okazję tego doświadczać. W tej sieci zawiązują się relacje na linii człowiek – człowiek, wiersz – człowiek, człowiek – wiersz, wiersz – wiersz. Dochodzi do tego dodatkowy aspekt, a mianowicie: wydarzenie. Wprawdzie wychodzimy tu poza tekst, ale właściwie dlaczego mielibyśmy tego nie robić, skoro na taki ruch gotowy jest poeta z Tucson?
„Myślałem o poetyckich sieciach – pisze Rupert Loydell, recenzując 54 poems Levy’ego. − Wiem, że to słowo może nieść negatywne skojarzenia, ale nie mam pojęcia, jak je zastąpić. Poezja zawsze opierała się na relacjach, co teraz jest oczywiście znacznie łatwiejsze dzięki internetowi. […] Pokonaliśmy długą drogę od czasu, gdy kontakty nawiązywano przy barze, na imprezach małych wydawców, przy okazji premier książek, ale dalej celem jest odnalezienie się w poetyckich geografiach, opartych a to na poetyce, a to na tematyce, a to na wspólnych zainteresowaniach. Dzięki temu możemy dzielić się tekstami, wysłuchać opinii innych, polecać książki, dyskutować o pomysłach i oczywiście narzekać na poetów i poezję”. Wybrzmiewa z tych słów przekonanie, że poezja Levy’ego jest rozmową o szczególnej intensywności.
Zacytuję teraz wiersz Levy’ego w moim przekładzie, który dopiero się ukaże, zapewne wcześniej niż wersja angielska. Jest adresowany do Grzegorza Wróblewskiego i stanowi rodzaj ekfrazy; jego oryginalny tytuł to Notes to Grzegorz Wróblewski about His Asemic Writing.
Niektóre linie i kształty są pożenione, albo ze sobą
sąsiadują, tymczasem inne to obcy przybysze,
a w twoich asemicznych formach zebrałeśwspólnotę, w której panuje harmonia i jednocześnie jej nie ma.
Myślę, że kształty i linie widzą się nawzajem
i od czasu do czasu patrzą na mnie, by potem wrócićdo siebie. Niektóre mają więcej
odwagi
niż te nieśmiałe, niektóre są zamknięte, a inneniemal się powtarzają, obstając
przy swoim. Wszystkie jednak są pewne co do
czterech zasad: (1) Nie można niczego raz na zawsze podliczyć(2) Puste przestrzenie mają własny głos, (3) Oswajanie
może być dobre dla psów i niektórych innych stworzeń,
ale nie dla przestrzeni, linii, kształtów i błogosławieństw absurdu(4) Żadna zasada nie jest ostateczna.
To bezpośrednia, niemal kompulsywna reakcja na dzieło innego twórcy, wychylona w przyszłość, ku kolejnym aktom twórczym i następnym elementom serii wydarzeń. Tym ciekawsza, że dotyczy tak niszowej i trudno przyswajalnej, a jednocześnie ekspresyjnej dziedziny jak asemic writing. Levy pokonuje tę trudność w charakterystycznym dla siebie stylu, użyczając podmiotowości nie-ludzkim aktorom stworzonym przy pomocy tuszu i farby. Pięć końcowych wersów – zasady asemicznych konstrukcji spisane w formie manifestu – to też rodzaj poetyckiego programu samego poety, w który wpisane są otwartość, niepokorność i gotowość spotkania z Innym, chęć podjęcia eksperymentu, a także próba skupienia i wsłuchania się w ciszę – w czystą potencjalność.
1 John Levy, Anna Matysiak, Książka dla Johna, przeł. na język polski Anna Matysiak, przeł. na język angielski Joanna Piechura, Warszawa–Tucson 2022. Zob. tekst Jakuba Skurtysa.
2 Będzie opublikowany w chapbooku z asemic writing Grzegorza Wróblewskiego.