Przerażają mnie odgłosy grzejników. Możliwe, że przyzwyczaiłam się do zimna, do mokrego pokoju, gdzie nie mogę. Gdzie nie rosnę. Do zawilgłej wilgoci torbieli, którą wyciskaliśmy jak sok ze szkła albo szkliwo. Przerażają mnie odgłosy nowotworów. Odgłosy wind. Może dlatego, że bez nich świat się zacina. Może dlatego, że bez ciebie świat myśli tylko o sobie. Chciałam dziecko i urodziłam kota. Chciałam kota i serce krowy stanęło mi w gardle. Chciałam serce i miasto wypuściło światełka o barwie wątroby. W tym święcie zabrakło ładnych wspomnień. Było kapanie i był lęk. Była zawilgła wilgoć i był lęk. Był ogień, był ogień, był ogień.
Wszystko mieści się między waginą i piersią. Wszystko co ważne jest
i będzie tutaj nawet jeśli chmury się rozejdą
i zostanie sama trawa, połacie trawy schowane pod dywanem.
Zwierzątko to ja. W akcie spokojnego buntu zwierzątko
wyprowadza się na spacer. Zwierzątko nie zna lata.
W akcie miłości zjada siebie samo. W zwierzątku rosną organy,
a wszystko upchane między waginą i piersią.
Jak moglibyśmy zdefiniować brzuch. Jakim cudem żebra
ukrywają kolejną szarą istotę. Żołądek mości się
między waginą i piersią. Dalej lub bliżej niż nerwy.
Dalej lub bliżej niż miłość zwierzątka.
Wszystko układa się w linie i zostaje trawa. Bezmiar. Bezmiar trawy.
Już nie przeżuwasz krwi: życie skurczyło się do surowicy, która błyszczy.
Zamiast szukać diamentów rozciągamy ścieżki.
Są królowe, co kolekcjonują jedzenie pod łóżkiem, a każda ma się za księżniczkę.
Pamiętasz tę bajkę? Mięśnie we wszystkim. Twoje lekarstwo nie pachniało ładnie.
Są królowe, co kolekcjonują jedzenie, a w żyłach surowicę. W ich brzuchach psy.
Teraz mówią, że masz mdłości, ale wiem, że przecież odbija ci się pieśnią.
Niebieska torba z imieniem twoim i mordercy.
Chcesz być nakarmiony.
Chcesz powiedzieć: przetrwanie męczy.
Po drodze farma palm
a w nich hodowla światła
jak nazywa się rzeźnia kwiatów
wsadziłam wszystkie w usta
i więcej nie chcę
są czerwone bo to tylko usta
muzyka elektryczność gładko wchodzą w ciało
farma palm po drodze
pośród nich ołtarze
fabryki
pył i morze
tak zapisuję lęk przed lewą stroną widoku
morze i pył
nikt nie wie do czego podobne jest lustro
nawet koty w źrenicach
szukające nocy widziałam światło
światło rosło
w ich giętkich tętnicach i w palmach
będziemy je miażdżyć naszymi letnimi butami
koty mają boga w oczach
świeci kolorem mojego żołądka
Najpierw jeden, potem następny i następny.
Było lato i były wszędzie, pleniły się jak starożytna plaga.
Słyszałam ich tętno za drewnem;
spytałam, czy karaluchy mają serce
a ty odparłeś, że nic o tym nie wiesz.
Mało znamy rzeczy proste, pomyślałam.
Dopóki nie boli, o niczym nie wiemy.