To szarozielony kolor z delikatną fioletową poświatą przyciągnął jej uwagę w pachnącej ziemią kwiaciarni. Z grubych liści rośliny, jeszcze niedawno ułożonych w rozetę, niewiele już jednak pozostało. Kiedy zaczęły opadać pierwsze z nich, częściej ją podlewała. I nic. Przestawiła ze słonecznego miejsca w zacienione. Bez rezultatu. Właśnie dlatego wolała kwiaty cięte. Przez jakiś czas ozdabiały mieszkanie, a gdy przekwitły, można je było po prostu wyrzucić. Tymczasem utknęła z nią, wciśniętą w ciemny kąt.
Parę dni później pozostał jedynie smutny goły badyl. Nagle zdała sobie sprawę, że przecież jej nie przesadziła. Poszła pożyczyć trochę ziemi od sąsiadki – tej, której balkon ocieniały bujne pelargonie. Wieczorem, przenosząc delikatnie korzeń z bryłowatego torfu, sama pomyślała o przeprowadzce. Rzeczywistość zrobiła się jałowa. Monotonia identycznych poranków z pobudką o stałej porze. Autobus ósma trzydzieści pięć. Dobrze znane ruchy wykonywane w przewidywalnej kolejności. Półsen. Z tego powodu przyciągała ją ostatnio nowa ziemia. Zadowolona z efektu ustawiła roślinę na parapecie.
Następnego dnia w drodze do pracy siedziała obok grupy młodych roześmianych chłopaków. W pewnej chwili zobaczyła, jak się starzeją. Tkwią w pracach, których nie znoszą, narzekają na szefa. Zakładają rodziny, a potem kupują mieszkania na hipotekę. Pojawiają się dzieci, dodatkowe rachunki i obowiązki. Coraz bardziej siwieją, a po przejściu na emeryturę patrzą tylko w telewizor śledząc scenariusze napisane dla innych. Czy wspominają wtedy tamten moment, kiedy wszystko było przed nimi? Żałują dokonanych wyborów?
Cały wieczór o tym myślała, na niczym nie mogła się skupić. Zabrała ze sobą butelkę wina i weszła do sypialni. Wygrzebała z szafy podniszczony plecak ze stelażem, a wraz z nim tamto życie, które teraz wydawało jej się obce. Zacierające się wspomnienia. Nieostre twarze i poplątane ścieżki. Kierowana potrzebą zmiany potrafiła odejść, nie odwracając się. Niestety rutyna za każdym razem powracała, przenosiła się więc gdzie indziej. Kochała tę wolność. Niezakorzenienie. Już samo obmyślanie ucieczki wprawiało ją w ruch. Brała głęboki wdech, czuła pulsującą krew, rozchodzący się po ciele tlen. Ożywała.
Z czasem miała już dość ciągłego zaczynania od nowa. Wyczerpana prowizoryczną konstrukcją własnego życia, postanowiła się gdzieś osiedlić. Trafiła do Kraju Idealnych Rozwiązań (jak ta karta, jedna na wszystkie środki komunikacji, nieważne – pociąg, autobus, tramwaj czy prom). Jakże różny był on od miejsca, skąd pochodziła, pełnego śladów błędnych decyzji oraz luk po tych, którzy odeszli. Lepiej nie mogłaby trafić. Dlaczego zatem jej myśli nieustannie dryfowały? Czego szukała wpatrując się w horyzont?
Schowała plecak z powrotem do szafy i poszła spać. Zapadła w gęsty, ciężki sen. Mieszały się w nim pourywane wątki. Wreszcie, nad ranem, park, pusty i cichy, na chwilę przed tym, gdy pierwsi ludzie będą szli do pracy. Mroźne powietrze zamieniło korony drzew w kryształowe żyrandole, lśniące w bladym świetle lamp. Stopy zagłębiały się na kilka centymetrów w lekkim śniegu, nadal leżały pod nim listopadowe liście. Wokół była tylko biała czysta przestrzeń.
Milena Orłowska (ur. 1983) – absolwentka filologii polskiej w Poznaniu oraz Book and Digital Media Studies w Lejdzie. Zajmuje się digitalizacją oraz udostępnianiem dziedzictwa kulturowego. Mieszka w Holandii.