Dzika góra
leży ułożona na boku
Kiedy zalewa ją światło, niecierpliwie płonie,
ale do północy zdąży wychłodzić się na kość,
a twarda kość góry leży w podziemiach,
dokąd nie dogrzebie się żaden z jaszczurów.
Nikt nie powinien pamiętać
bajek na dobranoc o suchym piętrze góry
w czasach niepokoju to ważne:
stracić pamięć
Ciało, które łowisz,
śledzisz wśród cieni i wzdłuż linii rzek
nigdy nie zostanie całkiem pokonane jako istota –
kwestia pokarmu
otwarta i po połknięciu
wisi na dziobie na skrawku skóry
Te skrzydła posiadły mądrość i pokój
którego nie znają twoi karmiciele
a przecież, kiedy się rozwidni,
będziesz otwierać pazury
i przenosić czas
jak pan i jego sługa.
Jesteś bez winy i zawsze będziesz –
tak samo jak we własnym poznaniu
bez zawrotów huśtasz się w podmuchach
a w najmroźniejszych godzinach nocy
skrobiesz w łyku
proroctwa i krótkie ostrzeżenia
które będzie czytać śliskim językiem
tylko wiatr
Niektóre pory są zbyt blisko.
Skracanie odległości na siłę przynosi nieszczęście,
mawiały babki w naszej dolinie
a ciepła, które paruje ze zwierząt
nie da się zamknąć w szklarniach.
Tej nocy na niebie było zbyt wiele odbić.
Ktoś przewracał strony map gwiazdozbiorów
i zapisywał choroby, które z nich powstają.
W pewnej chwili uznał, że wszystkie zapisy należy porwać
i naszkicować nowe.
Ani ty, ani ja nie jesteśmy gotowi.
Wyrwać konary, które zaczęły się wychylać przez szybę
żeby dać przestrzeń do życia pająkom i biedronkom
w niezauważonej chwili
wchodzącym do pokoju przez obłok, kiedy wietrzę
to znaczy ostrzec roślinę pnącą przed tą metodą wzrostu –
po raz drugi nie pójdzie tą samą drogą
bo kolejne próby znów i znów oznaczałyby
przeżywanie rwania połączeń układu limbicznego
a bluszcz ma inne problemy –
musi znosić palące słońce i gradobicie
konsumować i pochłaniać to, co czego ludzie nigdy nie będą zdolni
skonsumować i pochłonąć.
W swoich koszmarach nocnych bluszcz jest zdecydowany
wleźć przez okno do starzejącego się domu
i rozpleniając się dotknąć
wszystkich przedmiotów i ciał ludzi
o różnych kształtach i temperaturach
i pragnieniach, których on nie rozumie
choć zawsze napotyka coś złowieszczego i lepkiego,
co go opęta i otruje
a wtedy jest już za późno –
problem bluszczu kryje się w tym, że błędu w metodzie rozpleniania
nie da się cofnąć
inaczej niż sekatorem
albo obumarciem
a spróbujcie tak po prostu zabić część siebie,
która panuje w pamięci,
w błonach śluzowych
czy w kończynie
Powody były różne:
późne wejścia, praca i pieniądze,
łyko lipowe,
które jedną drzazgą weszło ci pod paznokieć.
Tego dnia, kiedy zszedł ostatni śnieg o gęstości zupy
wyniosłam z pokoju wszystko
co przypominało twoje kruche pozostawanie:
czajnik, sztućce, tynkturę.
Usunęłam sobie z ciała zasady i wejścia
które wcześniej tymczasowo naruszyły ściany tłuszczowe;
grubość włosów;
elastyczność skóry
funkcjonowanie znaczeń i nerek.
Szczególny organizm rzeczny bez oczu i twarzy
który wgryzł mi się wtedy w pierś
został zakotwiony na zawsze.
Ruchliwość kończyn to istotna właściwość
przy której trwam – nie wyszłam z ziemi
ale z innego ciała z wypustkami
(zawsze oddzielnego od ziemi, ale zawsze do ziemi
przyczepionego)
Dlatego nie mogę powiedzieć, że cokolwiek czuję do korzonków,
podziemnych bezkręgowców i błota.
A kiedy razem obserwujemy, przetrząsamy czarną ziemię,
nie jesteśmy jej częścią.
Ty podchodzisz do swoich roślin opiekuńczo,
rygorystycznie, naukowo, twoja nauka to substytut,
proteza prawdziwych więzów, więc ma to sens,
nasze ciała nas sobie nie wybrały.