Murowaniec

VHS, lato 1997, kwadrans do Murowańca,
szeleści i wierci się to nagranie, 
jakby taśma łopotała na wietrze:
te plecaki, te kurtki i galoty.
A mówili, że ta taśma nie wyblaknie. 
A mówili, że ta technologia już nie. 
Tylko Giewont dosadnie się bieli. 

Wszyscy jeszcze są. 
Mama, tata i dziadkowie. 
Młodzi, wtuleni, śpią
na kruchej grzędzie Boczania. 
Rafał nie wierzy, że piłkarze biorą
pieniądze za grę dla kraju. 
Brat bada koła wyrysowane 
w kałuży, zamiast drzeć niemo
w sieci pysk muskany piórem
wytatuowanego orła na 
karku pełnym złota, ja,
Heil Sieg. 
Gdzie ty, braciszku, kryjesz
te próżnie, te łkania?
Mama jeszcze mówi.
Zatyka watą uszy dzieci.  
Tata jeszcze uśmiecha się czołem
i chytrze czmycha przed chwytem
niedźwiedzia, wyimaginowanego
niedźwiedzia, zamiast stojąc
nad urwiskiem garażu, nauczać, 
w strzępach, nazw sąsiadów:
Chachły, Pepiki, Szwaby. 
Babcia jeszcze gotuje się do mów, 
kuzyn wygląda jak człowiek, 
jeszcze nie bije żony. 
Jeszcze nie mieszka w składzie
niewypalonych biznesów wśród
starych chałw i butelek, bo
ma ładny dom z ogrodem, 
dzieci – oczko w głowie, i kamerę,
którą kręci nas, póki ręka nie 
zacznie mu drżeć ze śmiechu,
i nie nagra chwili, w której
i ja mijam się z celem. 

A przecież wszyscy chcieliśmy,
żeby było jako tako. 

Hej(t)!

Jakby wczoraj, pod Koloseum
w Rzymie, widzieliśmy pierwszy raz
jak turyści robią sobie fotki
z selfie sticka. Patrz, kurwa, jaka
wiocha, powiedział Rafał, dodał:
teraz już świat się nie liczy,
i wspomnieliśmy mamę. 1997. 
Murowaniec. Odtyka dzieciom uszy
i mówi: nie mówcie ciągle ja, i ja,
bo zrobicie sobie krzywdę!,
jakbyśmy mieli się potłuc, 
a Rafał, król pytań i zagadek,
zapytał, ta, a co się stanie?
Będzie wojna, mama na to.
Wojna nerek z wątrobą. 
Wojna płuc z aortami. 
I przyjdzie do was demon,
demon południa, bo działa
w pół dnia. I wojna przegrana. 

Jak dziesięć razy ja powiem?
Zapytał król zagadek. 
To jeszcze nie. Ale jak sto,
to na pewno.

Raz chmury, raz deszcz

Raz chmury, raz deszcz. 
Skrzypią po bokach zruchane kłonice. 
Wóz jedzie nad przepaść,
gdzie widmo Brockenu, 
które widzimy już po raz trzeci,
a więc zgodnie ze starym przesądem
po raz ostatni, niestety. 

Raz chmury, raz deszcz. 
Słońca nie było od wyjazdu, 
tam gdzieśmy zgubili tych
zawsze skąpanych w nim
cieciów, co rzucają dwa cienie,
bo jeden nie obejmie ich ego.

Raz chmury, raz deszcz. 
Dobrze się jedzie, choć
skrzypią, jakby po bokach,
styrane kłonice, coś już
pamięć nie teges. 
Czy nie o to chodziło,
gdyśmy wyruszali w drogę?

Zgubić ją, czy jednak odzyskać,
tę pamięć, słońc i lat 
za nami, które zabrali ci, 
co rzucają dwa cienie,
zawsze double i first, 
z wiecznym orzeczeniem? 
Nienawiść tępi wspomnienie. 

Raz chmury, raz deszcz.
Tak powiedziałem. Zaśmiali się,
sądząc, że przejęzyczenie. 
Dobrze się jedzie.
Domy, pigwy, kamienie.  
Dyszą w niebo zamarłe wulkany,
skrzypią w tyle stare kłonice,

pchając w czachę starą zagadkę:
gdzie miałby skończyć człowiek,
skoro rodzi się z matki?

Zagadkę małego Rafała
spod wielkiej śliwy uleny.

Puste domy

Ta ostatnia noc. Dochować. 
Te polskie domy zaplanowane
na szczęście i kilka pokoleń w pionie,
nie wyszło. Skamieniały pomarańcze.
Więc przespać w nim noc
na dzień przed sprzedażą,
niedopite pół litra zawarte. 
Szukać w tej ciszy, jak swoje 
przeobraziło się.
Świat o świcie grzebie w powiekach.
Nie ukryje, że wyprowadza się stąd 
nienawiść, zabiera kufajki. 

Przybył

Przybył na lewą półkulę, 
gdy spała, gdy lewą 
musnęło światło,
przeniósł się na prawą,
Wyspa Tokelau już wie.
Tajemniczy algorytm jest wirusem,
promuje miłość – fejsbuk bankrutuje, 
Mark Zuckerberg jest bezradny 
jak i FBI, Google oraz NASA: 
wydaje się, że obcy ma źródło,
ale nie początek w czasie,
jest niezniszczalny, ktoś 
ma podejrzenie.

Tata gra z siorą w warcaby.
Starzy znajomi kłócą się o Stinga.
Rafał: dramat – popsuty Giant.
Aferą jest dupa na wizji. 
Kozi i Ada robią Kambodżę, Wietnam i Laos. 
Zamawianie gadżetów z Chin, wiadomo.
W Syrii leje się czaj. 
W sadzie pszczoły tną gości.
Mama zastanawia się nad chmurami. 
Z dziupli straszy Žižek.

Górnicy jadą na Warszawę. 
Rolnicy wysypują na drodze owies – 
już niedługo. 



Andrzej Muszyński (ur. 1984) – autor reportaży Południe oraz Cyklon, a także książek prozatorskich Miedza, Podkrzywdzie, Fajrant. Opublikował też opowieść Bez, która porusza tematykę bezpłodności. Autor autobiograficznego Domu ojców, w której opowiada o uprawie ziemi i prehistorii. Wyróżniony nominacjami do nagród literackich m.in. trzykrotnie do Nagrody Literackiej Gdynia. Mieszka w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej pod Powroźnikową Skałą.