Kiedy ich obejmowałem
wydawali się zajęci
wznosili drewniane
budynki
Dawno temu byli
grzecznymi dziewczynkami Teraz sta
li się mężczyznami pełną
gębą
Byli wciąż kawalerami Po
trzeba miłości przy
szła do nich znacznie później
Przy obiedzie liczyli
i zapamiętywali
każdy kawałek
mięsa lub
chleba który spożywano
w milczeniu
Kiedyś w
teatrze statyści
wysłali ich
po
cukierki
(jeden z nich
spał na scenie)
Oklaskiwali burzliwie
każdy dźwięk
Mieli
pasje
(z określonej perspektywy)
W przerwach
zazwyczaj tworzyli
żywe obrazy
Gasili światła
jedno po drugim żeby
każdy mógł ujrzeć
elementarną
harmonię do której
dążyli pozostali
Gdy budzili się
w środku nocy ru
szali w stronę drzwi i pa
dali na progu jak martwi Nie
mogliśmy zaakceptować takich działań
protestowaliśmy z całych
sił
Za każdym razem
wydawali się mocno zdemoralizowani
prosili mnie patrząc mi prosto
w białka
oczu
żebym ich zrozumiał
Rozkładałem przed nimi
mokre szmaty
żeby stąpali
po nich i żeby
wrócili
do łóżek
Tam
odnajdywali wszystkie
swoje pasje
Echa niektórych praktycznych gestów
Formy i środki Jakość druga Jakość pierwsza
Musieli
przejść kory
tarzem
zapukać
do drzwi
i za
pytać
o
kogoś
kto
tam
nie
mieszkał
.
Widz podpierał słup
Sala i korytarz
były zapchane
ludźmi
leżącymi na
marmurowych
schodach
Spali
kamieniem
na kamieniu
Tworzyli
okrąg dość
szary
Oczywiście
ktoś grał na
akordeonie
Każdy u
marłby ze
wstydu
Po
przerwie się
przytulali
Ale gdzie jest kas
kada o której
rozmawiano
Z woalem na twarzy i
latarką w dłoni
na rozdrożach pustki
zobaczysz jak
dramatyczne komplikacje
rodzi
moralność płaskostopia
straszliwy zielony ogień o
dwóch dodatkowych
wymiarach
Ty co krzyczysz bez bólu
i nosisz dedykację
w kąciku ust
Pamięć która raz będzie mówić
o jego zmarłej siostrze
raz o jego żywej kozie
I tak stoimy dwaj biedni
bliźniacy z profilu
co mamy robić
Było coraz intymniej
(rozumieliśmy się doskonale)
Wbrew
pozorom
uznaliśmy że mamy do czynienia
z elementami od
powiedzi której
nigdy nam w
pełni
nie udzielono
Bardzo często
wydaje się
że za tymi próbami nie
kryje się nic wesołego
Tak jak
wieczorami gdy
fantomowa żona
wchodzi do pokoju
wyimaginowanego
kochanka
Albo gdy
z przodu magne
tofonu odkrywa kompen
sacyjne prądy morskie
depresyjne rozmyślania
Wtedy
deszcz
białej szarańcza
muska jej policzki
Do czego służą
prześcieradła zakrywające
lustra
Niepowetowane dezercje
tyle higienicznych idei Och ale lepiej
żebym milczał
Albo żebym powtarzał sobie
że nikt nie jest
prorokiem we własnym
tramwaju
Na szczęście
fantomowa żona
zna drogę
jak własną kieszeń
i wszystko dzieje się
na paluszkach
Chciałbym zauważyć że na jednej ze ścian
wiszą obrazy przedstawiające
okręty
na jednym z okrętów jest ten pokój
I kiedy już
my świadkowie
przygotujemy sobie
wiązankę epitetów
na wpół uśpiony
okręt odpływa
I chwieją się ojczyste trumny których NIGDY NIE PORZUCIMY