Między majem i wrześniem

Obszar stepu między majem a wrześniem jest ostrzeliwany z automatów i moździerzy, w jego kierunku prowadzą ogień z haubic, czołgów, walą Gradami. Ale co zrobić – trzeba biec, czołgać się
między nadpalonymi beteerami, rozwalonymi czołgami,
chować się za cienkimi, suchymi źdźbłami trawy i gałązkami,
przykrywać liściem mlecza zamiast kamizelką kuloodporną (liść mlecza – czwarty stopień ochrony, liść łopianu – piąty),
wywozić rannych na żukach przywiązanych do ogonów ważek, łap szerszeni, długich wąsów motyli, wynosić martwych,
prostować się,
podstawiać wiersz pod kulę, celować w wiersze,
uśmiechać się do snajpera, oka snajpera w oknie celownika, wyjmować kule jak drzazgi z wątroby, płuc, snów, słów, myśli, posypując wspomnienia Celoksem. Pokryte Celoksem i kurzem wspomnienia poleżą długo, do jesiennych deszczy.
Zasypiać w dłoni przyjaciela, w drugiej dłoni zaciśnięty granat.
Pić wodę z kałuż.
Pić wiadomości z tych samych kałuż, rozrywać się na fugasach,
szukać towarzyszy i części własnego ciała,
szukać przejścia na polach minowych,
szukać słowa
na tle Boga, aniołów i świętych.

Kruche szkło

Czasem u ludzi, którzy znaleźli się pod ostrzałem Gradów, skóra i kości robią się jak szklane.
Ciało jest jakby z kruchego szkła.
Szklanych żołnierzy wynosi się z walki ostrożnie, żeby ich nie rozbić.
Jak akwarium z rybami.
Lekarze ostrożnie robią akwariom operacje.
Ostrożnie, żeby ryby ze szklanego naczynia nie wylały się razem z wodą. Przecież jedna z tych ryb jest gospodarzem ciała. Na pierwszy rzut oka trudno powiedzieć, która dokładnie. I bywa, że upłynie dużo czasu, dopóki ryba znowu nie stanie się człowiekiem, a szklane naczynie – ciałem.
– Nieście ostrożnie. Zobaczcie jaka rysa. Wody dolewajcie – wycieka tak szybko. Ostrożnie, żeby ryba nie wypłynęła w poranną mgłę.

Pylista droga jego twarzy

Pokryta kurzem jego twarz jest jak gruntowa, szara, pylista droga między polami pszenicy. Stepowa droga i oczy jak niebieskie stepowe jeziora.
Jakby cały step był taki bezpieczny jak jego twarz!
Zazwyczaj pododdziały przyprowadza się na odpoczynek właśnie tutaj, na brzegi tych oczu.
Ten odcinek pylistej stepowej drogi to jedyne miejsce, gdzie nie ma separatystów, nie podkładają na trasie fugasów i nie dolatują tam rosyjskie pociski.
– Nie daj Boże, tego sierżanta zabiją, nie będziemy mieli, gdzie się wycofywać – mówią między sobą desantowcy. A oficerowie starają się go chronić.
A on nie zamierza siebie chronić. Właśnie dlatego jego oczy to jeziora. Zaciszne, stepowe.

Niebo-piasek

Całą noc czołg płonął na całe gardło i refleksy od ogniska tak oświetliły niebo, że ono, nocne, zrobiło się jakieś fioletowoszare, do tego polaserowane czymś czerwonym.
I na tym fioletowoszarym przez coś czerwonawe w niebie osmalony czołgista zostawił ślady jakby łapek, jakby ptasich (jednak stąd, oczywiście, nie widać, jak je zostawiał).
Noc stała się porankiem, a poranek – dniem.
Nocna szarość nieba zeszła, czołg się dopalił, czołgista czy to umarł, czy nadal umiera gdzieś w szpitalu albo w niewoli, ale nocne ptasie ślady na niebie jakoś zostały. Ba, jeśli przyjrzeć się uważnie, calutkie niebo, zupełnie całe, jest w drobnych ptasich śladach.
Niebo to piasek na plaży pod wierzbami. I po tym piasku chodziły, zostawiając ślady, nocne ptaki. I rzeka stepowa rześka jest do granic możliwości.

Trawy wojny

Dni wyrastają przez oczy zabitych na wojnie żołnierzy: swoich, obcych.
Dniom jest obojętne – jak wysoka trawa, na dziewięćdziesiąt pięter wzwyż. Jedzie się konno, a ze wszystkich stron ma się niezwykłość stepowych dni, jedynie trawa jest wyższa od nieba i nie widać za nią ani wiosny, ani jesieni, jedynie słychać, jak szemrzą stepowe helikoptery i BWP.
I czasem głośny krzyk:
– Mamo! – to jeden z martwych okazał się żywy.
Ale trawie jest obojętnie. Trawa rośnie. Nawet w sierpniu, nawet przez ciała, nawet przez ściany budynków, nawet na dnie kopalń i w kominach fabryk. Połóż rękę, zatkaj – i ona wyrośnie przez rękę, a ty nie zauważysz niczego.
Zaśnij na boku – wyrośnie w uchu przez głowę,
kamizelkę kuloodporną,
hełm,
pancerz czołgu,
wspomnienie…

Okno

W każdym utworze, w każdej baśni powinno być okno, okienko, bodaj maleńkie, przez które do pomieszczenia dostaje się wiatr życia.
Lubię, kiedy okienko ma firanki w drobne kwiatki i dzbanek stoi na parapecie, i polne kwiaty pod światło w dzbanku.

Ale to okno jest bez dzbanka i kwiatów. Czasem automat wychyli się z niego i tratatatnie gdzieś kilkoma krótkimi seriami, a po jakimś czasie w odpowiedzi kule – drobne kamyczki – zaszurają po ścianie.
A ja się nawet nie wychylam, po prostu leżę na podłodze jak jedna ze skorup roztrzaskanego przez kulę dzbanka, położyłem się na pobitym szkle i zakrywam rękami głowę.
I wiatr życia lekko fruwa po pokoju, przynosząc zapach smażonego ludzkiego mięsa: w pobliżu pali się beteer.
Ktoś przeżył?
– Ciekawe kto przeżył z tych, z beteeru? – pytam wiatru. Wiatr życia uśmiecha się dziecięco, leciutko fruwając po domu.
– Ktoś przeżył?! – krzyczę z okna swojego utworu w sad. W pobliżu wybucha mina.
– Nona pracuje – słyszę głos obok siebie.
– Ktoś żyje?
Znowu wybuch.

I uśmiech wiatru.

I ten zapach. Zapach palonego ludzkiego mięsa. W każdym pokoju mojego utworu unosi się ten zapach. I teraz w innych domach, we wszystkich mikropowieściach, powieściach, opowiadaniach, nie zważając na nic, zostanie ledwo wyczuwalny, ledwo uchwytny zapach. Jeśli się nie wie, co to za zapach, nie rozpozna się, że tu jest.
W każdym pokoju
każde zdanie,
słowo,
litera,
kropka
jak podwędzone…

Jak niezapisany wiersz

Pod ostrzałem moździerzy człowiek staje się podobny do wymyślonego, ale niezapisanego wiersza.
Tak sobie leżysz jak wymyślony wiersz na asfalcie i zaklinasz Tego, Kto cię wymyślił:
nie zapomnij w żadnym razie nie zapomnij tego wiersza może i jest nieudany ten
wiersz ale litery z których go zebrano i słowa z których się składa są
piękne są Twoje
I na tym pokrytym asfaltem placu, szerokim jak niebo, zalanym słonecznym światłem, cały tom wierszy, może tak już zostanie niezapisany, a więc i niewydrukowany.
– Boże! Zapisz!

Fragmenty książki, która ukaże się w październiku tego roku: Olaf Clemensen, Lato ATO, wybór i tłum. Aneta Kamińska, Stowarzyszenie Żywych Poetów, Brzeg 2020.


Olaf Clemensen (1976) – poeta, prozaik i malarz. Urodził się i mieszka w Kijowie. Absolwent teorii i historii sztuki Narodowej Akademii Sztuk Pięknych i Architektury w Kijowie. Pracuje jako artysta malarz. Zajmuje się również organizowaniem akcji artystycznych. Autor dziennika poetyckiego „Lato ATO”.

Artur Denys (ur. 1992) – mieszka i tworzy w Poznaniu. Jest projektantem graficznym, ilustratorem i tatuatorem. Głównym motywem jego prac jest sztuka antyczna. Uwielbia grubą linię, wyraźne kolory i wektor.