Αγια Τριας

Zachęcony faktem, że wiele osób zaczęło ostatnio wywieszać polskie flagi przed domami, ja ze swojego okna – a raczej małego okienka, bo mieszkam na strychu – wywiesiłem flagę Izraela. Spodziewałem się, że, gdy wrócę z pracy, będę miał wybitą szybę, ale jednak nic takiego się nie stało. Na stole w kuchni leżał jedynie rachunek za prąd, pierwszy rachunek, który dostałem od dziadka po czterech latach, od kiedy zamieszkałem w jego mieszkaniu na strychu w starym, poniemieckim domu, w którym oprócz mnie nie było nikogo. Czy jest jakaś zbieżność w tym, że dał mi ten rachunek wtedy, kiedy wywiesiłem z okna flagę Izraela, nie wiem.

Niemniej od tamtej pory zaczęły spadać na mnie plagi, jakby egipskie.

Pierwszą z nich było zniknięcie mojego kota i powrót myszy do mieszkania. Kot wyszedł w piękny, deszczowy wiosenny poranek, kiedy wokół zrobiło się już zielono. Był wczesny czerwiec i pachniało mokrą glebą. Kot miał na imię Bibaś i nie chciał wychodzić z domu, ocierał się o drzwi przez kilka minut, patrzył na mnie, oddalającego się w stronę bramy wjazdowej dla traktorów, aż w końcu pobiegł do szopy. Nie widziałem go potem dniami i nocami, chyba że uwzględnimy zdjęcie, na którym jest jeszcze mały i patrzy przestraszony w stronę obiektywu, zza którego wyciągam do niego rękę. Krajało mi się wówczas serce, że on, taki mały, patrzy w moją stronę i jestem dla niego całym światem, nikogo innego nie ma. Teraz serce mi się kraje, bo to ja nikogo nie mam, od kiedy zniknął.

Potem przyszły myszy. Biegały po blacie w kuchni i podjadały resztki jedzenia, które tam zostawiłem. Próbowałem je pogonić jakąś piszczałką, którą kupiłem w internecie. Piszczałka po podłączeniu do prądu miała wydawać sygnały, które są niesłyszalne dla człowieka, ale słyszalne i nieznośne dla myszy. Puszczałem więc tę piszczałkę dzień i noc i czekałem. Po drugim dniu zaczęła boleć mnie głowa, a myszy wciąż skrobały pod podłogą. Trzeciego dnia zacząłem czuć mdłości, a potem wymiotowałem. Myszy w tym czasie jakby pomnożyły się i znalazły drogę do wnętrza lodówki, z tyłu była bowiem nieduża dziura. Zatkałem ją dwoma ołówkami i odłączyłem piszczałkę. Na stronie internetowej sprzedawcy piszczałek napisałem komentarz, że przez tego Myszołapa z Dupy sam mało nie wyprowadziłem się z domu.

Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, żeby jednak tę flagę Izraela ściągnąć, bo komuś bardzo ważnemu chyba się nie podoba. Zaraz jednak po tym, jak pojawiły się te wątpliwości, sąsiad zza rzeki spytał mnie, czy to chodzi o to, że Żydzi chcą teraz odzyskać to, co było ich przed wojną.

– Dlaczego miałbym wówczas wieszać flagę Izraela? – zapytałem go.

– No, jako taki rodzaj performansu, że tak będą wtykać swoje flagi, jak już im oddamy to, co było ich – powiedział. Już chciałem się pukać w głowę, kiedy dodał: – Na szczęście mój dom mieli przede mną Niemcy, nie Żydzi.

Zapytałem go więc o to, co będzie, jeśli Żydzi zechcą odzyskać swoje własności od Niemców, a tamci je oddadzą, bo przecież powinni. Okaże się wówczas, że niemiecka rodzina, która mieszkała wcześniej na jego miejscu, odda swój pożydowski dom, który dostała tuż przed wojną w Niemczech, i będzie się domagać z powrotem swojego domu, który miała tutaj przed prześladowaniami Żydów. Sąsiad podumał chwilę, nic nie powiedział i poszedł.

Dzień później nad drzwiami jego domu wisiała niemiecka flaga.

Następnego dnia zaczęła mnie od wewnątrz swędzieć pupa i zacząłem się drapać wykałaczką, też od wewnątrz i nawet mi to pomagało. To swędzenie to była dość uciążliwa przypadłość, bo zaczynało się w nocy i nie mogłem przez nie spać. Wiłem się jak piskorz, myłem tyłek kilka razy z rzędu, dopiero wykałaczka zaczęła pomagać. I pomagała do momentu, kiedy nie zadrasnąłem się i nie zaczęła mi lecieć krew z odbytu. Początkowo myślałem, że zrobiłem sobie jakąś dziurę rektalną, którą będzie musiał zszywać chirurg i będzie wstyd, ale ostatecznie okazało się, że to nic poważnego. Parę kropel krwi i pieczenie.

Jakoś w tym czasie przyszła pocztą płyta zespołu Death Grips No Love Deep Web, która miała na okładce sterczącego siusiaka perkusisty zespołu, na którym z kolei napisany był tytuł. Kupiłem nieocenzurowaną wersję i kiedy słuchałem płyty w domu i oglądałem booklet, pomyślałem, że zrobię sobie takie zdjęcie, żeby sprawdzić, czy mnie też się ten napis zmieści. No i wyjąłem siuśka i zacząłem go dotykać, żeby stwardniał, a jak stwardniał, to próbowałem szybko napisać tytuł płyty, żeby nie zwiędnął. No i w trakcie tego pisania wszedł do pokoju mój dziadek, który przyszedł powiedzieć, że przysłali ponaglenie w sprawie nieopłaconych rachunków. Muzyka Death Grips leciała wtedy tak głośno, że nie usłyszałem pukania do drzwi.

Gdy zażenowany wróciłem z drugiego pokoju, do którego uciekłem przed jego złowrogim wzrokiem, świdrującym moje pomalowane prącie, powiedział, że to wstyd dla narodu i ludzkości, żeby taki nauczyciel uczył w szkole dzieci, a doprowadziła do tego lewicująca cywilizacja śmierci, której żniwo zbieramy w takim zachowaniu jak to moje. Widziałem w jego oczach, że z tego ze żniwem, jako ktoś wywodzący się z rolniczej, jest dumny. Rzucił to ponaglenie na stół i powiedział, że pomyśli, czy o moim postępku zawiadomić dyrektora szkoły, bo jest z nim w dobrej komitywie, a ja powinienem w tym czasie, kiedy będzie to rozpatrywał, pomyśleć o tym, do czego mnie to wszystko doprowadziło – do utraty najważniejszej wartości w życiu, czyli pracy. Wieczorem wysłał mi smsem jakiś wykład księdza Oko o terrorze poprawności politycznej na Youtube i napisał, że w ramach pokuty powinienem to obejrzeć. Po obejrzeniu tego gówna pomyślałem, że to chyba za mało, że będę musiał jeszcze jakoś zadośćuczynić, żeby na mnie przypadkiem nie nakapował w szkole. Dziadek bardzo kocha sztukę sakralną, pomyślałem więc, że namaluję mu ładny obraz z jakimś świętym. Jakiś czas wcześniej czytałem o kościele Johna Coltrane’a w San Francisco, przez wyznawców tego kościoła John Coltrane jest traktowany jako święty, przeze mnie zresztą też. Postanowiłem, że zrobię ikonę z Johnem Coltrane’em.

Wyszlifowałem ładnie deskę, kupiłem farby, wydrukowałem okładkę książki o kościele w San Francisco, o jego praktykach, wyznawcach, Czarnych Panterach i Islamie, na niej widniał bowiem Coltrane, jakby namalowany przez Nowosielskiego. Patrzył przenikliwie przed siebie, jakby nie znosił sprzeciwu wobec supremacji miłości. W jednej ręce trzymał saksofon, w czarze którego płonęło ognisko, a w drugiej – kartkę z napisem „Let us sing all songs to God. Let us pursue Him In the righteous path. Yes, it is true: „Seek, and Ye shall find”.
Piękna, powiedziałem sobie w duchu, kiedy pierwszy raz zobaczyłem tę okładkę.

Kiedy już skończyłem malować ikonę, zdecydowałem, że jednak zostawię ją sobie, bo jest zbyt zajebista, żeby wisieć i słuchać debilnych wywodów księdza Oko na chacie u dziadka. Dla dziadka wyciągnąłem zaś z szuflady grafikę, którą dostałem kiedyś od mojego kolegi Tomka w ramach wymiany za kasetę Afromana z piosenką Because I Got High. Nie wiem, czy było na niej coś jeszcze prócz piosenki Because I Got High, ona była pierwsza i jej tylko słuchałem, żadnej innej już nie chciałem i to dla niej kupiłem tę kasetę w 2000 roku. Kaseta nazywała się Because I Got High. Tomek się uparł, że chce tę kasetę, miał kiedyś swoją, ale zgubił. Dobrze mu się kojarzyła z jakichś tam względów, palił przy niej pierwszego jointa czy coś, zobaczył ją u mnie, podtrzymywała chwiejący się taboret, i powiedział: „Weź, co chcesz za tę kasetę, ale ja ją, kurwa, biorę stąd”. No i wziął. Teraz któryś z tych kiepskich fujarkowych Burzumów podtrzymuje taboret. W zamian chciałem od Tomka grafikę, którą zrobił, a mi się od pierwszego zobaczenia spodobała. Był na niej jakiś korpus ptaka z rozwiniętymi skrzydłami, ale bez głowy, tylko z takim jakby świdrem, a wokół tego świdra były jakieś takie głowy, bez korpusów, połączone ze sobą takim glutem o konsystencji gumy balonowej, ptak zresztą też, wszystko było tą gumą, a jedna z tych głów miała czapkę świętego Mikołaja, druga rzygała łzami. Dam to dziadkowi, przecież tu jest Bóg w trzech osobach, z czego jedna to ptak, powiem, że to zatytułowane jest z greckiego Αγια Τριας i zrobił to nieznany malarz, który mógłby być naczelnym portrecistą bożym. Oprawiłem grafikę w ramkę i zaniosłem ją dziadkowi.

– Przecież to jest jakiś rysunek pornograficzny! – wydarł się na mnie dziadek i dał mi go z powrotem. – Przecież oni, te głowy ich tu, chyba to są kopulujący geje!

– To przecież Trójca święta, dziadek. Ech, dlaczego wam, katolikom, się wszystko kojarzy?! – wydzieram się w odwecie. – Jak na przykład temu twojemu księdzu Oko ukochanemu tłok silnika w rurze wydechowej skojarzył się z seksem gejowskim. W ogóle co taki typ może wiedzieć o seksie? – trzasnąłem drzwiami.

Dzień później, po powrocie ze szkoły, ustawiłem drabinę pod ścianą, żeby w końcu ściągnąć tę flagę i zakończyć już te plagi targające mym zwiewnym żywotem… Kiedy wchodziłem na drugi szczebel drabiny, usłyszałem miauknięcie kota. Na dole stał Bibaś i ocierał się grzbietem o nogę drabiny. Zszedłem z niej, żeby go pogłaskać i zobaczyć, czy nic mu się nie stało podczas tej jego nieobecności. Jeszcze nigdy nie poszedł przecież na tak długo. Ścisnęło mi się serce, tym razem na myśl, że chyba już przestałem być jego całym światem, skoro radzi sobie z tak długimi wypadami. Już miałem wchodzić z powrotem na drabinę, kiedy sąsiad do mnie zagaił.

– I co, ściągasz flagę? – zapytał. – Ja u siebie ściągnąłem swoją, bo koleżanka powiedziała, że w Polsce ponoć nie wolno wieszać innej flagi niż polska.

– Aa – wydukałem. – To w sumie pojebane – szepnąłem pod nosem.

Kiedy sąsiada już nie było na horyzoncie, ściągnąłem drabinę, dałem kotu jeść i puściłem płytę Biada, biada, biada zespołu Izrael. Za oknem rozhulał się lekki wiatr, siedziałem w fotelu, na kolanach trzymałem Bibasia i wpatrywałem się w grafikę Tomka i tę ikonę z Coltrane’em, które wisiały na ścianie. Za oknem powiewała flaga Izraela, jakby w rytm piosenki Biada narodom, która właśnie leciała. Pomyślałem wtedy, że to całkiem fajna fraza, to „biada narodom”, bo biedny Izrael, przez Izrael biedna Palestyna, Polska zawsze taka biedna, więc zapisałem tę frazę w kajecie z myślą, że kiedyś zakończę nią jakiś tekst.



Tomek Opaliński (ur. 1993) – grafik, ilustrator. Absolwent warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych w Pracowni Plakatu Lecha Majewskiego i Grafiki Warsztatowej Andrzeja Węcławskiego. Uczestnik wystaw i autor ilustracji prasowych m.in. dla magazynów: „Vogue Polska”, „Kukbuk, „Non Fiction, „Ruch Muzyczny.

Maciej Bobula – poeta, prozaik, nauczyciel, czasem śmieszek, czasem płaczek, stały bywalec lasów i łąk. Bardziej niż w Boga wierzy w demaskulinizację społeczeństw, homoobcowanie, socjalizm i – wzorem ukochanego Dereka Jarmana – w to, że niedługo świat pełen będzie puszystych kaczuszek. Mieszka w Szalejowie Górnym, gdzie przygotowuje różne rzeczy pisemnie.