To historia powszechnie znana
wśród słojów: stół wyewoluował od stołka,
deski i zapałki. Spodnie pochodzą
od słowników, a te – jak wiadomo –
mają wspólnego przodka
z krzesłem. Człowiek
siada na krześle, spodnie żyją więc
w symbiozie z drewnem i mięsem.
Mięso to dla drewna obca forma
życia. O królestwie mięsa pisze się
w słojach drzewnych, że niewiele
o nim wiadomo. Być może
pochodzi od rzeźnika.
Patrzyłem za tą kometą,
za którą i inni patrzyli,
i myślałem: kim jest ów obcy,
który z nią przybywa?
Kim lub czym jesteś, bracie,
który lecisz przeze mnie?
Bezpiecznie tam sobie fruniesz?
Czy się nie zaziębisz?
Nie zostawaj tu dłużej,
nie zostawaj tu wcale,
Ziemia, stacja pod Słońcem,
dziura zabita dechami.
Skoro lecisz przeze mnie,
zostań, siostro, przez chwilę.
Skoro lecę przez ciebie,
zginiesz i ja zginę.
Rzeczy lśnią, żarzą się bladoniebieskim
płomieniem. Rażą jak nagłe uderzenie
w nerw na łokciu albo zła wiadomość.
Blask biurka, blask budynku, w którym
mieszkasz, blask ulicy. Krystaliczne struktury
przenikają drzewo, kamień, powietrze, połączenia
między atomami. Patrz, mówią, oto
lśniący szkielet świata.
Nazwij to poszumem ze strony materii,
mruczeniem substancji, która wysyła
wciąż tę samą wiadomość:
rzeczy spływają rzeką,
przyrzekają i przeczą.
Kradną serca, a zwłaszcza tym, którzy są samotni.
Kto? Chłopcy i dziewczęta, małe dzieci, kotki,
no i sprzedawcy pamiątek. Serce to rodzaj maskotki.
Kradnie słodki Jezu: najpierw kradł naprędce,
potem trochę zwolnił. Obrazów skradł więcej
niż Brytyjczycy i Niemcy. Serce to lepkie ręce.
Kradną samochody: toyoty i volkswageny.
Kiedy nam ukradli, policjanci mi powiedzieli,
żebym się nie łudził. Serce to chuj, który cię strzeli.
Kradnie szef, właściciel i kradnie pracownik,
złodziejstwo to płacenie pięknym za nadobne,
Serce to śledziona. Serce to bycie dosłownym.
Kradnie mistrz zagadek, ten, który na mnie patrzy.
Siedzę więc okrakiem na tej smętnej klaczy:
wiersz daje mi i kradnie, bawi mnie i straszy.