Orfeusz

  Naprawdę ta historia
ma swoją prehistorię, jest o małym,
który bał się wody.
Jednak szedł ze wszystkimi na brzeg i wdrapywał się
na podłużny kamień,
i kiedy chłopcy skakali do morza, on
stał tam, chudy i zagubiony,
                         i patrzył, jak oddalają się
głowy w wachlarzach plusków,
licząc tylko na jedno –
że żadna z nich się nie obejrzy.
A potem ruszał do pobliskich
zabudowań, z bezsilności ścinając
głowy ostów,
                         inny niż wszyscy tutaj –
podobny do miedzianej struny, przypadkowo
wplecionej w koszyk.
                         Znasz tego małego?

Wiesz, kiedy
ze złości wydobywa się muzyka, niby motyl
z przemarzniętego kokonu?
Wiesz, gdzie on był do samego rana, kiedy
rodzice znaleźli go w trawie, śpiącego
z zaciśniętymi zębami?
I jeszcze powiedz: ile złości może być w wierszu?
Dokładnie tyle, żeby
zagłuszyć syreny?

Historie
1

Nieprawda, byłem wtedy z nimi.

Teraz dobrze to pamiętam.
Pomagałem kruszyć cegłę
i rozbełtywałem ją w wodzie.
To była kawa dla naszych drozdów –
dorzuciliśmy jeszcze trochę trawy.
Powinno im posmakować. (Miłość
pięciolatków przypomina analfabetę,
który myśli, że cała rzecz w tym,
żeby odpowiednio trzymać pióro).
Drozdy skakały gdzieś obok, przechylając
łebki z ciekawością, ale
żaden z nich się nie zbliżał.
Wiedzieliśmy, że z kawą jest coś nie tak.
W górze ktoś klasnął w dłonie, z gałęzi
zerwały się obce ptaki.
Trzeba było spróbować, ale
brakowało odważnych.
I wtedy przypomnieliśmy sobie o najmniejszym z nas.
Wadyku czy Witaliku,
po którym zamiast imienia w pamięci została
tylko milkliwość i krzywo przycięta grzywka.
Prawie się nie opierał. Po pierwszych
rozlanych kroplach pił
drobnymi łyczkami bury, mętny
płyn. W końcu zaczęliśmy się bać,
pobiegliśmy za róg i patrzyliśmy stamtąd. On
mógł uciec lub przynajmniej odłożyć
zabłoconą bańkę, ale pił i pił.
I dopiero gdy wypił prawie wszystko, zaczął płakać.

Oto kieliszek, oto ja – jeszcze bardziej nierozumny
niż wtedy. Widzę,
jak w moją stronę leci kamień
z zamglonego brzegu.

2

Ciepła, ale nieodłączna od mroźnej nocy,
jak rękojeść od noża.
Ciało –
to jej delikatna ambasada.
Jej państwo to przecież – ciemne podwórka,
gdzie mogą zabić obcego.
                                                  Wiem,
pozwalam połowie jej twarzy żyć w mroku,
nie przesuwam lampy.
I nie pytam,
                         ona sama zaczyna opowiadać.
Jej mały się budzi,
jakby wypadł z rytmu snu.
       „Cztery doby”,
mówi, „tyle najdłużej
nie wychodziliśmy.
Trzeciego dnia – albo nocy – skończyły się świece,
zaczęłam sobie przypominać,
                                                  naumyślnie,
nic konkretnego,
po prostu okno w pokoju. Jakiś
dzień, który ani się nie zaczął,
ani nie skończył.
                         Wieczór, kiedy kładziesz się spać,
gasisz światło i wiesz, że w ciemności
kwitną drzewa i polują nocne ptaki.
Ranek,
         kiedy drzemiesz na stojąco, a kasza wciąż
nie kipi.
I może wszystkie te lata
monotonnego budzenia się, gdy nic się nie dzieje,
są nam sądzone,
                         żebyśmy,
jak kamienie,
które długo leżą na słońcu i nabierają ciepła,
jednej złej nocy
                         ogrzali czyjś policzek?”.

3

Wybacz, myślałem, że nikogo tu nie ma,
i śpiewałem.
Podobno tę kołysankę śpiewała jeszcze Ewa
swemu pierworodnemu, Kainowi, kołysankę o niczym.
O tym, jak chłopczyk zobaczył córeczkę
sąsiadów z latawcem
i zakochał się, być może.
Całą noc przewracał się w łóżku,
walczył ze swoim sercem jak z głupim kociątkiem,
mrugał i dyszał,
a rano rzucił żagiew za płot.
Takie starotestamentowe sprawy.
Wybacz, jeśli cię obudziłem.
Trochę zdziczałem w tej niekończącej się drodze.

Trzy haiku

Niespokojny czas.
Nie rozpoznaję butów,
co stoją na ganku. 
*
Nie wiem, którędy
prowadzała ją jesień.
Oddała we łzach.
*
Przez rok milczałem.
Jej językiem jedynie
umiałem słuchać.

Miłość
1

Takie mrowienie,
jakbyś przemarzniętą dłonią
dotykał ciepłego fajansu,

jakby ciało, ścierpłe we śnie,
przechodziło przez pokój,
                         jeszcze trochę kulawe
i uśmiechnięte.

Takie mrowienie,
jak wtedy, gdy ojca
czemuś nie golili przez kilka dni,
a on leżał
                       niczym
słony i przegrzany kamień,
i obejmował nas po kolei.

Takie mrowienie, jakbyś
długo niósł choinkę przez smutne
od mrozu powietrze,
i wiedział, że ktoś
                         pośród ludzi,
ukołysanych Najświętszą Wiadomością,
mimo wszystko nie śpi, tylko czeka.

2

Miłość
nie obiecuje, nie uzasadnia,
nie przekonuje,
nie daje dowodów,
nie odwraca wojny.
Niech idzie.
Niech idzie do cywilów,
niech idzie do starców i dzieci.
Niech idzie do zwierząt,
Jeszcze się rozpłacze w ukryciu.
Jeszcze zdradzi nazwiska z dowodów osobistych.
Zawołamy, kiedy przygotujemy
mikrofon.
Kiedy ruszy nasza radiostacja.
Teraz
potrzebujemy doświadczonych fachowców,
mężczyzn i kobiet.
To wszystko.

Zakochani na rowerze

Ona jedzie na ramie, jak ptaszek, który
na chwilę przysiadł na gałązce, rozdmuchany i opierzony,
z dwoma stulonymi
kolanami, które wysyłają słodkie znaki
kierowcom mijanych ciężarówek.

Jego nie widać wyraźnie, za to słychać,
jak manierka postukuje o siodełko, kiedy on naciska
na pedały. Nuci melodyjkę,
z jakiego frontu ją przywiózł? Tutaj takich nie ma.

Ona ma w ręku orzechy laskowe, częstuje go,
nie oglądając się – podaje mu je do tyłu na chybił trafił, a on
chwyta je ustami, które przypominają
brązową podartą łatkę.

Z powrotem, ze stacji, będzie jechała sama,
bardziej podobna do figurki z papieru,
sucha, równa, dwuwymiarowa,
przywykła do ćwiczenia się w tej miłości, jak w
robieniu obiadu z niczego –
z odrobiny herbaty i dwóch kartofli.
Będzie jechała w pierwszych uderzeniach deszczu,
przewijając nogami prześwietlony film, nieskończony
pusty kadr, w którym on kiedyś wbiegał do pokoju
i długo obracał ją w objęciach.
Oto pusty język miłości, która targuje się z nadzieją
jak jednonogi stołek z piecem: przynajmniej do południa
nie dotykaj, jeśli już nie dane mi było
przeżyć nocy.

Bursztyn

Powiedz, to był żart? Kopałem
całą noc, jak kazałaś.
Myszy się ze mnie śmiały.
Zdawało mi się, że widzę, jak po tamtej stronie
naigrywają się liście,
jak tam wyprawiają dzieci do szkoły,
przypinając im białe kołnierzyki,
jak sprawdzają, czy wyłączyli żelazko,
jak podlewają petunie z blaszanej
konewki.
I przysiągłbym, że przez glinę słyszę
bicie serca. A wygląda na to,
że na próżno zaprzątałem sobie głowę nadzieją?
Na próżno przerzucałem ziemię, szukając w niej
choćby jednego jasnego rządka?
Wytłumacz mi to, póki stoję,
oglądając własną dłoń,
na której – pod  palcem serdecznym,
obtartym od uchwytu
łopaty –
wzbiera ziarno bursztynu,
jak lampa, zapalona na chwilę
w jakimś moim czyśćcu
moją ręką.

Adam i Ewka

„A ja – mówi Ewka – zjadłabym sama całe jabłko,
a potem bym uciekła, żeby nikt nie zauważył. I
podglądałabym przez parkan, jak ty tam
nosisz za Bogiem książki”.

Daję ci znaki, Ewko, patrz –
w sam środek rajskich piegów. Odwracam
Jego uwagę, kiedy On coś podnosi
ze ścieżki. Kto
mógł tu zgubić pierścionek?! O” – czyta On
basem, podnosząc wysoko pierścionek i oglądając
go na własnym tle.
Potem bierze ode mnie książkę –
książkę, w której napisane jest wszystko, co chcesz,
tylko nie twoje imię.



Ostap Sływynski (ur. 1978 we Lwowie) – ukraiński poeta, tłumacz, eseista, literaturoznawca i krytyk literacki. Slawista z wykształcenia, doktoryzował się ze współczesnej poezji bułgarskiej. Był współorganizatorem międzynarodowego festiwalu literackiego „Скрипти/Inscriptis” (2003–2005) i  dyrektorem programowym festiwalu literackiego w ramach Forum Wydawców we Lwowie (2006–2007). Od 2009 roku członek rady redakcyjnej polsko-niemiecko-ukraińskiego czasopisma „Radar”. Pracuje w Katedrze Filologii Polskiej na Narodowym Uniwersytecie Lwowskim im. I. Franki, gdzie wykłada historię literatury polskiej i translatologię.  Stypendysta programu Gaude Polonia (2003) i Homines Urbani (2008). Autor sześciu tomów poetyckich: Жертвоприношення великої риби (Ofiarowanie wielkiej ryby, 1998), Полуднева лінія (Linia południowa, 2004), М’яч у пітьмі (Piłka w ciemności, 2008), Адам (Adam, 2012), Зимовий король (Zimowy król, 2018). Laureat Nagrody im. Bohdana-Ihora Antonycza (1997) i nagrody Huberta Burdy (2009). Uhonorowany odznaką Zasłużony dla Kultury Polskiej.  W jego dorobku translatorskim z wielu języków są m.in. Jadąc do Badabag Andrzeja Stasiuka i Księgi Jakubowe Olgi Tokarczuk (2019). W Polsce oprócz licznych publikacji w czasopismach i antologiach ukazał się wybór jego wierszy zatytułowany Ruchomy ogień (Wrocław, 2009). Na dniach nakładem WBPiCAK ukaże się tom Adam. Wiersze opublikowane w „Wizjach” pochodzą z tomu Zimowy król.

Bohdan Zadura (ur. 1945 w Puławach) – poeta, prozaik, tłumacz i krytyk literacki. Po studiach filozoficznych na Uniwersytecie Warszawskim (1969) pracował w muzeum w Kazimierzu Dolnym, był kierownikiem literackim Lubelskiego Teatru Wizji i Ruchu, członkiem zespołów redakcyjnych kwartalnika „Akcent” i miesięcznika „Twórczość” (w latach 2004–2020 redaktor naczelny tej drugiej).W ostatnich latach wydał tomy poetyckie Już otwarte (2016), Po szkodzie (2018), Puste trybuny (2021). W jego tłumaczeniu ukazały się m.in. książki poetyckie Hałyny Kruk, Wasyla Łozynskiego, Wasyla Słapczuka, Julii Cimafiejewej, Siarhieja Pryłuckiego, Pétera Kántora, Uładzimira Arłowa, Andrija Lubki, powieści Tango śmierci i Lutecja Jurija Wynnyczuka, Sonia Kateryny Babkiny, Kalendarz wieczności Wasyla Machny, tomy opowiadań Ołeha Sencowa  Żywoty i Marketer. W 2018 otrzymał nagrodę Silesiusa za całokształt twórczości poetyckiej, w 2019 – nagrodę artystyczną miasta Lublin. Przekład tomu wierszy Serhija Żadana Antena przyniósł nu Nagrodę „Literatury na Świecie” za najlepszy poetycki przekład roku, a książka Kataryny Babkiny Nikt tak nie tańczył jak mój dziadek (2021) otrzymała Nagrodę Angelus. Pod koniec 2021 ukazały się w jego tłumaczeniu Półsenne kartki z Diamentowego Cesarstwa i Królestwa Ziemi Północnej Epopeja Wołodymyra Jaworskiego.