Ż(r)yj się
Życie można zaciąć od początku,
istnieje jednak możliwość, że to będzie początek
końca, w zasadzie koniuszek, rąbek
albo wręcz wycinek histopatologiczny.
Tylko względy techniczne uniemożliwiają
autentyczny restart, jeżeli telewizor da się włączyć
i wyłączyć, człowieka natomiast można jedynie
transmitować. Gdy na usta ciśnie się mowa
wyselekcjonowana z szumu; „ja” – emisja,
ba!, emulsja łącząca piksele w nalany obraz kontrolny,
gdy o twoim losie decyduje blokada rodzicielska,
gdy jesteś przeźroczem, które zmontowano w krótkometrażowy film,
to migasz klatka po klatce. Skadrowany po pachy
na monitorze miejskiego monitoringu,
rzucony na gołą ścianę z całym dobrodziejstwem napalonego
rzutnika (skoro pragniesz światowej projekcji, powinieneś
być twardy jak dysk). Tymczasem mnie podobni okazują się
odcinkami mięsa, filetowanymi na bieżące potrzeby,
przetworzonymi w pęta łykane w całości (taki format)
w czasie programu na żywo, który zawierał lokowanie produktu
w gardzieli.
Crescendo
Mała ojczyzna, arkadia dzieciństwa, niemalże raj,
chwilami Se-raj, a więc miejsce, gdzie opinia
publiczna odpowiada na pytania debaty: komu
wypadła plomba, która po czterdziestu latach
stała się zakałą osiedla? Kto podniesie koszty?
Bawiłeś się kiedy klockami? Wznosiłeś mury?
To teraz pacnij ręką najwyższą z wież! Nie ma
po co osiedlać się w mieście, którego mieszkańcy
są bezludnymi wyspami. W epoce wymierania
nadgatunku ostatni optymiści lajkują omamy
świata, wyzuci z krytycznej szorstkości,
przypominającej pumeks do szorowania brudnych
pięt, których z grzeczności nie nazwę
achillesowymi. Na tym dobre wychowanie się
kończy, gdyż dorastałem wśród ludzi, a to są
żadne referencje. Przynajmniej wydajcie dobrze
resztę z mojego kapitału, bo nie zgadza mi się suma
odpowiedzi udzielana w reprezentatywnych
sondażach. Gdyż tutaj płaciłem składki
i komunikowałem się z wami komunikacją miejską.
Ziemia była mi płaska jak telewizor, za to przekaz się
wybrzuszał niczym torebka foliowa wypełniona
wodą z ust.
Nowe szaty cesarza
Pomimo propagandy socjalistycznej
oraz późniejszego bajania o nowym wspaniałym świecie
na kanwie kapitału – co za ironia, że nadszedł
akurat z Zachodu gdy na wschodzie nadal radośnie
śpiewano „Пусть всегда будет солнце” – zawsze będziesz
tym samym podróżnym, któremu pozwolono zarobić na bilet,
któremu wymyślono cel ekskursji,
któremu się wydaje, że jest dopiero w połowie drogi,
chociaż w walizce ma już pełno brudnych ubrań.
Job
Odpoczniesz w następnej nicości.
Rafał Gawin
I dlatego nie ma na ziemi wyższego i doskonalszego piękna
niż cierpienie prawdy. Tajemnica Hioba to tajemnica,
jakiej nie zmyje demakijaż oczu. Dajmy na to pięciogwiazdkowy hotel,
miejsce spacji. Jeśli zaś stacja, to co najmniej kosmiczna,
żadne tam uzupełnianie oparów. Turbo. Jak metro, to od razu
Metro Goldwyn Mayer. Jak nić scalająca wątek, to nić
dentystyczna. Jak dobry poeta, to poeta głodny. Jak wybawienie,
to Niebostan, zwiastowany rykiem lwa napędzanego silnikami
diesla. Załóżmy się o śmigło. Kto szybciej śmiga po kawę
i papierosy, po obfitość śniadań, kto w znoju liczy barany
zmielone w wielki hamburger przyrządzony w ciężkiej zawiesinie
snu, przypieczone jak Hamburg A.D. 1943? Jedzcie ciało
moje (albo wypluwajcie), a nie przydarzy się wam efekt jojo.
Na przykład Łódź, która najpierw straci na wadze, żeby – zmieniona
w tłustego nieboszczyka w szafie Hotelu Savoy – znowu przybrać.
Poniesiecie ją na powiekach jak smog. Jak Hioba.