Mojej głównej inspiracji – Oli.
*******
Tytułem wstępu
Pewnego wieczoru, wieńczącego wyjątkowo bezproduktywny dzień, naszła mnie niezbyt oryginalna myśl, że jeśli nie przestaniemy traktować uprawiania literatury jako misji, zawodu czy szczególnego rodzaju powołania, skiśniemy do cna w tych swoich artystowskich gettach. Z tej właśnie przesłanki zrodził się plan napisania cyklu – jako „remedium” na rozdęte ego polskiego poety. Pierwotnie przy dedykacjach zastosowałem stosunkowo prosty szyfr liczbowy (zmodyfikowaną szachownicę Polibiusza), jednak po konsultacjach z Redakcją postanowiłem nie kodować personaliów. Pozostaje mi tylko żywić nadzieję, że nikt się śmiertelnie nie obrazi. W przeciwnym razie, no cóż, pozwy sądowe proszę przesyłać privem na fejsie. Życzę miłej lektury, drodzy przyjaciele.
Fistaszki „Franaszki”
Cieniom Mistrzów, wiadomo
Pamiętacie fistaszki „Franaszki”?
Zęby natrafiały na opór chrupkiej powłoki,
by po chwili dobrać się do esencji, krągłego orzeszka,
przegryźć go bez ceregieli ostrzem siekacza,
upajać się smakiem ziemi, niebios.
Jeszcze zanim na polskich stołach zagościł solony
paluszek, kaloryczny twór o aparycji drąga,
fistaszek „Franaszek” fikał sobie beztrosko.
Łzy napływały do oczu, gdy za pomocą jednego susa
potrafił wylądować w ustach i objawić swą
franaszkową fistaszkowatość.
Powiedzmy to sobie szczerze:
już nigdy więcej nie będzie nam dane
pieścić śliną takiego fistaszka.
Gruba biba w Hush Live
Edwardowi Pasewiczowi
Już się cień przeplata z dniem,
to miasto warczy. A niech sobie warczy
prezydent i cała rada miejska, niech
tłusty smog wpełznie do ich czaszek,
oczu, impulsów sunących pomału,
tymczasem stoję przed lustrem,
czekając na wyrok trybunału. Golę
dla ciebie, chłopcze z Hush Live,
ten bujny zarost, i z niego uprzędę
ciepłą kołderkę na nocne mary,
kobierzec ślubny, jakiego nie miał
nawet książę Harry. Do dźwięków
disko będziemy podpierać ściany,
mocząc usta w piwnej piance,
a gdy ludziom znudzi się alkohol,
Ryba skołuje im palenie.
Szuru-szuru, szuru-szuru,
golę od dziecka mój bujny zarost.
Już kłaczki zapchały odpływ.
Szuru-szuru, szuru-szuru,
słyszę szumiący w mieście czas.
To miasto wzywa dzisiaj nas.
hostia
Romanowi Honetowi
pszczoła jak kosmonauta
krążąca przy kwieciu. dziecko
z twarzą leniwego boga okadza się
przed wejściem do jeziora.
i ta krew, która płynęła
pod nami – ciemność jak pręt
żelbetowy wchodząca w pory
ciała i wychodząca
bokiem,
hostia deptana przez umarłe cienie.
Prolegomena do niezgorszej najebki
Krzysztofowi Siwczykowi & Maciejowi Meleckiemu
Już czwarty rok z rzędu trwa ten obłędny jarmark uniesień,
odkąd podrzucili mi kukułcze jajo, tj. nagrodę kościelskich,
a co niektórzy wręcz zarzucają mi pewne sklasycznienie czy
skostnienie stylu, na co się nie godzę, i w tej akurat kwestii
pozostaję w zgodzie z samym sobą i z Melexem, który wydał
ostatnio jęk zachwytu na wieść o mojej zasobnej kiesie, gdy
poszliśmy w ciemną noc, aby się oddać niezgorszej najebce,
ale najpierw zrosiliśmy murawę zdrowo tryskającą, potężną
strugą lśniącego moczu, po czym zasiedliśmy na żydowskim
cmentarzu w kuckach, by toczyć wokół obłędnym wzrokiem,
aż nagle zza macewy wyskoczyło licho, jakiś napruty dybuk,
i nie od razu wyszło na jaw, że to po prostu nasz stary druh,
Baczu, który śledził nas od wyjścia z Instytutu, bo chciał się
na chamca wbić do rezerwuaru naszych szeleszczących kies,
a z głębi jego zionącej nieledwie smrodkiem bolsa gardzieli
wydobył się przeciągły jęk o zlitowanie, parę groszy na zupę,
i tak też zamiast na parkiecie w tę noc niezgorszych najebek,
skończyliśmy gromadnie posilając się zupką instant podaną
przez rzęsiście upierścienioną rączkę pani w średnim wieku.
Konsekracje
Łukaszowi Jaroszowi
Krowa wyłazi na drogę, kręci ogonem.
Na ziemię spada placek za plackiem,
a turystki nie mogą wyjść z podziwu.
Dzieci kopią szmacianę piłkę
albo głowę sąsiada. Kobieta piorąca
osrane bety starego roni łzę.
Mojej córce rosną piersi i nogi.
Zaraz nagarnę miału i nakarmię nim
piec. Niech ogień spopieli sprzęty
i nasze stygnące dusze ulecą
jak pył niesiony przez Boga
albo innego diabła.
∞. Lipny interes
Tomaszowi Różyckiemu
Facet, który kupił świat, dopiero co
się połapał, że go zrobiono w chuja.
Lepszy dla niego byłby z pewnością
krater na księżycu, lepsza gawra
na orbicie za niecałe dziewięć stówek
plus media i cały wszechświat lepszy,
byle nie to skaliste zadupie z krążącą
w kółko wodą i dziurą w stratosferze,
wywierconą przez ruskie rakiety.
Facet, który kupił świat i włożył go do
siatki z dyskontu, chciałby pozbyć się
zbędnego balastu i odzyskać uciułane
w pocie czoła złotówki, ale pośrednik
przyszedł w czarnym skafandrze, nic
nie mówił w trakcie transakcji i tylko
na migi udało im się ubić ten interes.
Blants n’ Roses
Kamilowi Brewińskiemu
oj się rozrosła róża łeb ku słońcu chyli
siedzimy se w jej cieniu nieco już spaleni
oj się zjeżyła róża scratchuje kolcami
drży membrana ziemi blanty lecą z nieba
oj się ośmiela róża pije krew przez rurkę
walimy gaz aż sieknie bośmy są z lublina
oj coś osłabła róża gubi rytm i płatki
żar blantów też dogasa posnęły chłopaki
trzeba przygrzać różo bo po to jest lufka
trzeba przygrzać różo i nie dbać o zgona