Piotr Mitzner
Poeta wali głową w ścianę
Coraz częściej mam wrażenie, że poeci na festiwalach, na galach i targach są nie na swoim miejscu. Ich miejsce jest w pustce (żeby nie używać pretensjonalnego słowa: samotność), na marginesie, na wygnaniu.
Dlatego wybrałem i przełożyłem teksty trojga Rosjan. Marina Cwietajewa była wyklętą emigrantką, podobnie surrealista Borys Popławski. Danił Charms, wielki mistrz absurdu, skonał z głodu w Leningradzie, w więziennym zakładzie psychiatrycznym w 1942 roku. Cwietajewa się powiesiła w Jełabudze, Popławski, autor jednego wydanego za życia tomu wierszy, żył w nędzy w Paryżu. W 1935 roku zmarł (zabił się?) w wieku 32 lat po przedawkowaniu heroiny.
Przyśnił mi się kiedyś dialog o poezji: – Czy za to płacą? – Nie, za to się płaci.
Borys Popławski
***
Wybierałem książkę
I brzytwą poderżnąłem gardło subiektowi
Nikt nie zauważył
W wielkim sklepie wychodzącym na morze
Tylko czerwone krople na gładkich kartkach
Zostały w wielu edycjach
Po czym spiralną rurą
Zjechałem w przyszłość
Słyszałem głos wołający o zwycięstwach i wolnościach
A na plaży na jasnym ekranie
Radowali się nadzy ludzie
Pod ciemno świecącą zielenią
Pod błękitno-ołowianym burzowym niebem
A później jechaliśmy samochodem
Reflektor oślepił konie
Przygniotłem go do ściany wagonu
Ale konie chciały mnie stratować
Strzelałem do nich z rewolweru
Bladolicy pocięty żyletkami młodzian
Co i raz chciał mnie dźgnąć
Uderzyłem go bryłą lodu w dłoń która omdlała
W końcu wlazłem do szarego pociągu
Tam farba olejna oświetlała żółtą farbę
Tam siedział mój brat brodaty
I jego gołe nogi
Nie były aż tak poranione
I znalazłem się w Polsce
Marina Cwietajewa
Z cyklu Wiersze dla sieroty
Mogłabym – wzięłabym
do brzucha jaskini:
do jaskini smoka,
do jaskini pantery.
W pantery – łapy –
Mogłabym – wzięłabym.
Do natury łożyska – na natury łoże!
Mogłabym – swoją skórę pantery
Zdjęłabym…
– Dałabym – na nauki!
Do krzaków, do skrzypów, potoków, do bluszczy –
Tam, gdzie we śnie i w mroku, w zamęcie
Do ślubu na wieczność się łączą gałęzie…
Tam, gdzie w granicie, w łyku i w mleku
Splatają się ręce na wieki wieków –
Jak gałęzie – i rzeki…
Do ciemnej pieczary, jaskini, bez śladu,
By w liściach, by w bluszczu, by w bluszczu – jak w płaszczu…
Ni światła białego, ni chleba czarnego:
By w rosie, by w liściach, by – był jak wśród bliskich.
By się w drzwi – nie pukało,
W okno – nie krzyczało,
Żeby się – nie zdarzało,
Żeby – na wieki trwało!
Lecz jaskinia – to mało,
Lecz pieczara – to mało!
Mogłabym – wzięłabym
Do jaskini – pieczary.
Mogłabym –
Wzięłabym.
Savoy, 27 kwietnia 1936
Danił Charms
Z Dziennika
3.10. 1937
Zjedliśmy za smakiem (parówki z makaronem) po raz ostatni. Dlatego, że jutro nie przewiduję żadnych pieniędzy i nie będzie. Nie ma nic do sprzedania. Sprzedałem cudzą partyturę Rusłana za 50 rubli. Przetraciłem cudze pieniądze. Jednym słowem, zrobione rzeczy ostatnie. Nie mamy już żadnej nadziei. Mówię Marinie, że dostanę jutro 100 rubli, ale to nieprawda. Żadnych pieniędzy znikąd nie dostanę. Dzięki Ci, Boże, żeś nas karmił do dziś. A dalej, niech będzie wola Twoja.
Fiedia Dawidowicz
Fiedia długo podkradał się do maselniczki i wreszcie, w chwili gdy jego żona schyliła się, by obciąć paznokieć na nodze, szybko, jednym ruchem wyjął całe masło z maselniczki i wepchnął sobie do ust. Zamykając maselniczkę, Fiedia lekko brzęknął przykrywką. Żona natychmiast się wyprostowała i dostrzegłszy pustą maselniczkę, wskazała na nią nożyczkami i surowo powiedziała:
– Nie ma masła w maselniczce. Gdzie jest masło?
Fiedia zrobił zdumioną minę i wyciągając szyję, zajrzał do maselniczki.
– Masło jest w twoich ustach – powiedziała żona, wskazując nożyczkami na Fiedię.
Fiedia pokręcił głową.
– Acha, milczysz – powiedziała żona. – Milczysz i kręcisz głową, dlatego, że masz usta pełne masła.
Fiedia wytrzeszczył oczy i zamachał rękami w stronę żony, jakby chciał powiedzieć: „No, coś ty, nic podobnego!” Ale żona powiedziała:
– Łżesz, otwórz usta.
– Mmmm – powiedział Fiedia.
– Otwórz usta – powtórzyła żona.
Fiedia rozcapierzył palce i zamruczał, jakby chciał powiedzieć: „Ach tak, bym zapomniał, zaraz wrócę” – i wstał, zamierzając wyjść z pokoju.
– Stój – krzyknęła żona.
Ale Fiedia przyspieszył i schował się za drzwi. Żona rzuciła się w ślad za nim, ale koło drzwi zatrzymała się, bo była goła i nie mogła wyjść na korytarz, gdzie chodzili inni mieszkańcy.
– Poszedł – powiedziała żona, siadając na kanapie. – Drań!
Korytarzem Fiedia doszedł do drzwi z napisem „Wejście surowo wzbronione”, otworzył je i wszedł.
Pokój do którego wszedł Fiedia, był wąski i długi, z oknem zasłoniętym gazetami. W pokoju po prawej stronie stała pod ścianą brudna, rozwalona kanapa, a pod oknem stół zrobiony z deski, opartej jednym końcem o stolik nocny, a drugim o oparcie krzesła. Na ścianie po lewej stronie wisiała podwójna półka, na której leżało coś nieokreślonego. Niczego więcej w pokoju nie było, jeśli nie liczyć leżącego na kanapie człowieka o bladozielonej twarzy, ubranego w długi, obszarpany brązowy surdut i czarne spodnie, z których starczały czyste bose nogi. Człowiek ten nie spał i intensywnie wpatrywał się w gościa.
Fiedia, ukłonił się, stuknął obcasem, wyjął palcem masło z ust, pokazał je leżącemu człowiekowi.
– Półtora – powiedział gospodarz, nie zmieniając pozycji.
– Za mało – odparł Fiedia.
– Wystarczy – powiedział gospodarz.
– No, dobra – powiedział Fiedia, zdjął masło z palca i położył na półkę.
– Po pieniądze przyjdziesz jutro rano – powiedział gospodarz.
– No co pan! – krzyknął Fiedia. Potrzebne mi są teraz. To tylko półtora rubla…
– Poszedł precz – powiedział sucho gospodarz i Fiedia na palcach wybiegł z pokoju, ostrożnie zamykając za sobą drzwi.
10.02. 1939