Cóż nagrabiłaś, jutrzenko, czemu się nie dajesz
posuwać na dancingach, ponoć jesteś mądra?
Czym zawiniłaś głupia, że nie wybierają
do ostatniego tańca, gdyż pierwsze już przędły.
Piękna pełnio księżyca, utocz z krwi poranek, on
będzie tylko krzyczał, nie padnie na amen.
Południco, stworzona do innego życia, bo z jej żył
zamiast krwi leje się atrament.
I jak ma mówić wsobnie, by się nie przestraszyć,
i jak ma straszyć siebie, by siebie nie zabić?
Raz jeszcze, lustereczko, odwróć kołowrotek:
kałamarnico śliczna, z nóżkami do ramion, zabierz
tę miłą panią na śmierć i na życie.
J.
Tego jednego, którego wypragniesz, nie możesz posiąść,
choć będzie ci dane. I nic niewarte trwałe pertraktacje z
nieczułą rzeką i jej wodnym łonem.
Tego, którego wymodliłaś w listach. Brodząc w zaroślach
nietrafionych fartów, pokus z ogniska i okrutnych żartów.
Po niego pójdziesz po lodowej tafli, która się litościwie
pod Tobą załamie, jakby wiedziała, że pod żeberkami nie
niesiesz serca, a kłujący kamień, i że w kieszeniach masz
ledwie dynamit.