Pływać po morzach i oceanach z nogą na ramieniu
i drewnianą papugą, sprzedawać na bazarach dyskografie
w empetrójkach, mieć czarną banderę, drukowane okładki,
skrzynie pełne wypalanych cedeczek na wszystkich możliwych wyspach,
świecić tombakowym zębem, udawać ruski akcent, drani przeciągać pod kilem,
zwijać się, gdy straż graniczna, rzucać bladź i kotwicę, łopotać torbą z ceraty,
być zawsze kimś innym, niż akurat się musi.
Joannie Mueller-Liczner
Jeszcze Polska nie zginęła, jeszcze lagi robią echa,
jeszcze system się wykrzacza, bo mniej zniesie od człowieka.
W naszych plastrach i komórkach, w bardzo poplątanej sieci
mgła i prąd i paździerz święty robią most dla naszych dzieci.
Oleodruk, dodruk, nakład wyczerpany jak ten anioł,
co ma patrzeć, by nie spadły, a dziurawe ma kolano.
Co nam obca przemoc wzięła, trochę żal, no ale błota
jeszcze jest na tyle dużo, by starczyło na listopad.
Są w tych głosach Pononasi w pióropuszach, przy wigwamach.
Mgła na oczach, lagi w gardłach, kruche echa na ekranach.
najlepsze, że to cały czas było spadanie i nikt się nie połapał, ani wy, ani my,
wzięliśmy to pod ładną nazwą i dopiero tam, lecąc sto na godzinę głową w dół,
już wiadomo – to ten wariant, w którym dopiero za progiem okazuje się,
że w dole nie ma żadnego zakopanego i nie wiesz, czy to lekko, czy to strasznie,
wiesz, że spadasz i fiata stilo rocznik 2002 wygrywa ten, kto będzie spadał trochę
dłużej i trochę ładniej upadnie