Zrozumiałem po trzydziestu latach ogrom swych win, a właściwie mych win. Tatusiu! Mamusiu! Tak, to ja zjadłem kiełbasę w Wielki Piątek dnia piętnastego kwietnia 1926 roku. Wstydzę się swego czynu. Zjedzenie kiełbasy uplanowałem o wiele wcześniej wraz z Jasiem i Pawełkiem. Mój niski postępek, kochany tatusiu, nie może być usprawiedliwiony. Zjadłem kiełbasę z łakomstwa. Nie byłem głodny. Dzięki twej trosce, tatusiu, miałem w dzieciństwie do syta chleba. Często otrzymywałem drobne pieniądze na łakocie. Mimo to zbłądziłem.
Tadeusz Różewicz, Kartoteka
No tak, no tak! Ale to zupełnie co innego mały żarcik na świeżym powietrzu, a co innego taszczyć ją tu, do mieszkania. Filipie, ja bym radził zaprzestać.
Witold Gombrowicz, Iwona, księżniczka Burgunda
FILIP, młody warszawiak, freelancer, 24 lata, drobnej budowy, szczupły.
ROBERT, mężczyzna z prowincji, 45 lat, kucharz, dobrze zbudowany i umięśniony, wyższy od Filipa.
AGATA, dziewczyna Roberta, studentka dziennikarstwa, 20 lat.
MARIA, matka Filipa, prawniczka, 54 lata.
Miejsce akcji: loft Filipa na Powiślu.
Przedpołudnie. Loft Filipa: przestrzeń bez ścian, strefa wypoczynku z gramofonem i zestawem audio, strefa snu, strefa kuchenna (kuchnia wyspa, wokół stołki barowe). Jedyne pomieszczenie z drzwiami to łazienka. W mieszkaniu poranny bałagan: niepościelone łóżko, porozrzucane ubrania, pootwierane czasopisma, filiżanka z drogiej porcelany z niedopitą kawą. Na łóżku siedzi mężczyzna, Robert, ubrany jakby dopiero, co wszedł, siedzi już dłuższą chwilę. Wokół Roberta bagaże: duża walizka, plecak i torba sportowa. Po chwili Robert zaczyna powoli rozwiązywać sznurówki, zdejmuje buty i ustawia starannie obok swoich stóp. Siedzi bez ruchu.
Odgłos klucza w zamku. Do mieszkania wchodzi Filip z laptopem i papierowym kubkiem kawy. Zamyka za sobą drzwi na zamek. Filip zdejmuje buty, nie zatrzymując się, zostaje na boso. Kładzie laptopa na stolik. Z kubkiem w ręku idzie do strefy kuchennej, odstawia go na blat, z szafki wyjmuje szklankę, nalewa sobie wody prosto z kranu, odwraca się, żeby wypić i popatrzeć na mieszkanie, dostrzega Roberta. Szklanka wypada Filipowi z dłoni, rozbija się.
FILIP: Aaa!
ROBERT: Cześć.
FILIP: Aaa!
ROBERT: Nie krzycz.
Pauza. Filip milknie.
Chce się ruszyć, ale wokół jest mnóstwo rozbitego szkła.
FILIP: Proszę stąd wyjść.
ROBERT: Nie mogę.
FILIP: Proszę stąd wyjść, bo wezwę policję.
ROBERT: Nie mogę, dopiero przyszedłem.
FILIP: Proszę stąd natychmiast wyjść. Proszę wyjść w tej chwili!
ROBERT: To niemiłe.
FILIP: Jak tu wszedłeś?
ROBERT: Było otwarte.
FILIP: Nieprawda. Zamykałem.
ROBERT: Ale było otwarte.
FILIP: Na pewno było zamknięte. Sprawdzałem, zawsze sprawdzam.
ROBERT: Jak wchodziłem było otwarte.
FILIP: Było otwarte?
ROBERT: Tak.
FILIP: Więc sobie po prostu wszedłeś? Było zamknięte! Wszedł pan oknem. Musiałeś wejść oknem.
ROBERT: A wygląda, żebym wszedł oknem?
FILIP: Nie.
ROBERT: Nie jestem złodziejem. Nie wszedłem oknem. No i weź pomyśl chwilę, oknem? Z wielką walizką, z plecakiem i z torbą? Nie, to się nie trzyma kupy.
FILIP: Kim pan jest?
ROBERT: To ja, Robert.
FILIP: My się znamy?
ROBERT: Teraz już tak.
Pauza. Robert wstaje. Filipa przebiega dreszcz.
ROBERT: Jezu, wszędzie szkło. Nie możesz się ruszyć, biedaku. Gdzie masz kapcie? Podać ci kapcie?
FILIP: Nie mam kapci.
ROBERT: Ale ja mam.
Robert wyjmuje kapcie z walizki i zakłada.
ROBERT: Gdzie masz zmiotkę?
FILIP: Pod zlewem.
ROBERT: Zamiotę to szkło. Mokro tu. Gdzie masz ścierkę?
FILIP: Ręcznik papierowy. Tam.
Robert ściera wodę i zamiata.
FILIP: Co pan robi w moim mieszkaniu?
ROBERT: Jaki pan? Jestem Robert.
Robert zdecydowanie podaje Filipowi rękę.
Ten waha się przez chwilę, po czym ściska.
FILIP: Filip.
ROBERT: Już. Gdzie to wyrzucić?
FILIP: Do ogólnych, do tego niebieskiego, pod zlewem.
Robert wyrzuca śmieci do kosza.
ROBERT: No. Już możesz się ruszyć. Albo lepiej, daj mi rękę. Zrób większy krok, ciągle tu mokro i mogło zostać jakieś szkło. Złap mnie.
Robert podaje Filipowi rękę. Filip robi duży krok.
Robert nie puszcza jego dłoni. Pauza.
ROBERT: Usiądź sobie. Jesteś spięty. Zrobię ci kawy.
Robert puszcza rękę Filipa.
FILIP: Nie. Dziękuję. Piłem już dwie.
ROBERT: Siadaj. Herbaty?
Filip siada na łóżku, jak najdalej od rzeczy Roberta.
FILIP: Ok.
ROBERT: Gdzie masz herbatę?
FILIP: Tam. W szafce.
Robert otwiera szafkę.
ROBERT: No, no, angielska. Zielona czy czarna?
FILIP: Biała. Ta, w tej różowej.
ROBERT: Ok.
Robert nalewa wody do czajnika elektrycznego, wstawia.
Woda zagotowuje się natychmiast.
ROBERT: Kubki? A, są.
FILIP: Skąd się tu wziąłeś?
ROBERT: Mówiłem ci, było otwarte.
FILIP: Wczoraj wieczorem?
ROBERT: Co wczoraj wieczorem?
FILIP: Poznaliśmy się wczoraj wieczorem?
ROBERT: Ale jak wczoraj wieczorem?
FILIP: No wczoraj wieczorem.
ROBERT: Ale jak?
FILIP: O jezus maria, jak. W klubie.
ROBERT: W jakim klubie?
FILIP: No weź przestań!
ROBERT: Ale co?
FILIP: Czyli nie poznaliśmy się wczoraj wieczorem.
ROBERT: Nie poznaliśmy się wczoraj wieczorem?
FILIP: To ty mnie teraz pytasz?
ROBERT: Nie. Przyjechałem rano, teelką. I przyszedłem.
FILIP: Tutaj?
ROBERT: No.
FILIP: Po co?
ROBERT: Do pracy.
FILIP: Co?
ROBERT: Przyjechałem do pracy. Wiesz, poczułem, że to ten moment, że to szansa, że mam już dość tego ciasnego, małego życia. No i przyjechałem. Mam dziś rozmowę, po dwunastej.
FILIP: Jaką rozmowę?
ROBERT: To moje być albo nie być. W samo południe. Trochę po południu. To jest ta jedyna szansa. Wszystko w porządku?
Pauza.
FILIP: Poza tym, że jesteś zupełnie obcy i siedzisz w moim mieszkaniu, to tak.
ROBERT: Jesteś wyjątkowo blady.
FILIP: Dlaczego wyjątkowo? Dlaczego nie po prostu blady?
ROBERT: Nie wiem. Może i po prostu. Wyjątkowo blady. Tak się chyba mówi. Takie wyrażenie.
FILIP: Wyjdź proszę z mojego mieszkania.
ROBERT: Jadłeś coś dzisiaj?
FILIP: Nie, piłem tylko kawę.
ROBERT: Tak nie można. To ci szkodzi. Masz. Herbata.
FILIP: Co mi szkodzi?
ROBERT: Że rano nie jesz. To bardzo szkodzi. Żołądek się od tego psuje.
FILIP: Nic mi się nie psuje. To dieta.
ROBERT: Dieta?
FILIP: Nie jesz do południa i twój organizm wtedy… coś tam. To cię oczyszcza.
ROBERT: Co chcesz oczyszczać?
FILIP: To w ogóle nie jest twoja sprawa.
ROBERT: Jak chcesz coś oczyszczać, to coś musi być brudne.
FILIP: Weź przestań.
ROBERT: No coś tam musi być brudne, skoro oczyszczasz. No co masz brudne, Filip?
FILIP: Dlaczego ja z tobą rozmawiam?! Wyjdź!
ROBERT: Poczekaj chwilę.
Robert podchodzi do swojego plecaka, wyjmuje z niego czarne zawiniątko, kładzie je na blacie kuchennym.
Rozwija i wyjmuje dwa wielkie kuchenne noże, ostrzy je jeden o drugi.
ROBERT: Jak coś jest brudne, to trzeba to oczyścić. Nie ma co oczyszczać, jak nic nie jest brudne, no nie?
Pauza.
ROBERT: Masz coś w lodówce?
FILIP: Pytasz, bo…?
ROBERT: Śmieszny jesteś. Zajrzę.
Robert zagląda do lodówki.
ROBERT: Kiełki i sałata. No ładnie, nic więcej. Pusto.
Filip milczy. Robert wyjmuje kiełki i sałatę. W lodówce nic więcej nie ma. Robert sprawnie porusza się po szafkach, wyjmuje potrzebne mu przedmioty.
ROBERT: Myślisz czasem o śmierci?
Robert kroi sałatę, wrzuca ją da naczynia.
Potem kroi kiełki, wrzuca je do naczynia.
FILIP: Piję herbatę.
ROBERT: Ja często myślę. Patrzę wtedy na to, czego normalnie nie widzę. Takie mięso. Trzymam w rękach miękkie, świeże mięso i wtedy myślę o tej świni czy krowie, o której wcześniej nie myślałem. Nigdy. Nie była mi, ta krowa albo świnia, do niczego potrzebna. Nie zauważałem tej krowy czy tam świni. I nagle: krowa. Czy tam świnia. Albo ktoś ginie, jakiś człowiek, bliski czy tam daleki. Nie było go. Ginie i nagle jest. Wiesz, jak to jest? Jak zabijasz i wtedy nagle ktoś zaczyna mieć znaczenie?
FILIP: Dzwonię na policję.
ROBERT: Po co?
FILIP: Jesteś nienormalny.
ROBERT: Ja?
FILIP: Wyjdź.
ROBERT: Mówiłem ci, że wszedłem. Było otwarte.
FILIP: Dzwonię na policję.
ROBERT: I co im powiesz?
FILIP: Że wtargnąłeś do mojego mieszkania!
ROBERT: Myślisz, że ci uwierzą?
FILIP: Wyjdź stąd.
Robert czyści noże.
ROBERT: Nawet jeśli, to co? Wiesz, ile rzeczy może się stać zanim przyjdą. Ile te minuty kryją w sobie możliwości, ile żyć… Wiesz, ile w kilka minut można zaszlachtować świń? Ile taki profesjonalny rzeźnik w kilka minut może zaszlachtować świń? W kilka minut można wszystko. Można wygrać, można przegrać, można zbawić, można zniszczyć.
FILIP: W co ty ze mną grasz?
Robert chowa noże do pokrowca. Pokrowiec zostaje na blacie.
ROBERT: W nic nie gram.
Robert podaje na talerzu gorące, apetyczne danie,
choć w lodówce były tylko kiełki i sałata.
ROBERT: Proszę. Zrobiłem to dla ciebie.
Pauza.
FILIP: Ale jak? Jak to… co? Jak? Ale? Gdzie? Jakby… co?
ROBERT: To jest talent, Filip, zrobić coś z niczego. Spróbuj.
FILIP: Nie.
ROBERT: Spróbuj.
FILIP: Nie będę ryzykował.
ROBERT: No, spróbuj.
FILIP: Nie.
ROBERT: Nie marnuje się jedzenia.
FILIP: Nie prosiłem o jedzenie.
ROBERT: Ale jeszcze nic nie jadłeś.
FILIP: Ale nie prosiłem.
ROBERT: Jedz.
FILIP: Jesteś wariatem.
ROBERT: Może i jestem tam wariatem, ale zrobiłem coś takiego.
FILIP: Skąd się to wzięło?
ROBERT: Spróbuj, to się dowiesz.
FILIP: A jak nie spróbuję?
ROBERT: Spróbujesz.
FILIP: Ale, jak to jest trujące?
ROBERT: Spróbuj, to się dowiesz.
Filip próbuje. Pauza.
FILIP: Mmm… mmm… mmm… O jezu! Mmm… Ale to jest dobre. To jest takie dobre. Nigdy czegoś takiego nie jadłem. Mmm… mmm… mmm… Dobre.
ROBERT: Śmieszny jesteś.
FILIP: Ale jak? Co? Jak? Jak?
ROBERT: Magia.
Filip wybucha śmiechem.
FILIP: Pierdolisz.
ROBERT: Sam pierdolisz.
FILIP: Proszę cię, magia?
ROBERT: Chcesz zrozumieć takie rzeczy, co ich nie da się zrozumieć.
FILIP: To jest pierdolenie. To jest new age. Powiedz mi, po prostu, jak to zrobiłeś?
ROBERT: Nagle taki jesteś ciekawy? Przed chwilą nie chciałeś spróbować.
FILIP: Powiedz mi po prostu, o co chodzi.
ROBERT: Jedz.
Filip je.
FILIP: Mmm… mmm… mmm… Kurwa, nie, nie rozumiem. Mmm… mmm… mmm…
ROBERT: Widzisz?
FILIP: Co widzisz?
ROBERT: Czyli nie widzisz. Ok. Trudno.
FILIP: Dobra, spróbujmy inaczej. Skąd jesteś?
ROBERT: Z Suwałek.
FILIP: Chyba z Suwałk.
ROBERT: Z Suwałek.
FILIP: Ale tam to “e” zanika w odmianie, w dopełniaczu. Z Suwałk.
ROBERT: Sorry, ale to ja jestem z Suwałek, czy ty jesteś z Suwałek?
FILIP: Dobra, ok! I po co przyjechałeś z tych Suwałek?
ROBERT: Mówiłem ci, do pracy.
FILIP: Mówiłeś. Z nożem w ręku.
ROBERT: Nie miałem wtedy noża w ręku. Później miałem nóż w ręku.
FILIP: I co chcesz robić?
ROBERT: Nie widać? Chcę gotować.
FILIP: A poza tym?
ROBERT: Nie ma nic poza tym. To jest jakby cały świat.
FILIP: Jasne, ale poza pracą? Co poza pracą?
ROBERT: Nie ma nic poza pracą.
FILIP: No jakikolwiek inny powód, dodatkowy powód?
ROBERT: A muszę mieć inny powód?
FILIP: Każdy ma inny powód.
ROBERT: Może jak cię stać, to masz inne powody. Jak cię nie stać, to masz jeden powód, żeby cię było stać.
FILIP: Nie pierdol.
ROBERT: Nie pierdolę.
FILIP: Dobra, to chociaż coś wymyśl na poczekaniu. Jakiś taki inny powód na potrzeby rozmowy.
ROBERT: Chcę coś zrozumieć, zrozumieć coś o miłości.
FILIP: Grubo.
ROBERT: Nie rób tak. To jest okrutne.
FILIP: Co jest okrutne?
ROBERT: Powiedzieć grubo w takim momencie.
FILIP: Powiedział facet, który wtargnął do mnie z nożami.
ROBERT: Chyba trochę za bardzo pracuje twoja wyobraźnia.
FILIP: Myślisz?
ROBERT: Jestem o tym przekonany.
FILIP: To może byłbyś tak dobry i wyszedł z mojego mieszkania?
ROBERT: Jedz.
Filip nie je, patrzy na Roberta.
ROBERT: (miękko) No jedz.
Filip je. Powstrzymuje się, żeby nie okazać zadowolenia,
ale jest to silniejsze od niego.
FILIP: Noż kurde…
Pauza. Filip je.
FILIP: Mmm… mmm… mmm…
ROBERT: Trochę lepiej.
FILIP: Co?
ROBERT: Jest trochę lepiej.
FILIP: Z czym?
ROBERT: Z kim.
FILIP: Z kim?
ROBERT: Z tobą.
Robert szybkim, ale łagodnym krokiem podchodzi do Filipa.
Dotyka jego ramion.
ROBERT: Chociaż trochę. Nie bardzo, ale trochę. Jesteś wciąż spięty. Jak ty siedzisz?
FILIP: Normalnie. Odsuń się.
ROBERT: Spokojnie.
FILIP: Jestem spokojny.
ROBERT: Siedzisz, jakbyś nie był spokojny.
FILIP: A jak siedzę?
ROBERT: No nienormalnie. Wyprostuj kręgosłup. Luźno ręce.
FILIP: Żebyś mnie mógł łatwo dźgnąć.
ROBERT: Chcę ci zrobić masaż.
Robert zaczyna masować Filipowi kark i barki.
FILIP: Aaa!… Mmm… mmm… mmm…
ROBERT: Lepiej.
FILIP: Jest coś, czego nie potrafisz?
ROBERT: Nieee.
Pauza. Robert masuje Filipa.
FILIP: A wyjdziesz stąd kiedyś?
Robert się śmieje.
FILIP: To jest poważne pytanie. Wyjdziesz stąd kiedyś?
ROBERT: No jasne, kiedyś będę musiał.
FILIP: To jest takie dziwne.
ROBERT: Nie, to po prostu jest.
Robert rozpina Filipowi guzik koszuli.
FILIP: Dlaczego?
ROBERT: Po prostu.
FILIP: Na pewno nie poznaliśmy się wczoraj wieczorem?
ROBERT: To nie ma żadnego znaczenia.
FILIP: Naprawdę?
ROBERT: A czy jest naprawdę?
Słychać hałas na klatce schodowej, jakby się ktoś wywracał.
FILIP: Co to?
ROBERT: Spokojnie. Zamykałeś. Nie nasza sprawa.
Robert rozpina drugi guzik koszuli Filipa.
FILIP: A to jest nasza sprawa?
ROBERT: Zależy jak daleko to pójdzie.
Robert rozpina trzeci guzik koszuli Filipa.
FILIP: O jeden guzik za daleko.
ROBERT: (wącha kark Filipa) Zobaczymy.
Robert całuje Filipa w usta. Otwierają się gwałtownie drzwi.
Wchodzi Agata z wielką walizką. Robert szybko odsuwa się od Filipa.
AGATA: Ja pierdolę. Czwarte piętro bez windy! Co za pojeb to wymyślił?
FILIP: Aaa!
AGATA: Robert, no weź mi pomóż. Co tak stoisz? Widzisz tę walizkę?!
Pauza.
ROBERT: Agata! Jasne, sarenko, chodź, chodź, rozbierz się, siadaj. Kawy?
FILIP: Robert, o co chodzi?
Agata zdejmuje płaszcz i buty, jest na boso, siada.
AGATA: Nie, dziękuję. Piłam już dwie. (do Filipa) Cześć! Agata.
FILIP: Filip.
AGATA: Cześć Filip. Robert! Boże, jak tu ładnie.
ROBERT: Herbaty?
AGATA: Niech będzie.
Robert od razu podaje Agacie herbatę.
ROBERT: Proszę.
AGATA: Jak tu pięknie, no totalnie. Skąd ty je wziąłeś, Robert? Jezu, Robert, ale z ciebie czarodziej. Tylko tu nie ma ścian. Jakaś zniżka na to była?
FILIP: Ekhm, ekhm.
ROBERT: To jest loft, sarenko. Mieszkanie takie bez ścian.
AGATA: Dobrze, że chociaż do kibla są drzwi.
FILIP: Ekhm, ekhm.
AGATA: No perwera normalnie. Wszystko na wierzchu. Robert, ty jesteś jednak trochę świnia. Może nie bardzo, ale trochę na pewno. Pokaż, no pokaż, jak bardzo jesteś świnia. Świnia, świnia, świnka, świnka, kwi, kwi.
ROBERT: Ponosi cię trochę.
AGATA: (innym tonem) Jestem tu, by spełniać twoje pragnienia. Robię z siebie w tym celu idiotkę. Jeżeli ci to nie pasuje, możemy to skończyć w tym momencie.
ROBERT: Przepraszam. Kontynuujmy.
FILIP: (macha do Agaty) Hej.
Pauza.
AGATA: (macha do Filipa) O, hej! Sorry, Filip, przepraszam, jestem cały czas zawiana. To ta podróż, nie wiem, co się dzieje wokół mnie do końca. Skąd się znacie z Robertem?
Pauza. Robert chce coś powiedzieć, ale powstrzymuje się.
FILIP: Mieszkam tu.
AGATA: O, fajnie. Robert, jezu, Robert, no no.
FILIP: Robert, kto to jest?
AGATA: Świnia, świnka, świnka. Chrum.
FILIP: Mieszkam tu. Kurwa!
Robert błyskawicznie podaje kolejną porcję jedzenia, tym razem Agacie.
ROBERT: Proszę, jesteś zmęczona i głodna. Zrobiłem dla ciebie.
FILIP: Robert!
AGATA: Dzięki. Myślałam, że się nie doczekam.
Agata je. Nic się nie dzieje. Pauza.
Agata znowu je. Nic się nie dzieje. Agata po prostu je.
FILIP: Daj spróbować.
AGATA: Sorry, Filip. Nie.
FILIP: Daj spróbować!
AGATA: Easy! Uspokój się. Luz. (Agata nie daje Filipowi spróbować, do Roberta) Co to jest za koleś? Boże!
FILIP: Daj spróbować!!!
Filip rusza w kierunku Agaty.
AGATA: No dobra, jezu, ok, masz.
Agata podaje mu widelec. Filip chwilę rozważa, czy jeść nie swoim widelcem. Pauza. Filip je.
FILIP: Mmm… mmm… mmm… Noż kurwa! Mmm… mmm… Co jest?
Filip oddaje Agacie widelec. Agata je, po prostu je. Filip bierze swój widelec.
ROBERT: Filip.
Filip zaczyna jeść swoim widelcem z talerza Agaty.
ROBERT: Filip. Filip!
AGATA: (do Roberta) Karmiłeś go? Może weź mu coś zrób.
FILIP: Mmm… mmm… mmm.
AGATA: Jakiś chudy taki jest. Głodzi się, czy co?
FILIP: O co chodzi z tym jedzeniem? O co z nim chodzi? Dobra, jeszcze raz.
Filip wciąż je.
FILIP: Mmm… mmm… mmm…
AGATA: Robert, zrób coś.
ROBERT: Filip, to nie tak. Hej! Filip. Filip! To nie tak. To nie w tę stronę. Nie ten guzik.
Pauza. Filip przestaje jeść. Siada. Zapina koszulę.
AGATA: Ja tu czuję coś dziwnego. Robert, o co mu chodzi?
FILIP: Mieszkam tu!
AGATA: Nie o to pytam! O co mu chodzi? O co mu chodzi, Robert? Robert, powiedz mi, o co chodzi temu chłopakowi?
ROBERT: Naprawdę chcesz w to iść?
AGATA: Robert, natychmiast mi powiedz, co się tu dzieje!
ROBERT: Jesteś pewna?
AGATA: Robert, Robert, Robert!
Pauza.
ROBERT: Spaliśmy ze sobą.
FILIP: Nie!
AGATA: Nieeee… Robert! No wiesz co?! Jesteś ode mnie starszy. Wiele przeżyłeś, zanim ja się w ogóle urodziłam. Ale są pewne granice. Są granice, Robert.
ROBERT: Nie ma granic.
FILIP: Nie rozumiem.
ROBERT: To jest płynne. Dobrze wiesz, że to jest płynne.
AGATA: Nie o tym mówię! Mówię o sytuacji. Ona jest obrzydliwa. Ona jest ponad moje siły. I jeszcze ten koleś mówi, że tu mieszka.
FILIP: Bo ja tu mieszkam! To jest moje mieszkanie. Ja tu mieszkam.
ROBERT: Nic nie rozumiesz.
AGATA: Zostaw, Robert. Ja to załatwię. (do Filipa) Chłopcze, tak? Już starczy, już starczy. To była chwila, rozumiesz, chwila. Moment, taki moment. Nie wiem, co sobie pomyślałeś, ale to się już skończyło. Tego już nie ma. Zapamiętaj sobie to, co najlepsze, i wyjdź. Weź swoją walizkę i wyjdź.
FILIP: To nie jest moja walizka!
AGATA: Robert, ja z nim nie mogę. To jest jak gadanie z wariatem. On, kurwa, nie rozumie świata.
FILIP: To nie jest moja walizka.
AGATA: Widzisz, znowu!
ROBERT: (do Filipa) Spróbujmy prościej.
AGATA: (zachowuje się jakby Robert powiedział to do niej, mówi do Filipa) Pa, pa! Tam są drzwi!
Filip rzuca się do zawiniątka z nożami, które leży wciąż na blacie w kuchni. Wyjmuje nóż.
FILIP: Dosyć, dosyć. Dosyć! To jest moje mieszkanie.
AGATA: Robert, to się robi nieprzyjemne.
ROBERT: Daj spokój.
FILIP: Dosyć! Won!
ROBERT: Filip. Filip. Filip!
FILIP: Zamknij się.
ROBERT: Filip, zjedz coś.
FILIP: Zamknij się.
ROBERT: Filip, zjedz coś. Poczujesz się lepiej.
FILIP: Zamknij się wreszcie!
Pauza.
FILIP: Mam cię dość. Mam cię dość. Wyjdź. Wyjdź. Bierz swoją pindę i wyjdź.
AGATA: On tak o mnie?
ROBERT: Filip, proszę cię, zrozum coś. Zrozum wreszcie.
AGATA: On tak o kobiecie?
FILIP: Zamknij się! Bierz swoje walizki i wyjdź. Bierz swoje noże i wyjdź.
ROBERT: Jeden trzymasz.
AGATA: (do Filipa) O mnie tak powiedziałeś?
ROBERT: Jeden trzymasz.
FILIP: Na pamiątkę! Wyjdź, wyjdź! Tam są drzwi.
Pauza. Nikt się nie porusza.
FILIP: Tam są drzwi!
Pauza.
FILIP: No mówię, że są drzwi. Noż kurwa!
Filip podchodzi do drzwi. Próbuje je otworzyć. Są zamknięte.
Filip przekręca zamek, sprawdza, wciąż są zamknięte.
FILIP: Zamknięte.
AGATA: Gdzie zamknięte!? Otwarte!
Agata rusza ku drzwiom.
FILIP: Zamknięte.
AGATA: No mówię, że otwarte.
Agata podchodzi do drzwi, otwiera je bez problemu.
AGATA: Otwarte. Mówiłam, że otwarte.
W tym czasie Robert niepostrzeżenie zachodzi Filipa od tyłu.
Obezwładnia go bez trudu i zabiera mu nóż.
ROBERT: Już wystarczy.
Robert odchodzi, zostawia Filipa. Pauza.
FILIP: Ja pierdolę, ja pierdolę, ja pierdolę.
AGATA: Filip, chodź, zjedz coś, taki chudy jesteś. (do Roberta, jakby Filipa nie było) Daję ci piętnaście minut, żeby się go pozbyć. Dłużej tego nie wytrzymam. (do Filipa) Chodź, chodź.
Filip nie reaguje. Stoi w miejscu i się kiwa. Podchodzi do drzwi i próbuje je otworzyć. Drzwi się nie otwierają. Filip szarpie za klamkę. Drzwi się nie otwierają. Agata i Robert siedzą w strefie kuchennej, piją herbatę.
Filip próbuje wyważyć drzwi.
AGATA: (do Roberta) Weź mu pomóż.
ROBERT: Ale on nie rozumie.
Filip wciąż próbuje wyważyć drzwi. Coraz bardziej gwałtownie.
AGATA: (do Roberta) Błagam cię, weź mu pomóż.
ROBERT: Ale on wtedy nic nie zrozumie.
AGATA: No to nie zrozumie. Aż tak ci żal?
Filip szykuje się do kolejnego uderzenia. Robert podchodzi do drzwi. Otwiera. Filip z rozpędu wypada na klatkę schodową.
FILIP: Aaa!
ROBERT: Wchodzisz?
Pauza.
FILIP: (zza drzwi) Nie!
ROBERT: No to nie.
Robert zamyka drzwi.
ROBERT: I już. Niecałe dwie minuty.
AGATA: Chciałbyś. Zostawił walizki.
ROBERT: To nie są jego walizki.
AGATA: Ha, ha! Nawet nie zaczynaj.
ROBERT: Ok. I tak nic nie zrozumiesz.
AGATA: Ja nic nie zrozumiem?
ROBERT: Nic nie zrozumiesz.
AGATA: A czego ja nie zrozumiem? Czego z twojej wielkiej męskiej miłości nie zrozumiem? Wyjaśnij mi. Jesteśmy sami. Możemy rozmawiać otwarcie.
Robert milczy. Filip próbuje otworzyć drzwi od zewnątrz. Szarpie za klamkę.
AGATA: Czego ja niby nie potrafię zrozumieć?
Filip uderza w drzwi od zewnątrz. Próbuje je wyważyć.
AGATA: Co tam jest takiego, czego się nie da zrozumieć? (do Filipa) Cicho tam! (do Roberta) Co takiego nowego przeżyłeś, czego nie mogę zrozumieć? Co tam jest takiego, czego kobieta nie może zrozumieć?
ROBERT: Nie rób z tego afery.
AGATA: Ja robię z tego aferę?
ROBERT: Otworzę mu.
AGATA: Siadaj!
Robert siada.
AGATA: Ja robię z tego aferę? Bo to oczywiście wszystko jest tylko twoja sprawa, tylko twoja zasługa, ty sam wszystko, a ja jestem na doczepkę, ja jestem twoją sarenką, twoją reprodukcyjną sarenką.
Robert wstaje i idzie do drzwi.
AGATA: Sarenką, która nic nie wie o prawdziwej miłości, bo prawdziwa miłość jest gdzie indziej.
Robert otwiera drzwi. Filip wpada przez nie do pokoju.
AGATA: Wspaniale. Platon z Suwałek i jego kochanek. Wspaniale.
FILIP: Z Suwałk!!!
ROBERT: (do Filipa, ostro) Siadaj.
Filip siada.
ROBERT: Nie dopiłeś herbaty. Pij herbatę.
Filip pije herbatę.
AGATA: I on teraz będzie robił wszystko, co mu każesz? To jest twoja nowa zabawka? Ja już ci się znudziłam i będziesz eksplorował nowe rejony. Szukał nowej męskości. Mocnej męskości. Męskości, która odbija się w męskości. Call me by your name, Robert. Robert, Robert, Robert. Filip, Filip, Filip.
FILIP: Jak ty umiesz ładnie mówić.
AGATA: (do Filipa) Bo studiuję, typie! Cisza. (do Roberta) Będzie twoim lusterkiem, twoją warszawską przygodą, twoją kotwicą na nowym lądzie, a ja – ja, która otworzyłam ci oczy, która pokazałam ci, gdzie leży Warszawa i gdzie jest miłość i że można inaczej. Ja! Ja już ci nie jestem potrzebna. Bo co? Bo spaliście ze sobą?
FILIP: Nie spaliśmy.
Pauza.
FILIP: Prawda?
Pauza.
AGATA: Ja już tego nie wytrzymam dłużej. Wychodzę.
Agata wychodzi.
ROBERT: Ale walizka? Agata, Agata, Agata. Zaczekaj. Agata, zaczekaj.
Robert wychodzi za Agatą. Kłócą się na korytarzu. Słychać podniesione głosy, ale żadnych wyraźnych słów, tylko tony i czasem pojedyncze przekleństwa. Czasem “nie, nie!”, a czasem “tak, tak!”, a potem znowu “no nie”, a potem “no ale tak”, a poza tym tylko rytmy i melodie, nieodróżnialne słowa. W tym czasie Filip, jak nieobecny, siedzi i pije herbatę.
Dopiero po dłuższej chwili wpada na pomysł.
FILIP: Mama! Mama, mama, mama.
Filip wyjmuje z kieszeni telefon i próbuje wybrać numer matki.
FILIP: Mama, mama, mama, mama. Tak, mama. Mama. Mama? Mamo? Mama. Mamo, odbierz. Mamo, przyjedź, proszę cię, przyjedź, to pilne. Tak, do mnie. Pilne, szybko, proszę, mamo, proszę. Nie mogę nic więcej, przyjedź.
Wchodzą Agata z Robertem. Agata idzie przodem, siada na stołku przy blacie. Robert zamyka za nią drzwi. Staje przez chwilę niezdecydowany po czym podchodzi do blatu. Cisza. Wszyscy piją herbatę.
ROBERT: Zobaczcie, ładne światło, tam na dywanie, taka piękna plama na dywanie.
AGATA: Poeta!
Cisza. Pauza.
ROBERT: Chodź, Filip, zjedz coś jeszcze. Mam coś dla ciebie. Deserek.
AGATA: Ja pierdolę.
Robert wyjmuje kolejny talerz z apetycznie wyglądającym daniem.
Filip się nie rusza. Pauza.
ROBERT: No chodź.
FILIP: Dziękuję, mam herbatę.
AGATA: No chodź, jak cię proszą! Za dobrze masz? Deseru nie zjesz?
ROBERT: No chodź. Chodź, chodź.
Filip podchodzi do blatu kuchennego. Siada na stołku przed talerzem.
ROBERT: Spróbuj.
Filip nic.
AGATA: No jedz!
Cisza. Filip je. Stara się nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Nabrał już wprawy i nawet mu to wychodzi. Jego twarz układa się w dziwne grymasy, mięśnie się spinają, ale mu wychodzi. Do czasu, kiedy przestaje mu wychodzić.
FILIP: Mmm… mmm… mmm…
AGATA: Nie! Nie! Dość! Nie wytrzymam tego. Dość. Jak ty nie możesz go stąd wypierdolić, to ja go wypierdolę. Naprawdę Robert! Tego się po tobie nie spodziewałam. Nie dość, że w ogóle, nie dość, że z nim. Naprawdę? Z nim? (do Filipa) Dawaj kapcie! Wychodzisz.
FILIP: Nie mam kapci.
Agata szamocze się z bagażami. Przestawia walizkę, torbę
i plecak Roberta pod drzwi.
AGATA: To jeszcze nabrałeś “sentymentu”, chcesz to zrobić “delikatnie”. Nie! (do Filipa, pokazując mu kurtkę) Twoja? Nieważne.
Agata rzuca Filipowi kurtkę.
AGATA: No już. Spakowany jesteś? Świetnie. Miło było. Wychodzisz.
Dzwonek do drzwi. Pauza. Bez żadnego problemu z drzwiami wchodzi Maria, matka Filipa. Wpada na postawione przy drzwiach bagaże.
MARIA: Jezus maria!
FILIP: Maria!
AGATA: Robert!
ROBERT: Filip!
FILIP: Mama! Mamo.
MARIA: Co to ma być? Posprzątałbyś czasem.
Filip rzuca się w stronę matki, obejmuje ją.
FILIP: Mamo!
MARIA: No już, już. Przestań. Co to ma być? Wystarczy.
FILIP: Mamo.
MARIA: Wystarczy.
FILIP: Mamo, pomocy.
MARIA: Filip, spokojnie. Co się dzieje? Kto to? Nie znam ich jeszcze. Nowi znajomi? Cześć, jestem Maria.
ROBERT: Cześć, Robert.
AGATA: Cześć, Agata.
FILIP: Nie! No właśnie nie, nie. Nie!
MARIA: Filip, spokojnie. Spokojnie, synku. Spokojnie.
Robert wstaje i podaje rękę Marii.
ROBERT: Cześć.
MARIA: Cześć.
Agata wstaje i podaje rękę Marii.
AGATA: Cześć.
MARIA: Cześć.
FILIP: No nie, nie. Nie. Stop.
MARIA: Filip, co się z tobą dzieje?
FILIP: Mamo, to są obcy ludzie!
MARIA: Jacy obcy? To jest Robert, to jest Agata.
FILIP: Mamo, to są obcy ludzie. Jeszcze rano ich w tym mieszkaniu nie było.
MARIA: Dziecko, dobrze się czujesz? Panikujesz.
FILIP: Nie panikuję. To jest nienormalna sytuacja.
MARIA: Jak to nienormalna?
FILIP: Rano ich jeszcze nie było!
MARIA: Rano ich jeszcze nie było? Ludzie wchodzą, wychodzą, jak to w mieszkaniu.
ROBERT: Właśnie weszliśmy, bo było otwarte.
MARIA: Widzisz? Weszli, bo było otwarte.
FILIP: Mamo, walizki!
MARIA: Co walizki?
FILIP: Oni weszli z walizkami. Oni weszli, jakby tu mieszkali. Jakby to było ich. Jakby się chcieli wprowadzić. Jakby się chcieli do mnie wprowadzić.
MARIA: Powoli, powoli. Nie rozumiem.
AGATA: Właśnie, powoli. Usiądźmy.
ROBERT: Może zróbmy tak, że zaczniemy od czegoś do picia, a potem od czegoś do jedzenia. Kawy?
MARIA: Tak, bardzo proszę.
FILIP: Mamo.
AGATA: Jakiej?
MARIA: Zaproponuj coś, Ro…bert… Tak? Robert? Dobrze zapamiętałam?
ROBERT: Tak.
AGATA: Agata.
MARIA: Agata, Robert. Robert, Agata..
FILIP: Mamo.
MARIA: Powoli.
ROBERT: To może flat white. Biała i płaska. Wyrazista i zbalansowana. Gorące mleko i pyszne espresso. Jasne i proste. Na bezlaktozowym?
MARIA: Robert, rozpieszczasz mnie.
Maria podchodzi do blatu kuchennego, siada na stołku.
FILIP: Mamo!
MARIA: Spokojnie, Filip, spokojnie.
Maria dostrzega niedojedzony deser Filipa.
MARIA: A co to? Jak to ładnie wygląda, mmm.
Maria sięga po widelec Filipa, chce spróbować. Robert zabiera jej sztuciec łagodnie, ale szybko. Drugą ręką podaje kawę.
ROBERT: Zaczynać od deseru? Nie, tak nie można. Kawa. Zrobię coś do jedzenia.
Maria próbuje kawy. Cisza. Wszyscy czekają na reakcję. Maria odstawia filiżankę na spodek. Pauza.
MARIA: Dobra kawa. Z dobrej porcelany jest zawsze dobra kawa.
FILIP: Oni mi wleźli do mieszkania. Pomóż mi, proszę.
MARIA: Właśnie próbuję. Przyleciałam od razu. Wyszłam ze spotkania, zaraz mam jeszcze dwa. Właśnie po to masz własne mieszkanie, żebyś sobie radził.
FILIP: Zrób coś.
MARIA: Sam coś zrób.
Pauza.
MARIA: Opowiedz coś o sobie, Agato. Co robisz?
AGATA: Studiuję dziennikarstwo.
MARIA: O, to twój pierwszy wybór?
AGATA: Tak, to takie dziwne?
MARIA: Nie, dziwne nie. Ciekawe.
AGATA: A ty co robisz?
MARIA: Jestem prawnikiem.
AGATA: O!
MARIA: Niespecjalnie. Nudne rzeczy: sprawy gospodarcze, spadkowe, transakcje handlowe. Gór się nie przenosi, ale praca jest bardzo stabilna, życie jest stabilne. Myślę, że to ważne, żeby było stabilne. Tylko czasu mało. Mam zaraz następne spotkanie.
AGATA: Jaka szkoda!
FILIP: Mamo, oni mi wleźli do mieszkania.
MARIA: Bardzo sympatyczni ludzie.
FILIP: Ale ja ich nie chcę w moim mieszkaniu.
MARIA: I co ja mam zrobić?
FILIP: Wyproś ich.
MARIA: Sam ich wyproś.
FILIP: Próbowałem.
MARIA: I co?
Robert podaje Marii talerz z identycznym posiłkiem, który jedli już Filip i Agata.
ROBERT: Proszę.
MARIA: Jakie ładne. Co to?
ROBERT: Spróbuj.
Maria próbuje. Maria je. Po prostu je.
FILIP: I co?
Pauza. Maria je.
MARIA: Smaczne.
Filip rzuca się do talerza Marii, zabiera jej widelec i próbuje.
FILIP: Mmm, mmm, mmm.
Filip pożera jedzenie z talerza Marii, nie powstrzymuje się.
FILIP: Mmm… mmm… mmm…
MARIA: Filip, to moje.
ROBERT: Filip, Filip, spokojnie.
AGATA: O jezu. (do Marii) Zrobił mi dokładnie to samo.
MARIA: Filip!
Filip odkłada widelec. Pauza.
FILIP: Nie rozumiesz sytuacji.
MARIA: To mi może wytłumacz, jaka jest sytuacja.
FILIP: Sytuacja jest taka, że wracam rano ze śniadania. Normalnie. A tam on, Robert. Siedzi i nie chce wyjść.
ROBERT: Było otwarte.
FILIP: A potem przychodzi ona, Agata, z walizką. Z wielką walizką. Wchodzi i siedzi.
AGATA: Było otwarte.
FILIP: No i co z tego, że było otwarte?
MARIA: Aha…
FILIP: Mamo!
MARIA: Filip, ja nic z tego nie rozumiem. Zachowujesz się bardzo, bardzo dziwnie. Jesteś histeryczny. Dzwonisz do mnie w środku dnia, bo jacyś ludzie są u ciebie w mieszkaniu. To są mili ludzie! Trzeba ich było nie zapraszać.
FILIP: Ja ich nie zapraszałem, ja…!
AGATA: Mogę coś powiedzieć?
FILIP: Nie!
MARIA: Filip, zachowuj się!
AGATA: Ja chcę tylko to wszystko poukładać, logicznie.
FILIP: Zamknij się!
MARIA: Sam się zamknij. Jak ty się zachowujesz? Agato, przepraszam, proszę.
AGATA: Proponuję spojrzeć na to w ten sposób. Fakt jest taki, że jak wchodziliśmy do mieszkania, było otwarte. Robert wszedł, bo było otwarte. I jak ja wchodziłam, też było otwarte. Teraz tu jesteśmy i bardzo nam miło. Takie są fakty. Było otwarte. To, że jest otwarte, coś znaczy. To nie jest przypadkowe, że jest otwarte. Co więcej, powinno być otwarte. Zawsze powinno być otwarte. Świat taki po prostu jest. Gość w dom, bóg w dom. To jest gościnność. To jest zwyczajny ludzki odruch, żeby było otwarte. A jak jest otwarte, to się czasem po prostu wchodzi. I już.
FILIP: To jest absurd. Ja tu mieszkam. Fakty są takie, że to jest moje mieszkanie.
MARIA: I co?
AGATA: I co? I jakby co z tego, że tu mieszkasz? Nie zasłużyłeś na to. Dostałeś to. Dostałeś to jak wiele innych rzeczy i przychodzi ktoś i jest otwarte. Podkreślam, jest otwarte. I przychodzi ci się tym podzielić, i co? I masz z tym problem?
FILIP: Bzdura.
ROBERT: Filip, kochany, Filip.
FILIP: Mamo, słyszysz to? Mamo?
AGATA: A! Mamo! Właśnie, mamo. To też jest coś, o czym trzeba głośno powiedzieć
MARIA: Trochę się gubię.
AGATA: Mama. Ją też dostałeś za darmo. Za darmo mówisz mamo. A może wcale nie powinieneś? Może nie zasłużyłeś na mówienie mamo? Kto ma większe prawo mówić mamo? Ten, kto się po prostu wziął z czyjejś macicy, czy ten, kto naprawdę potrzebuje matki? Ja na przykład potrzebuję matki. Może nawet bardziej potrzebuję matki. (do Marii) Mamo, mamusiu, mam dość, mam tego naprawdę dość. Tylko on mówi do ciebie mamo, tylko on dostaje mieszkanie, tylko on ma do tego prawo.
FILIP: To nie jest twoja córka!
MARIA: Nie przeszkadzaj.
AGATA: To nie jest łatwo mieć ambicje i być z Suwałek. Być kobietą, mieć ambicję i być z Suwałek.
FILIP: To nie jest twoja córka.
MARIA: Filip, proszę cię, daj się Agacie wypowiedzieć.
FILIP: Ale to nie jest twoja córka!
AGATA: I co z tego? Córka, nie córka. Matka, nie matka. To nie ma żadnego znaczenia. Ważne, kto kogo naprawdę potrzebuje.
ROBERT: A ty tego nie potrzebujesz.
AGATA: Nie wtrącaj się.
ROBERT: Ale kiedy właśnie o to tutaj chodzi.
AGATA: Nie wtrącaj się, mówię.
MARIA: Daj mu coś powiedzieć. Jesteśmy tu w bezpiecznym miejscu. Jesteśmy tu po to, żeby się nawzajem zrozumieć, żeby coś rozwiązać, rozwiązać najwidoczniej jakiś interesujący problem i każdy ma prawo coś powiedzieć. Takie są reguły. Każdy może coś powiedzieć. Dajmy mu coś powiedzieć.
AGATA: No to proszę. Mów. Co chcesz powiedzieć? Może chcesz się do czegoś przyznać?
ROBERT: Nie.
AGATA: Może chcesz nam wszystkim powiedzieć coś ważnego?
ROBERT: Nie.
AGATA: Coś, co nam wszystkim otworzy oczy?
ROBERT: Agata, nie teraz.
MARIA: Agata, o co teraz chodzi?
Pauza.
AGATA: Robert spał z Filipem.
MARIA: Aha…
FILIP: Nie spał. Zamknij się!
MARIA: Filip.
FILIP: Ale ja mówię, że nie spał. Mówię, że nie spał, więc nie wiesz, czy spał. Nie spał.
AGATA: Ale nie o to chodzi. Robert spał z Filipem.
FILIP: To o co chodzi? O co tutaj chodzi?
AGATA: Robert spał z Filipem.
MARIA: No i co z tego? Co z tego, że spał?
AGATA: Robert… to mój chłopak.
Maria wybucha śmiechem i śmieje się dłuższą chwilę. Filipa mdli.
MARIA: Agata, ok, ale to jeszcze nie tragedia. Ludzie ze sobą sypiają. Zdarza się.
AGATA: Powiedział: przyjeżdżaj. Przyjechałam. A ten kilka godzin wcześniej z nim spał.
MARIA: Nie jest to miłe, ale to wciąż jeszcze nie tragedia.
AGATA: Nie rozumiesz.
MARIA: Rozumiem. Bardzo dobrze rozumiem.
AGATA: Ale to jest trudne. To jest dla mnie bardzo trudne.
Maria próbuje powstrzymać śmiech, ale nie daje rady. Maria się śmieje. Wszyscy czekają, aż skończy. Filipa mdli.
ROBERT: Agata…
MARIA: Ty lepiej nic nie mów. Spokojnie, Agata, spokojnie. Życie jest trudne, nic nie poradzisz, sarenko. Wyjścia są dwa: albo go rzuć albo mu wybacz.
Pauza.
AGATA: I już?
MARIA: Już.
AGATA: I tyle?
MARIA: Tyle.
AGATA: Żałujesz? Powiedz mi chociaż, czy żałujesz?
Filipowi robi się niedobrze. Biegnie do łazienki, otwiera drzwi,
wymiotuje do sedesu.
MARIA: No i się przejadło.
Filip wciąż wymiotuje. Wszyscy czekają w ciszy. Pauza.
Robert wchodzi do łazienki.
FILIP: Zostaw mnie!
MARIA: Robert, zrób mu jakichś ziół, czy coś.
FILIP: Nie chcę żadnych ziół. Nic nie chcę.
Robert wychodzi z łazienki.
FILIP: Dajcie mi święty spokój. Odpierdolcie się ode mnie.
MARIA: Filip.
FILIP: Odpierdolcie się wszyscy ode mnie.
MARIA: Filip, zachowuj się.
Pauza.
AGATA: Mamo, twoje dziecko wymiotuje.
MARIA: Nie, to już jest przesada.
FILIP: Gdzie tu jest przesada?
MARIA: Dzwonisz, zawracasz mi głowę, histeryzujesz i jeszcze wymiotujesz przy ludziach. Naprawdę bardzo trudno jest być przy tobie wspierającą matką.
Filip wychodzi z łazienki. Pauza.
ILIP: I tak ci to przeszkadza? Że rzygam przy ludziach?
MARIA: Przeszkadza.
FILIP: A dlaczego ci przeszkadza, że twoje dziecko rzyga?
MARIA: To słabość. To jest obrzydliwe. To się powinno ukrywać. To się powinno chować. Masz do tego prawo, jasne, że masz prawo, ale nie przy ludziach.
ROBERT: Już dobrze.
MARIA: To jest obrzydliwe.
Robert podchodzi do Filipa. Przytula go. Wyjmuje z kieszeni chusteczki higieniczne, wyjmuje jedną, wyciera Filipowi usta.
ROBERT: Już dobrze. Chodź.
Filip odwzajemnia uścisk. Pauza. Filip płacze.
FILIP: Robert, Robert, Robert.
Pauza.
AGATA: No miłosierny samarytanin! Może mu jeszcze stopy wymasuj?
ROBERT: (do Filipa) Usiądź, spokojnie.
FILIP: Robert…
AGATA: Może go rozbierz, weź pod prysznic i umyj?!
ROBERT: (do Filipa wyjmując z paczki drugą chusteczkę) Masz, chusteczka. Chcesz coś pić?
FILIP: Nie.
ROBERT: Na pewno?
FILIP: Tak.
Pauza.
MARIA: Cicho tu. Filip, puściłbyś coś ładnego. Filip ma wspaniałą kolekcję płyt gramofonowych. Już parę lat zbiera. Mówi, że dźwięk z takiej płyty jest inny. Ciepły. No puść coś, Filip. Nie ma to jak winyl, tak mówi. Kiedy przychodzę z wizytą, zawsze częstuje mnie dobrym winem i puszcza ładną muzykę. Siedzimy sobie na tej wielkiej sofie, rozmawiamy, patrzymy na zachód słońca. No puść coś, Filip.
Pauza.
MARIA: O jezu, to już ta godzina! Pójdę już. Przepraszam was. Pójdę już. Oj, prawie bym zapomniała. Klucze. To są zapasowe klucze do mieszkania. Zostawię wam.
Maria kładzie klucze na blacie kuchennym.
MARIA: Żebyście sami mogli zdecydować, czy będzie zamknięte, czy otwarte. Wpadnę pewnie w niedzielę, może w sobotę. Zadzwonię. Domofonem zadzwonię. Pa, kochani. Pa, Robert. Pa, Agata. Pa, Filip.
FILIP: Wychodzisz?
MARIA: Muszę.
AGATA: I tyle.
Maria szykuje się do wyjścia. Robert wyjmuje nie wiadomo skąd deser.
ROBERT: A deser? Nie zjadłaś deseru.
MARIA: Nie no, spokojnie, zjem następnym razem.
ROBERT: Ale mamo, nie można tak. Proszę, zrobiłem specjalnie dla ciebie.
MARIA: No już dobrze. To chociaż spróbuję.
Maria je deser. Najpierw dwa kęsy na spróbowanie. Cisza. Maria nie przestaje, je powoli i elegancko, aż zje cały deser. Nic już nie mówiąc wychodzi. Otwiera drzwi bez problemu i zamyka je za sobą.
ROBERT: (do Agaty) Też chcesz?
AGATA: Nie. Nie jestem głodna.
Pauza.
ROBERT: Trzeba by się trochę ogarnąć.
FILIP: Pójdę już.
Pauza.
FILIP: Pójdę już.
ROBERT: Jak to?
FILIP: Pójdę.
AGATA: Ale przecież nikt cię nie wygania. Posiedź. Zjedz coś jeszcze.
FILIP: Pójdę.
AGATA: Naprawdę, posiedź.
ROBERT: Zrobić ci coś na drogę?
AGATA: Robert, jakim ty jesteś wspaniałym człowiekiem.
FILIP: Nie. Nie trzeba.
AGATA: Słuchajcie, mam taki pomysł. Wspaniały. A może chcecie pojechać razem? Co? Taka męska wyprawa. Męska wyprawa na wschód.
ROBERT: Agata.
AGATA: Jakbyście się pospieszyli, to złapiecie popołudniowy do Suwałek.
ROBERT: Agata, daj spokój.
AGATA: Razem na szlaku. W poszukiwaniu nieodgadnionego! Jak w westernach.
ROBERT: Przestań!
FILIP: Niech mówi. Robert, daj spokój.
AGATA: A co ty nagle taki pełen poświęcenia? A może ja wcale nie mam ochoty mówić? Może nie mam ci nic do powiedzenia? Może nie chcę mówić, tylko wtedy, kiedy ty mi na to pozwalasz? Dlaczego w ogóle śmiesz mi pozwalać? Kto ci dał prawo, żeby mi pozwalać? Wydaje ci się, że wszystko masz, co? Że po prostu wszystko możesz? Jesteś szkieletem, nędznym szkieletem, jesteś marny i zginiesz, zginiesz jak wszyscy.
ROBERT: Jesteś okrutna.
AGATA: Nie, tobie się teraz wydaje, że jesteś ponad to, ponad mnie. Zwróciłeś pokarm – zyskałeś mądrość!
ROBERT: Agata, odpuść mu. To przecież w ogóle nie o niego chodzi.
AGATA: (do Filipa) To, że słyszałam jak rzygasz, nie znaczy, że ci od razu wierzę!
FILIP: Nie musisz. Nic nie musisz. Niczego od ciebie nie chcę. Przepraszam.
ROBERT: Błagam was. Zjedzmy coś.
AGATA: Zamknij się.
FILIP: Robert, Robert, Robert…
ROBERT: No to się napijmy. Chociaż się napijmy.
FILIP: Wino trzymam tam po prawej, korkociąg jest w szufladzie. Biorę walizkę i torbę. Plecak ci zostawiam. A, macie tu klucze.
Filip kładzie swój komplet kluczy obok kluczy Marii.
FILIP: Dwa komplety mogą wam się przydać. Ręczniki są w tamtej szafce. Można chodzić na boso, jest podłogowe. Uważajcie na rączkę od prysznica, trochę przecieka, bardzo przecieka, nie zdążyłem nic z nią zrobić. Pa.
Filip wychodzi z walizką i torbą Roberta. Nie ubiera butów, idzie na boso. Pauza. Agata wstaje, robi kilka kroków,
nadeptuje na odłamek rozbitej szklanki.
AGATA: Ała!
ROBERT: Uważaj, tu może być szkło. Szklanka się zbiła.
AGATA: No co ty nie powiesz? Ała, ała, ała. No rusz się, daj mi jakiś plaster czy coś.
ROBERT: Nie wbiło ci się?
AGATA: Nic mi się nie wbiło. Daj mi plaster. Krew mi leci.
Robert zagląda do szuflad. Nie może znaleźć.
Za drzwiami słychać odgłos wymiotów Filipa.
AGATA: Ała, szybciej. Pośpiesz się trochę.
ROBERT: Staram się.
Robert znajduje wreszcie opakowanie z plastrami. Podaje Agacie.
Agata przykleja plaster. Pauza.
AGATA: Schowaj wreszcie te noże! Nie lubię, jak leżą na wierzchu. Dobrze. Nie to nie, sama schowam.
Agata chowa noże do szuflady. Pauza.
ROBERT: Rozpakuję cię.
AGATA: Sama się rozpakuję.
Pauza.
ROBERT: Puszczę jakąś muzykę.
Robert podchodzi do zestawu audio i bierze z półki płytę. Kładzie ją na gramofonie. Włącza go i włącza wzmacniacz, opuszcza igłę gramofonu. Słychać miękkie, ciepłe brzmienie winyla. Agata w tym czasie wyjmuje wino i korkociąg, otwiera wino, wyciąga dwa kieliszki, nalewa alkohol. Do mieszkania wchodzi z powrotem Filip. Nie ma problemu z otwarciem drzwi. Wchodzi, odstawia bagaże. Ma pobrudzoną wymiocinami kurtkę i ubrania.
ROBERT: Filip… biedaku.
Agata powstrzymuje się przed powiedzeniem czegokolwiek. Robert zdejmuje z Filipa kurtkę. Zwija ją tak, żeby niczego nie pobrudziła. Rozbiera Filipa z brudnych rzeczy, zwijając je tak, żeby niczego nie pobrudziły. Filip zostaje w samej bieliźnie. Robert bierze go za rękę i prowadzi do łazienki. Tam rozbiera go do naga i pomaga mu wejść pod prysznic. Namacza go, namydla i spłukuje. Robert wyciera Filipa ręcznikiem i ubiera w szlafrok.
Agata w tym czasie wyjmuje z szafki trzeci kieliszek i nalewa do niego wina. Z łazienki wychodzi Robert z podwiniętymi rękawami. Agata podaje mu wino. Robert siada na kanapie wśród niepościelonej pościeli i słucha muzyki. Z łazienki wychodzi Filip w szlafroku. Agata podaje mu kieliszek wina i siada na kanapie obok Roberta. Przytula się do niego. Filip nie siada razem z nimi, ale u ich stóp.
Nagle, nie wiadomo skąd – zachód słońca.
Muzyka, wino, zachód słońca.
kurtyna