fragmenty powieści

O niewidzialności

Niewidzialność ma swoje dobre i złe strony.

Nie musisz jeść, ubierać się, spać, robić siusiu, uśmiechać się, chodzić do szkoły, rozmawiać. Jednak możesz łatwo zapomnieć, kim jesteś.

Gdy chodzisz, biegasz, dotykasz, czujesz się normalnie, jak osoba widzialna. Ale gdy siedzisz zbyt długo pod drzewem, w końcu wydaje ci się, że jesteś jednym z jego liści, a chmury, które płyną niebem, przepływają przez ciebie jak przez księżyc. W nocy możesz stać się się lasem, pełnym cieni, szelestów i oddechów. Możesz też być niebem, ciemną, głęboką przestrzenią, ukrywającą światło.

Niewidzialność wymaga uwagi. Jeżeli się zapomnisz, możesz się rozwiać jak strzęp mgły i przestać być.

Zawsze musisz o sobie pamiętać i odróżniać siebie od innych rzeczy. Niewidzialność polega na tym, że część osoby niewidzialnej, ta, którą powinni widzieć inni, przebywa w innym świecie. Jest to świat wielu możliwości, w którym żyją wszystkie wizerunki i obrazy tej osoby, wszystkie odczucia, jakie budziłaby w innych, gdyby była widzialna. Taka galeria hologramów, gdzie przebywają projekcje tylko jednej osoby, a jednak każdy z tych powietrznych, przestrzennych obrazów jest zupełnie inny. Ten świat, tę galerię hologramów, wypełnia szara galareta, taka sama, jaka w lesie o pierwszym brzasku rozpycha się pomiędzy niewyraźnymi drzewami, przesuwając je o kilka centymetrów w tę lub w tamtą stronę.

Jeżeli cię nie widać, trudno ci myśleć o sobie jako o czymś odrębnym, a jeśli w dodatku nie posiadasz własnego imienia, jest to jeszcze trudniejsze. Pomocna jest tu pamięć o mamie, a nawet tylko jej hipotetyczny obraz, choćby taki: czarnowłosa księżniczka w czerwonym sweterku, ze złotymi kolczykami w uszach. Takie wspomnienie wystarczy, aby być.

Niewidzialność sprawia, że rzeczywistość jest jak telewizja — możesz oglądać albo nie oglądać, możesz zmienić program. Skoro nikt nie widzi ciebie, ty też nie musisz patrzeć. No i nie musisz w to wchodzić. Nie ma cię. Odejdziesz i nikt nawet tego nie zauważy. Film będzie się toczył bez ciebie. Włączysz po godzinie, żeby zobaczyć zakończenie. Ale każdy czasem chciałby być w środku.

W walkach wręcz i nagłych akcjach niewidzialność jest ogromnym atutem. Ale twoje działanie zostaje przeważnie przypisane komuś innemu. Ludzie widzą tylko to, co mogą zobaczyć.

Niewidzialność spłaszcza i odbarwia. W nikim nie budzisz sympatii, zachwytu, gniewu, pogardy, nawet obojętności. Więc i dla siebie stajesz się czymś nieistotnym i mało interesującym.

A jeśli nawet ktoś odkryje twoje istnienie, wtedy — aby ukryć pustkę — może ci dać postać osoby, o której myśli i którą chciałby ujrzeć. I nagle spada na ciebie owa miłość lub nienawiść, wszystkie wspomnienia i wrażenia związane z tamtą osobą.

Las

Kiedy byłam bardzo malutka, miałam nie więcej niż pół roku, moja mama zostawiła mnie w lesie. To dlatego stałam się niewidzialna. Nie chciałam, aby mnie znaleziono.

Widzę ją z bliska, jej twarz tuż nad moją twarzą, atramentowe oczy z plamkami słońca i kołyszące się złote kolczyki. Kosmyk jej włosów, czarnych jak noc, łaskocze mnie w policzek.

— Nie mogę cię mieć — powiedziała. — Muszę wyjechać bardzo daleko, do pracy, a ty jesteś jeszcze taka malutka. Nawet nie umiesz chodzić. Ale nie bój się, nic ci się nie stanie. Tyle ludzi tutaj spaceruje. Poprzyjeżdżali takimi eleganckimi samochodami. Na pewno ktoś się ucieszy, gdy znajdzie taką słodką dziewczynkę. Zabierze cię do swojego pięknego domu i kupi ci mnóstwo nowych ubranek i zabawek. Zobaczysz, tak będzie. Ale nie zapomnij o mnie. Pamiętaj, że to ja cię urodziłam i ja jestem twoją prawdziwą mamusią.

Pocałowała mnie i wstała. Popatrzyła na mnie i odeszła. Jeszcze przez chwilę widziałam jej czerwony sweterek pośród żółtych liści. A potem zniknęła.

Było tak żółto, aż bolały oczy. Żółte liście leżały wszędzie. Pnie i gałęzie drzew, brunatne i błyszczące, wiły się jak olbrzymie, krzaczaste węże. Przez drzewa przeświecało słońce i dzieliło usypane z liści wydmy na pasy złota i cienia.

Las wypełniały głosy. Ze wszystkich stron dobiegały mnie stłumione okrzyki, rozmowy, nawoływania, poszczekiwania psów, gwizdy ptaków, trzaski. Leżałam i nasłuchiwałam. Ktoś nadchodził ścieżką. Dwoje ludzi. Rozmawiali bardzo głośno.

— Tak strasznie chcę, żebyśmy wreszcie mieli dziecko. Córeczkę. Nawet wiem, jak będzie miała na imię. Marylin. Prześliczne imię, prawda? — powiedziała kobieta.

— Ależ tak, kochanie. Chociaż myślałem, że damy jej imię po mojej matce. To była niezwykła osoba. Wiesz, opowiadała mi straszne historie. Nie mogłem potem zasnąć. Wiesz, co kiedyś zrobiła na prima aprilis? Obudziła mnie nad ranem, krzycząc, że się pali! Miałem wtedy sześć lat. Wyobrażasz to sobie? Czasami myślałem, że jest czarownicą i byłem z niej dumny. Szkoda, że jej nie poznałaś. Brakuje mi jej, wiesz — mówił mężczyzna.

— To jakaś wariatka była, ta twoja matka— powiedziała kobieta. — Marylin nie będzie taka.

Byli coraz bliżej. Widziałam już ich, grubą, mocno umalowaną kobietę z pomarańczowymi włosami i niskiego, łysego mężczyznę. Byli tak samo ubrani — w białe szorty i różowe koszulki. Szli w moją stronę. Leżałam tuż przy ścieżce. Wiedziałam, że za chwilę zobaczą mnie, niemowlę zawinięte w bury kocyk, leżące wśród złoto-czerwonych liści.

Ci ludzie nie podobali mi się. Nie chciałam, żeby mnie znaleźli, zabrali do swojego domu i zostali moimi rodzicami. I nie podobało mi się to imię, Marylin.

Właśnie wtedy, w tamtym momencie, stałam się niewidzialna. Tak bardzo nie chciałam zostać przez nich zauważona, że przestałam być widzialna całkowicie, dla wszystkich. I nie zobaczyli mnie. Przeszli obok, nogami w białych adidasach rozgarniając szeleszczące liście.

— Była prześliczna, gdy była dziewczynką. Pamiętasz to zdjęcie w albumie, które ci pokazywałem? Jej i jej brata, przecież poznałaś go na naszym ślubie, pamiętasz, ten stary pan w mundurze angielskiego lotnika. Strasznie się kłócili, gdy byli dziećmi. Opowiadała mi, że kiedyś rzuciła w niego finką, takim skautowskim nożem. To dlatego miał bliznę na policzku. Twierdził, że był ranny na wojnie, że postrzelił go niemiecki pilot. Wstyd mu, że dostał od dziewczyny… — opowiadał mężczyzna, odchodząc wąziutką ścieżką. Kobieta śmiała się.

Odeszli, zniknęli, a ja, niewidzialna dziewczynka, zostałam sama w lesie. I byłam tam bardzo długo.

Twarz i imię

Mój las nazywał się Las Kabacki. Znajdował się pomiędzy Ursynowem, najbardziej wysuniętą na południe dzielnicą Warszawy, a Parkiem Kultury w Powsinie, położonym na skarpie nad olbrzymim parkingiem. W Parku było mnóstwo atrakcji: piwo, cola, kiełbaski i frytki, krzesła i stoły, miejsca na ogniska i do gry w piłkę, amfiteatr z estradą, basen, krany ze źródlaną wodą i wesołe miasteczko, które nazywało się Strachland. Obok Parku był ogromny Ogród Botaniczny. W lesie stały ławki i kosze na śmieci, była mogiła partyzanta i tablice ze zdjęciami i opisami roślin, zwierząt i ptaków.

Właśnie tam mieszkałam i przez wiele lat nikt mnie nie zobaczył. I nie wiedziałam, jak wyglądam. Nie sądziłam, że w ogóle jakoś wyglądam.

Aż kiedyś zobaczyłam swoją twarz.

Najpierw myślałam, że ta dziewczynka patrzy na mnie przez ciemną szybę samochodu. Skrzywiła się i przesunęła ręką po głowie. Zbliżyłam się. W samochodzie nikogo nie było. To ja się skrzywiłam. To moja twarz odbijała się w szybie. Czarne włosy i żółta koszulka. Szerokie brwi nad brązowymi oczami. Nie myślałam, że mam na sobie jakieś ubranie. I nigdy przedtem nie miałam odbicia, nawet wtedy, gdy przechodziłam obok lustra. Chyba to dziwne światło, pomyślałam, to słońce, które niedawno zaszło i teraz świeci jak spod ziemi, tak, że wszystko wydaje się ciemniejsze i bardziej wyraźne. Zbliżyłam twarz do szyby.

— No, wsiadaj — usłyszałam.

Odskoczyłam.

— Tato, gdzie ta dziewczynka, co tu stała? — zapytał chłopiec, który podchodził właśnie do samochodu. Mężczyzna w dresie otwierał już drzwi z drugiej strony. Nie zauważyłam ich przedtem.

— Co za dziewczynka?

— Właśnie nie wiem. Zobaczyłem jej twarz w szybie samochodu. Miała chyba tyle lat, co ja. Miała czarne włosy. I nagle zniknęła.

— Już śnią ci się dziewczyny. Nic dziwnego, od dziś masz dwanaście lat! No, wskakuj, jedziemy do babci na tort.

Wsiedli i odjechali. To było na drodze tuż pod lasem, tam, gdzie parkowały samochody spacerowiczów.

Potem widziałam się jeszcze kilka razy. Zawsze w tej krótkiej chwili pomiędzy popołudniem a wieczorem, gdy świat wydaje się oświetlonym niewidoczną lampą pokojem oglądanym z zewnątrz, przez okno.

Patrzyłam w szybę samochodu lub w czyjeś lustrzane okulary, pochylałam się nad kałużą. Widziałam ciemne oczy, ściśnięte wargi, czarne, proste włosy. To byłam ja. Z tyłu widziałam różowo-popielate chmury, drzewa, trawę. To było tło.

Aż wreszcie pewnego dnia ktoś zwrócił się do mnie po imieniu. To był pochmurny, ciepły i smutny dzień, z rodzaju dni skłaniających do rozmyślań.

Siedziałam w Parku, przy stoliku pod wysoką sosną, naprzeciwko starego mężczyzny, na którego wszyscy mówili Wrona. Wrona siorbał herbatę z plastikowego kubka.

— Uważaj, Maja — powiedział, wpatrując się w miejsce tuż nad moją głową. — Jak Irena cię zobaczy, może być źle. To awanturnica. Powiedziałem jej o nas, chcę, żebyś to wiedziała.

— Co jej powiedziałeś? — zapytałam.

— Wszystko. Nawet, jak całowaliśmy się pod schodami. Musiałem, Maja. Naprawdę tylko ty jesteś dla mnie ważna. Irena jest moją żoną, nic poza tym. Zresztą nie sypiamy ze sobą od dawna.

— Czy ty mnie widzisz? — zapytałam.

— Widzę? Chyba widzisz, że nic już nie widzę — dotknął swojej białej laski, którą trzymał między kolanami. — Wiem, że tu jesteś. Poznam twoje kroki nawet wtedy, gdy będę leżał w grobie. Ciągle chodzisz tak samo. Jakbyś ciągle miała dwanaście lat.

— Ja mam dwanaście lat.

— Mnie też się tak wydaje. Jakby czas zatrzymał się. Tamten dzień wciąż jest i jest.

— Jaki dzień?

— Tamten. Gdy zobaczyłem cię pod bramą szpitala.

— Jakiego szpitala?

— No, zakaźnego. Nie pamiętasz? No tak, jesteśmy tacy starzy. Ale ja pamiętam wszystko. Każdy szczegół.

— Opowiesz mi to, prawda? — zapytałam.



Joanna Rudniańska – polska pisarka. Ukończyła Uniwersytet Warszawski. Z wykształcenia jest matematykiem. Dziesięć lat pracowała w Polskiej Akademii Nauk. Jest laureatką Międzynarodowej Nagrody imienia Janusza Korczaka. Otrzymała ją za Rok smoka w 1992 roku. Książka otrzymała również tytuł Książki Roku 1991. W 2007 roku jej powieść Kotka Brygidy otrzymała Główne Wyróżnienie Literackie w konkursie Książka Roku 2007 Polskiej Sekcji IBBY. W 2012 roku XY była nominowana do Nagrody Literackiej Miasta Warszawy. Książka Bajka o Wojnie otrzymała wyróżnienie honorowe w konkursie Książka Roku 2015 Polskiej Sekcji IBBY. W 2019 roku wydała powieść Sny o Hiroshimie oraz zbiór opowiadań RuRu.

Wlada Jurczanka (ur. 1995) – artystka z Białorusi, studiuje na ASP we Wrocławiu. Zajmuje się ilustracją, tatuażem i printmakingiem.