Gdy Królikowski nagle, bez najmniejszej zapowiedzi, na nieoczekiwanie i chybcikiem zwołanej konferencji obwieścił, że kończy karierę i że nigdy więcej nie wykona swojego popisowego chwytu, rozpacz fanów nie miała końca. Licznie zgromadzeni na sali mężczyźni, nie mogąc, nie potrafiąc uzewnętrznić swoich uczuć, poczernieli na twarzach jak zgrillowani, głowy im napuchły, a niektórzy wprost pękali z rozpaczy. Dzieci z płaczem wracały ze szkoły, dziadkowie niknęli w czeluściach katatonii, a matki roniły łzy prosto do zupy. Stacje przerwały ramówki, by obwieścić, że legendarny Królikowski zakończył karierę i nigdy więcej nie wykona popisowego chwytu, prezenterki łkały, a politycy zobowiązywali się do podjęcia działań mających na celu zmianę jego decyzji. Ogłoszono żałobę, wydano specjalne dodatki do pism, zapraszano do studia specjalistów od mowy ciała, papież powiedział, że będzie tęsknił. W dwóch fawelach i jednym kibucu doszło do zamieszek, pod Myślenicami zamyślony kierowca staranował stodołę. Twierdził, że jest w rozpaczy po konferencji Królikowskiego.
Królikowski się nie tłumaczył, po prostu z dnia na dzień zakończył karierę, pozostawiając po sobie ogromną pustkę, tylko on jeden znał bowiem tajemnicę chwytu znanego jako „chwyt Królikowskiego”. Nikomu nigdy nie udało się go skopiować. Nie pomogły nagrania odtwarzane w zwolnionym tempie z kilku kamer ani analiza matematyczna wykonana przez zespół naukowców, w skład którego weszło osiemnastu noblistów z różnych dziedzin i krajów oraz jedna laureatka nagrody Stalina. Chwyt Królikowskiego był niepowtarzalny i nieuchwytny, na tym zasadzała się wyjątkowość Królikowskiego, będącego jedyną osobą zdolną wykonać własny chwyt.
W 44. wydaniu Wielkiej Księgi Chwytów opracowanej przez Garvoliniego, chwyt Królikowskiego znalazł się między legendarnym chwytem Murkudisa, a nieco już przebrzmiałym chwytem Grahama, co oznacza, że Królikowski w swojej kategorii chwytów zadebiutował od razu w pierwsze trójce, co nie zdarzyło się nigdy wcześniej. W kolejnym wydaniu chwyt Królikowskiego nie miał już sobie równych i został przez Garvoliniego (zdaniem specjalistów – na wyrost) nazwany chwytem wszechczasów.
Innego zdania byli autorzy konkurencyjnej Encyklopedii Chwytów, von Specht i Kissinger, którzy świętokradczo umniejszali Królikowskiemu, nazywając jego chwyt „NIEMAL doskonałym” i „BLISKIM perfekcji”, pozostającym jednak w cieniu Murkudisa, który od dwóch dekad rozkładał przeciwników na łopatki. Podobno von Specht w prywatnych rozmowach nazywał chwyt Królikowskiego „ZALEDWIE niezłym”, co najpewniej miało wywołać skandal, podburzyć publikę i wpłynąć na sprzedaż firmowanej przez niego i finansowanej z kieszeni Kissingera Encyklopedii. Po latach jednak nawet on, zatwardziały i konserwatywny zwolennik przestarzałego i trącącego myszką od ponad pół stulecia chwytu Kitschkego, musiał przyznać się do błędu. Chwyt Królikowskiego był nie tylko najskuteczniejszy, ale także najpiękniejszy, o czym świadczy wykonana niedługo po jego debiucie niedoskonała, lecz olśniewająca dbałością o kolor graficzna rekonstrukcja zamieszczona na rozkładówce w „The Grasp Monthly”, którą nastolatkowie z całego świata wycinali i wieszali nad swoimi łóżkami.
Królikowski trenował sam, na podobieństwo mistrzów fortepianu, którzy przed najważniejszymi koncertami i nagraniami ćwiczą wyłącznie w swoich głowach, aby uzyskać efekt świeżości. Gdy o tajemnicę chwytu zapytano jego matkę, przyznała szczerze, że jej nie zna, lecz jej zdaniem Królikowski mógł go zastosować już przy narodzinach, były bowiem niezwykle trudne. Poród trwał niemal trzy tygodnie i zakończyłby się zgonem obojga, gdyby nie chwyt Królikowskiego, który wyswobodził się z pępowiny z gracją doświadczonego speleologa.
Starszy brat Królikowskiego oznajmił, że dzięki więzom rodzinnym, a także latom wyrzeczeń i katorżniczych treningów, posiadł umiejętność chwytu, jednak podczas transmitowanej na cały świat demonstracji złamał sobie rękę w dwóch miejscach, z czego Królikowski wcale się nie cieszył. Żałosny był to pokaz, jednak chwyt nazwany „wychwytem Królikowskiego” zaczęło stosować CIA w trakcie tajnych przesłuchań komunistów w Chile. Również ojciec Królikowskiego, który opuścił rodzinę, gdy Królikowski był brzdącem, sugerował, że zna tajemnicę chwytu, co więcej, rzekomo nauczył go syna, zanim oddał się swojej prawdziwej pasji, czyli stolarce antycznej. Niestety w tartaku stracił obie ręce powyżej łokci, ponieważ z wykształcenia był bibliotekarzem i nie radził sobie z niczym, co nie było klasyfikacją dziesiętną Deweya. Nie mógł więc zademonstrować tajników chwytu, a gdy próbował rozrysować procedurę przy pomocy ołówka trzymanego w ustach, też mu to nie szło, był bowiem kurwa stolarzem bez rąk.
Specjaliści, między innymi wspomniany już von Specht, twierdzili, że chwyt ewoluował przez lata i nie narodził się od razu w skończonej, doskonałej formie, jednak nie byli w stanie podać szczegółów dość przekonująco. Geometryczny wykres von Spechta, analizujący dynamikę i układ chwytu przy pomocy najświetniejszych i najnowocześniejszych metod, dowodzi, że Królikowski wykracza daleko poza przestrzeń euklidesową i wchodzi w zakres geometrii analitycznej, co doprowadziło do wpisania chwytu Królikowskiego na zaktualizowaną listę problemów Hilberta. Wykres von Spechta, znany jako „wykres von Spechta”, nie stał się jednak zasadą von Spechta, nie znaleziono dla niego bowiem żadnego utylitarnego zastosowania. Stał się za to inspiracją dla artystów, którzy w jego krzywych rozpoznali renesansowe zasady piękna i harmonii – bez wykresu von Spechta Haring pozostałby smutnym graficiarzem ze stulejką.
Marmieładowa dowodziła, że istnieją podstawy, by badania i wykres von Spechta, nazywane przez nią „poronionym efektem zachodniego lumpenproletariackiego myślenia o płaszczyznach i ruchu von Spechta”, wysłać na śmietnik historii. Z drugiej strony uważała, że są pewne podstawy, by przyznać mu rację, a osoba, która potwierdzi jego obliczenia, może liczyć na Nagrodę Nobla lub, jeśli obliczeń dokona się w Związku Radzieckim, Nagrodę Stalinowską, którą ona sama otrzymała za opublikowaną pod pseudonimem nowelę Damski mistrz o życiu młodego człowieka, który uczy się zawodu fryzjera, opowiedzianym z perspektywy jego znajomej – dyrektor dużego instytutu naukowo-badawczego. Niestety jej artykuł opublikowano czterdzieści pięć lat po śmierci von Spechta i pięć lat po przejściu Królikowskiego na emeryturę, przez co odważne i niejednoznaczne tezy badaczki przeszły bez echa. Próbował do nich wrócić jej uczeń Pisklakov z Państwowego Uniwersytetu Sachalińskiego, wyłożył się jednak na wyliczeniach pierwiastka z przekątnej kwadratu ruchu łokcia w momencie szczytowym chwytu Królikowskiego, głównie dlatego, że nie był to jego łokieć. Po tej porażce odebrał sobie życie: znaleziono go nagiego w sachalińskim lesie, nagryzionego zębem czasu, z książką Czechowa o Sachalinie w jednej dłoni i z członkiem w drugiej, nie swoim.
Gdy Królikowski ogłosił zakończenie kariery, proponowano mu liczne benefity i benefisy, których odmawiał, pragnąc poświęcić się pisaniu wspomnień oraz wyplataniu z wikliny. Nie przekonała go milionowa oferta reklamowa od producentów cążków do paznokci z Arkansas ani (wielokrotnie wyższa) od monstrualnej indyjskiej pieczarkarni. Królikowski i jego chwyt nie byli na sprzedaż. Zgodził się jedynie na otwarcie Chwytoniady zorganizowanej przez wakacyjnie zjednoczone w tym celu Koree, a nawet zademonstrował na papuśnym Kimie wykrok wstępny do chwytu Królikowskiego, czym wywołał lawinę spekulacji na temat możliwego powrotu do chwytania.
Królikowski jednak już nigdy niczego nie chwycił publicznie – gdy rzucano w niego kwiatami i pluszowymi maskotkami, kulił się przed nimi, unikając jakiegokolwiek chwytu. Nie chwytał wyciągniętych dłoni i żartów, nawet sam siebie nie chwytał za łokcie, ręce trzymał przy ciele, w spokojnym zwisie. Nie miał najmniejszej ochoty wzbudzać zachwytu swoimi chwytami, a jego godny podziwu upór pomógł mu nie tylko utrzymać status legendy chwytu, lecz także zgromadzić nowych fanów, którzy próbowali zrozumieć głębię i znaczenie chwytu Królikowskiego. Powstawały liczne artykuły, dysertacje, książki, audycje, programy i filmy poświęcone chwytowi Królikowskiego, lecz żaden z nich, nawet ten konsultowany przez Królikowskiego, w którym Królikowskiego zagrał sam Królikowski, nie zbliżył się do prawdy. Królikowski nie pomagał w poszukiwaniach, ale też nie przeszkadzał, w nonszalanckim zdawałoby się stylu pozwalał, by jego chwyt wciąż okrążał świat.