Wiele lat później pewna osoba, która postanowiła najpiękniejszą wiosnę i lato swojej młodości poświęcić na pisanie pracy magisterskiej na temat tarnowskich tygodników wydawanych w latach dwudziestych w języku jidysz, zanotowała: „Prasa ta nadal nie doczekała się całościowego opracowania, choć próbę taką podjęto w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia. Niestety, badania przerwała nagła śmierć archiwisty”.

To był poniedziałek. Rano jak zwykle przyszedłeś do pracy. Zegar na ścianie wskazywał ósmą. Od wczoraj nie czułeś się najlepiej. W nocy śniło ci się, że jesteś w zamkniętym, dusznym pomieszczeniu i nie potrafisz znaleźć wyjścia. Obudziłeś się zlany potem i długo jeszcze nie mogłeś złapać tchu. Z ulgą przyjąłeś dźwięk budzika o szóstej.

Poranne czynności zwykle przynosiły ulgę. Tym razem jednak podczas golenia z przykrością odnotowałeś, że masz szarą cerę. Twoja twarz w lustrze wyglądała jak pomięta gazeta, rozmazane litery, niewyraźna ilustracja. Nie mogłeś otrząsnąć się z wrażenia, że jesteś kolejnym numerem jidyszowego tygodnika do zarchiwizowania. Wszedłeś do wanny, by opłukać ciało i wtedy zrobiło ci się niedobrze. Chciałeś zwymiotować, lecz wyrzuciłeś z siebie tylko odrobinę żółci. Postanowiłeś nie jeść śniadania, aby ten przykry epizod nie powtórzył się w pracy.

Wziąłeś do ręki kapelusz, wyszedłeś na zewnątrz. Miałeś do przejścia dwie uliczki wybrukowane kocimi łbami.

Zapowiadał się upalny dzień.

Punktualnie o ósmej siedziałeś w swoim pokoju. Na biurku, parapecie, podłodze i stoliku kawowym piętrzyły się fiszki z sygnaturami i notatkami. Kartki z tytułami artykułów przełożonych na polski nabijałeś na stojaki zakończone długimi szpikulcami. Starałeś się trafiać w lewy górny róg, tak, by nie dziurawić tekstu.

Opisywałeś kolejne strony tygodnika wydawanego czterdzieści lat wcześniej, przed wojną, w świecie, który nie istnieje, a być może nawet wcale nie istniał, może jedynym dowodem jego istnienia były te zakurzone egzemplarze gazety, notatki na marginesach poczynione czyjąś ręką, okrągła plama wielkości filiżanki z kawą. Doniesienia prasowe, przebrzmiałe aktualności, informacja o naborze do sekcji gimnastycznej. Musiał istnieć ktoś, kto to czytał, pił popołudniową kawę podczas czytania, kto chciał się zapisać do tej sekcji, kto kupował reklamowane towary. W peryferyjnym miasteczku na marginesie świata. Dawno temu. Niemalże nigdy.

Za tobą na regale leżały gazety skatalogowane. Przed tobą na biurku, obok popielniczki, w której od ósmej trzydzieści tlił się twój pierwszy tego dnia papieros, czekały czasopisma do opracowania. Ołówkiem kopiowym na fiszkach notowałeś liczbę stron, osobno w nawiasach zaznaczałeś strony ilustrowane, poniżej wymieniałeś tematy poruszane w numerze oraz czy numer miał dział ogłoszeń i reklam. Ile było nekrologów.

Poświęciłeś tej pracy całe życie. Robiłeś to dla przyszłych pokoleń. Czyli dla kogo?

Za oknem świeciło słońce, w mieście było jak w kamiennym piekle, z daleka dochodził krzyk dzieci. Wyszły na przerwie na boisko.

W twoim pokoju panowały cisza i chłód. Pożółkłymi palcami przekładałeś fiszki. Liczyłeś nekrologi.

Nie lubiłeś, kiedy ci przeszkadzano w pracy, prawda?

Więc kiedy szef wsadził swój ryży łeb w szparę w drzwiach i powiedział, żebyś zaniósł formularz do komitetu, byłeś wściekły. Zgasiłeś papierosa, bez słowa wziąłeś formularz, włożyłeś kapelusz i wyszedłeś. Dopiero na klatce poczułeś ukłucie żalu, że dziś już nie skończysz tych nekrologów. Schodząc, pomyślałeś, że może mogłeś odmówić, ale byłeś już na Wałowej. Machnąłeś ręką.

Szedłeś w dół, a ulicę i chodnik zalewało ciepłe poranne słońce. Wystawiłeś twarz na jego promienie i wtedy po raz pierwszy w życiu pomyślałeś, że może warto byłoby czasem wyjść z archiwum, zażyć wiosny. Że życie jest gdzie indziej, poza twoim mieszkaniem i ciemnym pokojem w pracy. Że nie bierzesz w tym udziału. Że nigdy nie brałeś.

Byłeś już przed budynkiem magistrali i wchodziłeś przez ciężkie drzwi do wnętrza szarego gmachu. To nie był moment na takie refleksje.

Dziennik podawczy znajdował się w podziemiach, zjechałeś więc windą jeden poziom niżej, gdzie nie było okien. Odstałeś swoje w kolejce i podałeś panience wniosek. Ona go opieczętowała i zwróciła ze słowami:

– Opłata w kasie na trzecim piętrze.

Odszedłeś więc od okienka i udałeś się na trzecie piętro. Niestety, winda, jak się okazało, była zepsuta i jeździła tylko w dół.

„Jak to możliwe, żeby winda jeździła tylko w dół?” – pomyślałeś.

Znalazłeś klatkę schodową i kiedy wchodziłeś po schodach, przyszła ci do głowy myśl, że w dzieciństwie marzyłeś o takiej górze, która zimą by się odwracała, żeby zawsze można było zjeżdżać na sankach bez mozolnego wspinania się na szczyt.

Nagle poczułeś się tak zmęczony, jakbyś ciągnął za sobą te sanki na rzemieniu. Od wysiłku aż zakręciło ci się w głowie i musiałeś przystanąć na półpiętrze, żeby złapać tchu. Oddychałeś łapczywie, szeroko otwartymi ustami. Protokolantka, która schodziła z drugiego piętra, atrakcyjna kobieta w ciasnej sukience, przystanęła i zapytała, czy dobrze się czujesz. Nie chciałeś wyjść przed nią na słabeusza, więc uśmiechnąłeś się zsiniałymi ustami i wymamrotałeś coś o kondycji.

Na trzecim piętrze było mnóstwo zamkniętych pokojów, czytelnia akt, sekretariat, lecz nigdzie nie było kasy. Przez chwilę chodziłeś tam i z powrotem, w końcu jakiś staruszek z twarzą dziecka wskazał ci drzwi na końcu korytarza ukryte za kotarą.

Wszedłeś tam z formularzem, położyłeś go w okienku, a kasjer w czarnych zarękawkach zażądał od ciebie dwudziestu złotych. Oburzyło cię to żądanie. Jakim prawem szef wysyła cię z misją, nie dając ci przy tym stosownych funduszy! Stłumiłeś jednak w sobie tę złość, wysupłałeś dwa banknoty z portfela, otrzymałeś pieczęć na papierze i z tym świstkiem wyszedłeś. Windą zjechałeś na poziom minus jeden, gdzie, jak się już wcześniej zorientowałeś, nie było okien, a teraz dostrzegłeś, że światło pochodziło z zakratowanych lamp.
Panienka na dzienniku podawczym bez słowa przyjęła od ciebie wniosek i wydała ci potwierdzenie. Pomyślałeś o stosie nieopracowanych jeszcze przedwojennych tygodników. Po raz drugi tego dnia żółć napłynęła ci do ust.

– Gdzie znajdę toaletę? – zapytałeś, a twój głos wydał ci się ochrypły i słaby.

Panienka w milczeniu wyciągnęła rękę w lewo.

Miałeś nadzieję znaleźć to miejsce i szybko wrócić do pracy. Tymczasem niespodziewanie wszedłeś w jakiś boczny korytarz, zapewne nieużywany lub używany z rzadka. Ściany były tu brudne, pachniało kurzem i wilgocią. Minąłeś pracowników w roboczych uniformach, którzy ciągnęli wózek wypełniony po brzegi szarymi teczkami. Żeby ich przepuścić, musiałeś przywrzeć plecami do wilgotnej ściany i wciągnąć brzuch. Jedna z teczek zsunęła się i spadła z wózka. Podniosłeś ją i chciałeś im oddać, ale oni już zniknęli za zakrętem. Poszedłeś w tamtym kierunku. Pracownicy zdążyli jednak odjechać dźwigiem towarowym w górę. Słyszałeś jeszcze metaliczny jęk lin. „Trudno”, pomyślałeś i z teczką przyciśniętą do klatki piersiowej ruszyłeś przed siebie w poszukiwaniu schodów. Minąłeś otwartą kratę i plan ewakuacji wiszący na ścianie. Byłeś zbyt zmęczony, by myśleć o wyjściu awaryjnym. Tunel prowadził w dół.

Po kilkunastu metrach zrobiło się zimno i wilgotno. Śmierdziało szczurami. Za sobą ponownie usłyszałeś pracowników pchających wózek. Chciałeś do nich wrócić, lecz oni w międzyczasie zdążyli zamknąć metalowe drzwi. Nigdzie nie było klatki schodowej. Lampy na ścianach dawały coraz mniej światła, brakowało powietrza. W rękach ściskałeś szarą tekturową teczkę z sygnaturą akt. W kieszeni marynarki miałeś potwierdzenie wpłaty i złożenia formularza. Paczkę papierosów. Krążyłeś tak na tyle długo, że straciłeś poczucie czasu.
Ponownie stanąłeś przed metalowymi drzwiami. Oparłeś się plecami o ścianę, a potem usiadłeś na betonowej posadzce. Sięgnąłeś do lewej kieszeni i wyjąłeś z niej papierosy.

Archiwum akt, podziemia bez wyjścia. Brak okien.

Pomyślałeś o pracy, którą miałeś dzisiaj do wykonania. O pracy, którą miałeś do wykonania jutro. Kategoryzowanie, katalogowanie, liczenie. Materiał opracowany, fiszki, materiał do opracowania. Papieros.

Poczułeś ból w klatce, jakby ktoś ukłuł cię długim szpikulcem.

Badania zostały przerwane. Nie umieszczono nekrologu w prasie.



Barbara Sadurska – prawniczka, pisarka, scenarzystka. Laureatka Nagrody im. Witolda Gombrowicza za zbiór opowiadań Mapa (2019). Pisze głównie opowiadania. Na Uniwersytecie Jagiellońskim prowadzi warsztaty pisania prozy. Mieszka w Krakowie.

Ola Szczepaniak (ur. 1997) – studentka grafiki na warszawskiej ASP. Zajmuje się ilustracją i projektowaniem graficznym. Uwielbia papier i możliwości, jakie on stwarza. Najbardziej inspirują ją polskie ilustracje i plakaty lat 50 i 60. Miłośniczka długich poranków. instagram