Spakowana walizka.
Wielka podróż
już się zaczęła.
Przynosi ją w oczach
jaskółka:
wczesna wiosna.
Słońce wysoko
zastygło w miejscu.
Letnie popołudnie.
Pada, na płocie
kuli się wróbel.
Jesienny ziąb.
Na białym tle
białe płatki.
Paleta zimy.
Przerywam obiad.
Na serwetce
spisuję nowe haiku.
Pełny księżyc
wędruje wśród gwiazd.
Szuka kogoś?
Szklane oko
zwrócone w górę:
ryba na ladzie.
Ogień trzaska.
Iskry wzlatują
coraz bliżej gwiazd.
Ognisko w lesie.
Ciepło niesie
zapach jesieni.
Landrynki, wrotki,
trójkołowy rowerek.
Wczesne dzieciństwo.
Przedszkolacy
na zdjęciach.
Sam uśmiech.
Kałuża na drodze.
Dziewczynka
staje nad lustrem.
Krótka kredka
zostawia za sobą
bardzo długi ślad.
Kobiety w biegu
zrzucają mokrą bieliznę.
Latem burza.
Nie ma nikogo,
do drzwi bębni
deszcz.
W okno biją
ostatnie krople:
agonia ulewy.
Jesienna mgła.
Przed domem drzewo.
Rosi się gałąź.
Ciepła noc, maj.
Taksówkarz upaja się
powolną jazdą.
Spada liść, wiruje.
W locie
chwyta go chłopiec.
Ani tchu wiatru.
Na sczerniałym niebie
migoce gwiazda.
Drgnął listek.
Źdźbło pod nim
mości sobie miejsce.
Za domem
parcele wron –
to wiejski cmentarz.
Kapie, wciąż kapie
z sopla pod dachem.
Zaraz jaskółki.
Okno malują,
każde po swojemu,
chłopiec i mróz.
Policzki, rumiane
pieczęcie, a wokół biel:
dziecko na sankach.
Szepce potok. Spieszy się,
chce wyprzedzić
samego siebie.
Skok wzwyż.
Jak wysoko sięgnie
ta tykowata jabłoń?
Łódeczka z papieru –
stocznią był mój szkolny zeszyt –
nadal pływa.
Kręci się szczeniak,
próbuje złapać swój ogon.
Kwietniowe słońce.
Jesień życia.
Kto to tak dmucha
w puch dmuchawca?
Kasztan przybrany
w białe lampiony.
Zaczął się maj.