Sekretne życie kolorów

Czerwony z zielonym w jednym spali domu,
spali do późna, bo nic im nie spędzało snu z powiek, czerwony na górze,
a zielony na dole, a kiedy im się znudziło, to na odwrót,
to w tych łóżkach, to w innych, bo to był dom
ciągnący się po horyzont, zawsze czemuś przydymiony,
i możliwości zakwaterowania były w nim praktycznie nieograniczone,
a ja patrzyłem na to zza winkla.

Czarny z różowym uwili sobie gniazdko,
tam, w jednym z czterech kątów tego domu, zapadali się w nie, naciągali kołdrę
tak wysoko, że wystawały im tylko oczy, i z tej bezpiecznej przystani
śledzili ruchy fioletowego, domokrążcy z wiecznie uniesionym
palcem prawej dłoni; nie lubili, kiedy stawał w wejściu,
bo robił się wtedy przeciąg i z domowego ogniska
wystawał czerwony jęzor, siejąc postrach wśród domowników,
a ja patrzyłem na to zza winkla.

Niebieski z żółtym, oparci wygodnie o ścianę,
albo z brodą w dłoni i z kartką na parapecie,
przerzucali się egzotycznymi nazwami,
grając w państwa-miasta,
a kiedy dopadało ich znużenie, kładli się jeden przy drugim,
by z bezpiecznego dystansu, jaki im zapewniała solidna podłoga,
wsłuchiwać się w szum podziemnej rzeki,
a ja patrzyłem na to zza winkla.

Czy budowniczowie zdążą

Czy budowniczowie zdążą na czas
zdemontować dach?

Już wchodzi nań schodami
nieodżałowany.

Czy budowniczowie zdążą w porę
zastąpić przestworem

cztery ściany nieznośne
z wydłubanym oknem?

Już idzie do nich pani
z firankami.

Już w drugą stronę idzie, a nawet zmierza
jeden pan, jeden chłopiec, niosą regał

pełen non-fiction.
Czy budowniczowie będą szybsi?

Czy zdążą przed nimi
uporać się z działowymi?

Udźwig

1.

1 czerwca 2019 roku wieczorem
w Starym Klasztorze przy placu Nowy Targ we Wrocławiu
(pracowałem wtedy, by tak rzec, po sąsiedzku,
na Starej Plebanii) profesor Zbigniew Mikołejko,
eseista, filozof i historyk religii,
wyświetlił przed licznie zgromadzoną publicznością
swojego wykładu zdjęcie przedstawiające
egzekucję słonia. Wykład nosił tytuł „Przyjemności linczu”,
sfotografowane ileś lat temu na amerykańskiej prowincji
zwierzę wisiało na potężnym wyciągu
pełniącym funkcję szubienicy,
a jego ciało, kto wie, czy nie po raz pierwszy
w historii tego monumentalnego gatunku,
obróciło się w pionie o pełne 90 stopni.
Słoń patrzył w niebo, to nie ulega kwestii.

2.

2 lutego 2021 roku rano
na lokalnym portalu informacyjnym,
(pracowałem już wtedy w domu, w Poznaniu,
w zwykłej mieszczańskiej kamienicy)
zobaczyłem zdjęcia innego słonia. Też umierał,
a w licznych kadrach poza jego cierpieniem
i ludzkim żalem, bez wątpienia szczerym,
zmieścił się także rekwizyt,
stalowy dźwig, z którego zwisały solidne liny,
o wiele nowocześniejszy, ale z pewnością wytrzymały,
skuteczny i równie gotowy do działania,
jak ten zapamiętany z wykładu. „«Leżała otulona sianem» –
relacjonowali opiekunowie. Do północy
razem z weterynarzami i strażakami
walczyli o uratowanie jej życia. Leki i kroplówki
nie pomagały. Fiaskiem zakończyła się próba
postawienia Lindy na nogi”.

Artystyczne meble

Mowa jest matką, nie służącą myśli,
a kiedy matka odczuwa wielki niepokój, musi wyjechać
do wielkiego miasta. Urzędowy optymizm
jej rodzinnej gminy
stoi z nią w jawnej sprzeczności.

Nie żeby wielkomiejski blask
miał rozświetlić jej przyszłe potomstwo.
Tak żeby zgubiło się ono w tłumie
i odnalazło w nim bratnie i siostrzane dusze.

Tu, co pomyśli, to źle.
Nie chce rodzić
na oczach wszystkich
czarnego dziecka.

Dziecko to dziecko, mówi vox populi,
ale cokolwiek mówi teraz, i tak w końcu zapyta o ojca
i nie odmówi sobie wścibskiego zajrzenia do wózka,
by w nocy śnić bladą, prowincjonalnie dosłowną
kopię ostatniej sceny Dziecka Rosemary

Romana Polańskiego. Tak, tego.

Nie odmówi sobie nawet
w Miejsko-Gminnym Ośrodku Kultury
i w redakcji lokalnego pisma.
W szkole sobie nie odmawiał,
choć to była dobra klasa,
same dzieci miejscowej socjety,
zwłaszcza stolarzy,

którzy nieraz z mahoniowego drewna
wykonywali artystyczne meble,
a w snach
                       może nawet,
                                                   kto wie,
strunowe instrumenty muzyczne,
śmigła,
                jachty
                               i łodzie.

Wiersze pochodzą z książki Po domu, która ukaże się jesienią tego roku w Biurze Literackim.



Dariusz Sośnicki (ur. 1969 w Kaliszu) – poeta, redaktor, autor tekstów o literaturze, okazjonalnie tłumacz. Absolwent filozofii UAM w Poznaniu. Ogłosił jedenaście własnych książek poetyckich i dwie przekładowe. Redagował artzine „Już jest jutro” (1990–1994) i dwutygodnik literacki „Nowy Nurt” (1994–1996), prowadził dział polskiej prozy w Wydawnictwie W.A.B. (2005–2013), był redaktorem naczelnym Wydawnictwa Ossolineum (2015–2020). Pracuje w Wydawnictwie Filtry i prowadzi zajęcia ze sztuki pisania na poznańskiej polonistyce. Jego najnowszy tom poetycki, Po domu (2021), nominowano do Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej i Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej „Silesius”. Jest laureatem Stypendium im. Albrechta Lemppa za rok 2023. Mieszka w Poznaniu.