Agentka FBI przybywa do miasteczka, by rozwikłać sprawę niezwykle brutalnego morderstwa. Niepełnoletnia ofiara została zamordowana w sposób mrożący krew w żyłach. Jej głowa eksplodowała, zdawać by się mogło, bez powodu. Ran wylotowych i innych wyraźnych przyczyn, które mogły doprowadzić do śmierci ofiary, nie zaobserwowano. W grę wchodzi hipoteza czarnej magii, choć agentka póki co stara się być sceptyczna. Postanawia zasięgnąć języka u miejscowych. Natrafia jednak na zmowę milczenia lub tak interpretuje to, co ją spotyka. Mieszkańcy na żadne pytanie nie odpowiadają wprost. Unikają, a w zasadzie całkowicie rezygnują ze słów. Każda odpowiedź jest serią pocierań o tarki chitynowe znajdujące się na brzuchach. Chwilę agentce zajmuje, zanim orientuje się, że tak właśnie brzmi tamtejszy język. Nie jest bowiem szczególnie bystra, choć zawsze świetnie zdawała testy i Quantico ukończyła z czerwonym paskiem. W końcu wysyła pocztówkę na 935 Pennsylvania Avenue, Washington D.C. z prośbą o tłumacza. Po paru dniach tłumacz przyjeżdża. Nieciekawy człowiek, ale zna się na swojej pracy. Choć rozmowy z miejscowymi stają się zrozumiałe, śledztwo dalej stoi w miejscu. Sprawy nie ułatwia też fakt, że wszyscy mieszkańcy miasteczka wyglądają niezwykle podobnie. Agentka ma problem z ustaleniem, z kim rozmawiała, a z kim nie. Nie wpływa to dobrze na nastrój w miasteczku. Mieszkańcy wraz z lokalną policją odwracają się od agentki FBI. Wydaje się, że dopiero teraz można mówić o zmowie. Gdy agentka i tłumacz pojawiają się na horyzoncie, pocierania o tarki chitynowe ustają. Dopiero wtedy agentka zauważa, że od wielu dni towarzyszył jej ciągły chrobot, to z jego powodu wciąż boli ją głowa. Przestaje jeść, cierpi na bezsenność. Gdy w końcu zasypia, śni jej się, że sama stała się mrówką. Za dnia, z braku lepszych zajęć, wertuje encyklopedie w lokalnej bibliotece. W końcu jest bliska postawienia ostatecznej hipotezy w sprawie brutalnego morderstwa. Kiedy jednak wpada na myśl, która mogłaby zakończyć śledztwo, osuwa się z krzesła. „Wreszcie nie boli” – myśli jeszcze i wtedy jej głowa eksploduje. Na oczach wszystkich obecnych w bibliotece wyrasta z niej dorodny grzyb. Wezwany na miejsce tłumacz dokumentuje zdarzenie polaroidem, zdjęcia wsuwa do koperty i pisze na niej 935 Pennsylvania Avenue, Washington D.C. Miejscowi zastanawiają się, czy grzyb jest jadalny, tygodniami o niczym innym nie chroboczą.