Stoję na łóżku i myślę o kamieniu.
A potem o przelatującym ptaku.
Kiedy pomyślę już cały ich ciężar, nagrodzi mnie sen.
Nieczęsto jestem jednak wybierana.
Przymykam oczy w stanach pośrednich.
Tych mniej boję się, niż przystających przed moim łóżkiem twarzy.
Każda z nich uwięziona jest w historii fantastycznej,
W której ciało odgrywa siebie i kilka innych postaci.
Myślę o kobiecie od syna, przechadzającego się z głową pod ręką.
O wąsatej śpiewaczce nawołującej swojego boga,
O ruchu swobodnym w głąb i w słoneczny las,
O grubasce z brudnymi dłońmi przeistaczającej się w posłankę Pana
Bez zastanowienia wstaję do nich naga i składam hołd.
„Rośliny, kamienie i zwierzęta mają grupową duszę. A czyż my nie jesteśmy [zwierzętami?”
Ja knująca widzenie z profesorem-doktorem-ordynatorem
Żeby tak znowu ucałował moje czoło
Na przekór żonie i siostrze przełożonej.
Nauczycielu od Rilkego,
Który córce górnika bez wykształcenia
Wpoiłeś tęsknotę za mistyczną jednią,
Zaprowadziłeś do zasadzki Rudolfa Steinera.
Dzieci robotników nie powinny czytać książek.
Głowy córek robotników zatrute pięknem ciążą przyszłym mężom.
Kto zgodzi się na płonące oczy mistyczki w domu z balkonem i kwiatami
[w donicach?
„I ty, Boże, też złożyłbyś mnie gdzieś w trawie, na wpół z obrzydzenia, na wpół z litości, Gdybym teraz wyłącznie na skutek strachu i choroby wpadła ci w ręce”
Spotykam Wernera Berga i jeszcze Thomasa Bernharda
Moje ciało dygocze albo tańczy
Przeżywam wreszcie to, o czym tylko fantazjowałam w ukryciu
Pozuję, ale on z pamięci
Pomnaża moje wizerunki w różnych technikach
Przypominam na nich Celana i kilku innych świętych.
Moje oczy są poza płcią.
Człowiek przyszedł na chwilę i został.