gdy słowa były rzeczami a ja byłam czcionką
mogłam się bez końca układać na krawędziach stołów
bo nie są spartą i krótka z nich droga do wykładzin
w starym miękkim domu obić się o kant nie sposób
i wejść choćby palcem w kontakt a gdyby chcieć w całości
to jakby leżeć koło węża boa mierzyć czy się zmieszczę
dać się wziąć jak bierka dać się objąć w rozpad
czemu nawias nie ma góry ani dołu czemu wzrok się męczy
kiedy stoję prosta kiedy myślę na głos siri cierpnie skóra
ciepła krystaliczna krew się leje z siri
i tylko schronić się tam gdzie rzeka otwartą literą się odróżnia
od tego którego się boję
wyjść na taras w noc i patrzeć
między gwiazdami wyrastają błony
a żaby grają głośniej od myśli
bo może to kwestia skali a może łosia który stał nieporuszony
mimo naszych gwałtownych ruchów smartfonem i wicia się
by uniknąć ukąszeń
tak drobnych względem ogromnej skóry
a jednak poddać się zwierzęciu?
a jednak zrobić kilka zdjęć bo to niewiarygodne?
wychodzi na to że już nic nie musisz
bo przyszło samo i tak samo pójdzie
znienacka przestać być planetą jak pluton
sparciała smycz ci pękła i język
zbyt długo gotowane mięso zbiegł się w pięść
więc wyklucz się
o kontur zbioru ciasnego jak buda
orbita buta zostawia ci numer
na wiotkiej skórze grzbietu więc się wyklucz
temu służy nauka o zbiorach
nie zbierać wszystkiego
zbierając nie klękać
/na niebie nad jedną z tych które zostają
stado gęsi na jesień/