To był naprawdę miły dzień: jechaliśmy spokojnie przez południową Polskę, w zasadzie już czuć było słowackie powietrze, jakieś takie nieco inne, jakby śmieszniejsze, lżejsze trochę, lekko podjeżdżające czymś nieokreślonym, no, ale jednak jeszcze była to Polska, i coś gniło w ziemi.

My na grzyby szliśmy, ja, WojskiZwyrolski, Zo666, DJ Sopel, Telka TLK, Rejent Molesta, Dżudas Prist oraz Count Cunt zwany Kuntakinte, przyjechaliśmy trzema samochodami, niby to wiadomo, że ślad węglowy, ale czasem się o tym nie myśli, czasem mamy prawo się przyłączyć do śladu węglowego, żeby się poczuć lepiej w tej Erze Wielkiego Wodnika, który przyjdzie i Polskę zaleje, jak sąd wiekuisty od Gdańska do Wisły. Rzecz w tym, żeby się za bardzo nie chwalić i na społecznościówki nie udostępniać, bo to wiadomo, kwas by z tego wyszedł i niebaza. 

Idziemy, Zo666 gdzieś zniknęła w zaroślach, rydzów szuka jak w tej piosence, Telka łazi za mną, jakby ją podupiło grubo, Wojski poszedł gdzieś jak dzik, wrył się w zarośla, Dżudas Prist mówi, że on w celach psychodelicznych się wybrał i ryje, skurwiel, mech, widzimy, ryje i chrumka, uszczęśliwiony, i po chwili, widzimy, się ustawia już z muchomorami przed smartfon i nagrywa filmik na jutuba, jak żreć muchomory. Stanęliśmy z DJ-em i Molestą, i Kuntakintem i patrzymy, a ten bierze muchomora, piękny, nakrapiany taki, i mówi do telefonu, co sobie go zawczasu na statywie specjalnym ustawił:

– Myślicie, waszmościny i waszmościowie, że muchomory niejadalne, co? Tak wam libki i konserwy wmówiły, biczyz! Tak wam wmówiły, ale ja, wasz WojskiZwyrolski, pokażę wam, że to nieprawda, trzeba tylko dużo wody pić! Z kranu, z kranu najlepiej. Pić wody i jeść muchomory nakrapiane, czerwone jak z bajeczki dla dzieci.

– Ej, Zwyrolski, nie jedz może tego – rzucił bez przekonania Rejent Molesta, a DJ Sopel nawet zrobił taki gest, jakby próbował go powstrzymać, ale na geście się skończyło. WojskiZwyrolski zjadł muchomora i popił wodą z kranu przyniesioną zawczasu w bidoniku.

– Dziękuję, muchomór zjedzony, waćpanny i waćpany, popity wodą z kranu z Wodociągów Warszawskich, i teraz się rozłączam, a następnie się znowu połączę, żeby relacjonować swoją fazę. Nie zapomnijcie zasubskrybować kanału WojskiZwyrolski i te, no, łapki w górę, biczyz!

A wokół niego las szumi, wieje. 

A pięknie było, pięknie. Kolorowe sny, kiedy ja dotykałem Telki TLK, która ciągnęła mnie gdzieś w jakieś zagajniki, opowiadając jakieś skwaszone historie z imprezy u Krzysia, kolorowe liście, bo las był mieszany, ściółka pachniała trupem i grzybem, w końcu Telka wyjęła blanta i mówi: 

– Masz żar?

Ja coś tam miałem, żarową zapalniczkę, ale, pamiętam, Kuntakintemu dałem, żeby sobie odpalił papierosa, a potem mi chuj nie oddał, więc mówię: nie mam, ale pójdę poszukam Kuntakinty, to mu odbiorę, a ona, Telka znaczy, mówi: nie, spoko, ja mam, czekaj, ale chodź se siądziemy.

– Na tym? – wzdrygnąłem się jak panicz z „Rapowego ziarna”. – Na tym gównie? Czy ty wiesz, czym jest ściółka? To pasztet z trupów owadów i myszy i wiewiórek, zgnitych liści i takich tam, mchu, igieł, a ty chcesz na tym siadać?

– Leżeć nawet, choć frajesze, mienko jest – mówi, i łapie mnie za pasek, i ciągnie na dół, jednocześnie ten pasek rozpinając, a w tym momencie, jak to się mówi, trzeba trafu, bo na placu boju pojawiają się jednocześnie Kuntakinte i – ja jebię – Zo666.

Ślinią się ze sobą, w ślimora lecą, aż mlaska, ale wchodzą na polanę, na której Telka już prawie mi spodnie zdjęła, i nagle widzą, jedno i drugie, nas – i się ślimaczyć przestają. 

– Co to ma, kurwa, być! – Wrzeszczy nagle Zo, odklejając się od Kuntakintego. – Co wy tu odpierdalacie?!

– To samo co wy, dziwko jedna – mruczy Telka i jednym ruchem ściąga mi bokserki. Ja się chwieję, ale nie padam, bo doskakuje do mnie Kuntakinte i wali mnie prosto w łeb, to znaczy: próbuje trafić prosto w łeb, ale, jak to influencer po przejściach, głównie wygląda, jakby był w dobrej formie, a nie jest w dobrej formie, więc nie trafia i wypieprza się na glebę.

No bo ja niby jestem w związku z Zo666, ale, kurwa, jak widać, otwartym, poliamoria nie jest nam obca, zresztą, przepraszam, sama ledwie na chuja Kuntakintemu nie wskakuje. A Kuntakinte leci na Telkę i – co prawda to prawda – już w aucie mi mówił, żebym się za nią nie brał, bo ona, Telka znaczy, według niego ma zbyt wielką ochotę mnie stuknąć, a on to widzi, i ostrzega, i apeluje, powołując się na dawne więzi przyjaźni, bo wciągamy razem taksiarski mefedron już od tak dawna, że on nie pamięta nawet, co było przed tym. Żadnego innego życia on nie pamięta.

Ale żeby łapy pchać Zo pod koszulkę, to, kurwa, jakoś, kurwa, nie ma problemu, chujek jeden zakłamany, dwulicowy.

No więc on na mnie, ona na nią, i trochę też na mnie, i zanim się pokapowałem, to już leżymy na tej trupiej ściółce, ja bez majtek, i widzę, kurwa, że nasza kula, złożona z naszych rąk i nóg, jak w tym gąszczu, co o nim Agnieszka Osiecka śpiewała, toczy się w stronę takiego wielkiego, dojebanego mrowiska, co w nim mrówki, widzę, są wielkości much. I czerwone.

I gryz, chaps, ała, wszyscy podskakujemy jak pojebani, a mnie się jeszcze włącza spotifaj w telefonie, i jakieś, kurwa, rapsy, i podskakujemy od tych mrówek do tych rapsów, Tata Maty je nagrał razem z Mamą Maty i coś tam pierdolą o rozwoju rynku mieszkaniowego trochę niby ironicznie, a trochę nie, a my do tego skaczemy, a ja jeszcze z gołym pindolem, aż tu nagle włazi ugrzybiony WojskiZwyrolski i mówi: chodźcie, kurwa, nie uwierzycie, co się odpierdala.

No to my w sumie przestajemy skakać, bo to tak w sumie głupio skakać i bez sensu, a zamiast skakać spokojnie, możemy po prostu sobie stąd pójść, no więc tak, i idziemy za Zwyrolskim, a on przedziera się przez chaszcze jak jakiś rdzenny Amerykanin, podprowadza nas pod takie urwisko, a tam już wszyscy z otwartymi japami siedzą: Dżudas Prist, Rejent Molesta, Sopel, i mówi Zwyrol wielkim szeptem:

– PATRZCIE…

No to co, no to patrzymy, wychylamy się i patrzymy, a tu tak:

Stoi w kręgu kilkunastu chłopa ubranych w prześcieradła. No chuj, myślę, niezły klimat. Wyjmuję medyczną Aurorę i nabijam wapka, ale, myślę, co tu się odpierdala, a oni nagle wyjmują jakąś figurę w masce, wyjmują ją z czegoś, co przypomina atrapę małego samolotu, i kładą ją na ołtarzu.

– Ale faza, ja jebie – mówi Zo666 i wyciąga telefon na instastorkę. Wszyscy wyciągamy. 

– Ty – mówi Dżudas – czyja to ta maska? Kto ma najlepszego zooma?

– Ja! – Mówi Telka, która ma najwięcej folołersów, to zainwestowała w dobry sprzęt, i dodaje: – Już zoomuję. 

– Ło cie chuj – mówi po chwili.

– Co? Co?

– To przecież jest profesor Lech Kaczyński!

Zoomujemy i my. No faktycznie, jak w mordę strzelił, profesor Lech Kaczyński.

– Kurwa – mówi Dżudas. – I co oni teraz będą z nim robić?

– A – zniechęcił się nagle Sopel. – To taki stary zwyczaj tu, na Podkarpaciu. Czytałem o tym.

– Jaki, jaki? – Zaczęliśmy pytać, podczas gdy nad figurą profesora Lecha Kaczyńskiego, prezydenta tysiąclecia, stanął gość w prześcieradle, który poza prześcieradłem nosił jeszcze na głowie coś w rodzaju wiechcia ze słomy. Czyli chochoła w sumie.

Sopel to jest taki nasz autorytet, bo na MISH-u robi dokto.

– No – ciągnął Sopel – oni tutaj robią Dziady, to znaczy odtwarzają ten romantyczny, a raczej czarnoromantyczny mit o człowieku, który staje się upiorem.

– Czyli powstrzymują Lecha Kaczyńskiego, żeby nie stał się upiorem? – Nie rozumiał Dżudas Prist.

– Odwrotnie – odpowiedział Sopel. – Żeby się stał.

– Jak to? – Dżudas miał oczy wielkości jabłek złota reneta. – Przecież upiory są złe. Napisał wieszcz w Dziadach: „Ręce, nogi, gwoździami przybiję, żeby nie wstał i nie był upiorem”. Upiory nie są Bogu miłe.

– Napisał wieszcz również „z Bogiem, albo i mimo Boga” – wzruszył ramionami Sopel.

– O ja jebe – westchnęła Telka TLK. – Paczcie, bedzie go dzigał!

I faktycznie: ten z chochołem na głowie wyciągnął spod ołtarza wielki miecz, jak He-Mana, który świecił się na różne kolory i grał Boże coś Polskę, kupiony na zabawkowym gdzieś w jakimś Tesco. Wzniósł ten miecz ponad głowę i zakrzyknął, dokładnie tak, jak powiedział Sopel:

– Z Bogiem, albo i mimo Boga!

I wbił go w figurę, która – jak się okazało – była wykonana z siana, ale w środku miała wielki balon napełniony kurzą krwią czy czymś takim, i aż chlusnęło po wszystkich.

– Błe, jipyrydyl – mało się nie porzygała Zo.

– O kurwa, oni zdejmują mu maskę – zawołał WojskiZwyrolski, zachwycony. – A pod spodem jest druga maska! Taka sama!

– Nie taka sama – mruknął Sopel. – Przyjrzyj się dobrze.

– No… – sapnął Zwyrolski. – To piękne. Faktycznie, nie taka sama.

– Tak – pokiwał Sopel głową. – To jest taki kult, tutaj, na południu… jest taka grupa religijna. To jedyny fizycznie możliwy akt czegoś w rodzaju zmartwychwstania. Powrotu zza grobu jako coś w rodzaju demona, który…

– Aaaa!, mam was, powsinogi, podsłuchowicze! – Usłyszeliśmy nagle nad głowami. 

Odwróciliśmy się jak na komendę.

Nad nami stał ogorzały, krępy facet w jednoczęściowym kombinezonie maskującym.

Co gorsza, kogoś mi bardzo, ale to bardzo przypominał. 

– Sławek? – Usłyszałem swój własny głos. Ogorzały spojrzał na mnie, i w oku błysnęło mu zło. Zamachnął się trzymaną w ręku siekierą – i w tym momencie zgasło światło.



Ziemowit Szczerek – dziennikarz, współpracuje m.in. z „Polityką”, „Gazetą Wyborczą”, „Nową Europą Wschodnią”, „Kontynentami”. Autor książek Siwy dym, albo pięć cywilizowanych plemion, Tatuaż z Tryzubem (Czarne), Siódemka, Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian (Ha!Art), Rzeczpospolita Zwycięska (Znak), współautor zbioru opowiadań Paczka radomskich. Zajmuje się wschodem Europy i dziwactwami geopolitycznymi, historycznymi i kulturowymi. Jeździ po dziwnych miejscach i o tym pisze. Laureat Paszportu „Polityki” 2013 za książkę Przyjdzie Mordor... Wielokrotnie nominowany do nagród literackich, w tym Nike i Angelus.

Julia Fukiet (ur. 1997) – studentka Wydziału Grafiki ASP w Warszawie. Czasem rysuje, ale głównie ogląda filmy i się objada. Hobbystycznie gra na cymbałkach.