Dwa słowa od redakcji
W styczniowym numerze „Wizji” (1/2021) z dużą radością opublikowaliśmy trzy wiersze świetnego, choć zapomnianego peruwiańskiego poety, Césara Vallejo (w przekładzie i z obszernym wstępem Kacpra Szpyrki, który polecamy przed lekturą poniższych utworów). Teksty tego autora – który pisał niemal wyłącznie o śmierci i samotności – spotkały się ze sporym uznaniem. W związku z tym przedstawiamy kolejny wybór z jego bogatej twórczości. Oby i tym razem znalazła ona swoich odbiorców i odbiorczynie. Prost!
z tomu Heroldowie w czerni
Zdarzają się w życiu ciosy tak mocne, że… nie wiem!
Ciosy mocne jak zawiść boża. Jakby wcześniej
ogromny napływ wszelkiego cierpienia,
fala za falą się piętrzył w duszy… nie wiem!
Jest ich niewielu, ale istnieją… Z dzikim obliczem
i mocnym grzbietem, mroczne jamy nam wykopują.
Być może na nich mkną srogie zastępy Attylów
lub heroldami są w czerni i Śmierć nam zwiastują.
Zdarzają się w głębi upadki dusz Chrystusów
oraz jakiejś boskiej wiary, której Los złorzeczy.
Te krwawe ciosy to odgłos łamania
chleba, co w piecu piekarskim się piecze.
Ach… i biedny człowiek! Wzrok odwraca jak wtedy,
gdy ktoś nas woła, rękę kładąc na ramieniu.
Wzrok odwraca oszalały i wszystko, co żyło,
jak kałuża winy, zatęchło już dawno w spojrzeniu.
Zdarzają się w życiu ciosy tak mocne, że… nie wiem!
Nikt dziś nie przyszedł, by zadać pytanie.
Nikt w ten wieczór nic nie chciał ode mnie.
Gdybym dojrzał choć jeden bukiet na szczęsnej
procesji cmentarnej wśród świec płonących.
Wybacz mi, Panie! Tak młodo umarłem!
Wszyscy w ten wieczór przechodzą obok.
Nikt się nie pyta, nikt nie chce niczego.
Nie wiem, czemu zapomnieli i cóż złego,
niby obca obecność, kryje się w moich dłoniach.
Już ujrzałem wrota
i chcę wam wszystkim wykrzyczeć:
To, za czym tak bardzo tęsknicie, jest tutaj.
Ponieważ w tym życiu codziennie wieczorem,
nie wiem, jakie drzwi się otworzą i przed kim,
i cóż obcego mą duszą zawładnie.
Nikt dziś nie przyszedł,
a to dziś wieczorem tak młodo umarłem.
W dzień moich narodzin
Boga zmogła choroba.
Wszyscy wiedzą, że żyję
że jestem podły, ale nie wiedzą
o tym właśnie grudniu owego stycznia.
Gdyż w dzień moich narodzin
Boga zmogła choroba.
Gdzieś w metafizycznej sferze
istnieje pustka,
której nikt nie może dosięgnąć:
Krużganki ciszy,
która przemawia na skraju ognia.
W dzień moich narodzin
Boga zmogła choroba.
Posłuchaj mnie, bracie, posłuchaj…
uważnie. Nie pozwól, żebym odchodząc,
nie zostawił grudnia ze sobą,
nie zostawił stycznia za sobą,
Gdyż w dzień moich narodzin
Boga zmogła choroba.
Wszyscy wiedzą, że żyję,
że żuję… ale nie wiedzą,
dlaczego w mojej poezji kwilą:
mrok trumiennego wstrętu
i wichry zacierające,
co obwiewają Sfinksa z Pustyni,
pradawnego wypytywacza.
Wszyscy wiedzą… ale nie wiedzą,
że Światło cierpi na suchoty,
a Mrok w tłuszcz obrasta…
ale nie wiedzą, że Tajemnica syntezuje…
że jest garbem
muzykalnym i smutnym, co z oddali objawia
południowe przejście od granic do Granic.
W dzień moich narodzin
Boga zmogła choroba
śmiertelna.